Ekonomia nieba

Franciszek Kucharczak; GN 31/2019

publikacja 01.09.2019 06:00

To nie tak, że człowiek Jezusa niczego nie ma. Jemu nie można niczego ukraść.

Ekonomia nieba istockphoto; montaż studio gn

Bożena jest kobietą biznesu. Prowadzi sieć sklepów, zatrudnia więcej niż pół setki ludzi.

– Podobało mi się, gdy byłam w kręgu zainteresowania. Gdy później razem z mężem otrzymywaliśmy różne zaszczytne tytuły, z przyjemnością je odbierałam. Byłam taką celebrytką, dumną z siebie – opowiada. W sprawach wiary robiła, „co trzeba”, ale gdy mąż mówił, że idzie na przykład na spotkanie modlitewne albo że należy do wspólnoty, ona ograniczała się do stwierdzenia, że jest wierząca. Nie mówiła otwarcie o swojej wierze.

Interes się rozwijał, wszystko szło coraz lepiej, spotkań było coraz więcej, a jednak Bożena odkryła, że nie ma radości w sercu. Zaczęła męczyć ją myśl: „Boże, jakie to płytkie. Nie wiem, może więcej tego wszystkiego muszę mieć, jeszcze wyżej zajść?”.

Wtedy ktoś polecił im ewangelizacyjny kurs Alpha. – 10 cotygodniowych spotkań, trochę dużo tego – myślała Bożena. Ale czwartki jej pasowały, więc zaczęli chodzić. Tam utkwiło jej w głowie kilka razy usłyszane zdanie, że jak się coś Bogu da, to On oddaje stokrotnie. – Pomyślałam, że jak ja tak będę chodzić na ten kurs, to Pan Bóg da mi jeszcze więcej i będę jeszcze wyżej w tym swoim biznesie. Tak to sobie poukładałam po swojemu – śmieje się.

Musisz się przyznać

Kurs trwał i było OK, aż do dnia, gdy przyszło zaproszenie na weekendowy wyjazd na Górę św. Anny. Tymczasem na ten dzień była przewidziana kolejna wielka impreza biznesowa i Bożena nie wyobrażała sobie, żeby jej tam nie było. Ale wkroczył mąż. – Nie możesz się tak zachowywać. Jak dajesz Panu Bogu, to nie możesz potem zmieniać zdania, kiedy nie pasują ci daty. Masz iść wtedy, kiedy On ci o tym mówi – powiedział.

Bożena z ciężkim sercem spakowała się i pojechała, ale wcześniej zadzwoniła do znajomych od spotkań biznesowych. – Ile ja im wtedy nazmyślałam: że mam sukienkę, że jestem przygotowana, ale się rozchorowałam. Nie potrafiłam powiedzieć, że jadę na jakiś kurs ewangelizacyjny, a już zupełnie nie chciała mi przejść przez gardło nazwa tego miejsca: Góra św. Anny – opowiada.

Uczestnicy kursu byli bardzo radośni i żarliwie się modlili. – Widziałam, że to było prawdziwe, nie można było udawać takiego szczęścia, a już na pewno nie przez tyle godzin. A ja… nic. Nic nie czułam. Myślałam, że się tam pobeczę. Cały czas byłam myślami na imprezie. Myślałam, co oni tam teraz robią, czy moja firma już jest wywoływana, czy nie. Byłam zła. Mówiłam: „Panie Boże, co Ty robisz. To ja Ci oddałam te wszystkie czwartki, a Tyś mi jeszcze tę sobotę zabrał i w dodatku jest do bani” – wspomina.

Wtedy przypomniało jej się, że w budynku u góry jest niewielka kaplica z Najświętszym Sakramentem. Poszła tam. Nie wie, ile czasu tam była, ale musiało to trwać długo. „To Ty obiecujesz, że oddasz mi stokrotnie, a tu nic. Mówiłeś, że będzie dobrze, a jest jeszcze gorzej” – skarżyła się płaczliwie. W pewnej chwili poczuła w sercu: „Musisz się do Mnie przyznać”. Ocknęła się. „Ale o co chodzi? Przecież chodzę do kościoła, mówię, że jestem katolikiem” – zdumiała się. „I jak ja to mam zrobić? Zadzwonić do nich? Tego się nie da odkręcić!” – próbowała przekonać Boga.

Tymczasem następnego dnia rano… tamci zadzwonili. To było zdumiewające, bo absolutnie nigdy tego nie robili. Zaczęli mówić, jak fajnie było, że był stół przygotowany, że wizytówki z ich nazwiskami były, że myśleli o nich. „A czy ty się już dobrze czujesz?” – usłyszała w słuchawce.

Bożena wiedziała: musi się zdobyć na odwagę i powiedzieć prawdę. Serce biło jej jak oszalałe, telefon był mokry od potu. W końcu na jednym oddechu powiedziała: „Ja was bardzo przepraszam, okłamałam was. Nie mam żadnej sukienki i wcale nie jestem chora. Jestem na Górze św. Anny i muszę przewartościować swoje życie”. W słuchawce zapadła cisza. – A ja nagle poczułam, jakby pękła bańka, w której cały czas byłam. Poczułam taką radość, że stało mi się obojętne, co oni mi powiedzą. Czy wyśmieją, czy nie, czy mnie znów zaproszą, czy nie – przestało mnie to obchodzić. Byłam przeszczęśliwa. Teraz wszystkim mówię, że nie wolno się wstydzić Pana Boga.

Jaki to interes

Ciekawie robi się biznes z Panem Bogiem: żadnego handlu, pełne zaufanie, przyjęcie wszystkich Bożych warunków.

„Nie tak człowiek widzi, jak widzi Bóg” – usłyszał prorok Samuel, gdy próbował oceniać, którego z synów Jessego Pan wybrał na króla. Rzecz polega na tym, że Bóg widzi wszystko i dobrze, a człowiek ledwo co i bardzo kiepsko.

Logika Boga zasadniczo różni się od ludzkiej, skierowanej ku osiąganiu rzeczy szczególnych po to, aby zajmować miejsca jeszcze szczególniejsze i z ich wysokości zaspokajać swoje ambicje bycia kimś. Głód znaczenia skłania do zagarniania coraz większych zasobów, ale nie daje się zaspokoić.

„Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś ma wszystkiego w nadmiarze, to życie jego nie zależy od jego mienia” – przestrzega Jezus w Ewangelii czytanej w 18. niedzielę zwykłą.

W kościele pełnym ludzi nagle ktoś się przewrócił. Nie żył już, gdy znalazł się na posadzce. Ksiądz czytał akurat fragment Ewangelii wg św. Mateusza: „Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony”.

Nie wszyscy umierają tak nagle, ale przecież nikt nie ma gwarancji, że z nim będzie inaczej. Nawet jednak, gdy jest inaczej, to „jedzenie, picie i używanie”, jeżdżenie na rauty i brylowanie na salonach nie dają autentycznej radości.

Wezwanie do unikania chciwości to nie postulat rezygnacji z wszelkich dóbr. To wskazanie wyboru dóbr prawdziwych, zgodnie z najbardziej logiczną ekonomią. Bo ekonomia człowieka z ewangelicznej przypowieści, który zgromadził wiele materialnych dóbr po to, żeby „jeść, pić i używać”, nie jest logiczna. Nie zakłada najbardziej powszechnego i oczywistego elementu: przemijalności rzeczy materialnych i ludzkiej śmiertelności. Każda materialna inwestycja już na starcie jest skazana na stopniową degradację i ostateczny zanik. To żaden interes.

To nie moje

Ryszard jest biznesmenem. Kiedy interes zaczął się kręcić, poczuł satysfakcję. „Zdobyłem to swoimi rękami” – myślał z zadowoleniem. Czuł się właścicielem tego wszystkiego. Później zetknął się ze wspólnotą ewangelizacyjną i w konsekwencji powierzył swoje życie Jezusowi. Kiedyś przemówiło do niego świadectwo wypowiedziane podczas konferencji, z którego wynikało, że jeśli moje życie należy do Jezusa, to On jest także właścicielem tego wszystkiego, co mam. Szczególnie utkwił mu w głowie konkretny przykład: właściciel samochodu porysowanego przez kogoś na parkingu w pierwszej chwili się poirytował, a w drugiej mu przeszło, bo sobie uświadomił, że… to nie jest jego samochód. Bo to jest auto Pana Jezusa. No tak, to konsekwentne: jeśli moje życie należy do Jezusa, to i moje mienie należy do Niego. Ten sposób myślenia przestawił go z mentalności właściciela na mentalność zarządcy. Od tamtej pory zaczął inaczej wydawać pieniądze, poczuł odpowiedzialność za tych, których jest pracodawcą. – Kiedyś zauważyłem, że po hiszpańsku słowo „pracodawca” brzmi „patron”. Pomyślałem, że to oznacza zobowiązanie do troski o zatrudnianych ludzi – mówi.

Sporo pieniędzy zaczął też przeznaczać na działalność ewangelizacyjną Kościoła, aż wreszcie postanowił płacić na ten cel dziesięcinę – 10. część swoich dochodów.

To pomogło mu złapać dystans do rzeczy posiadanych. – Dawno temu kupiłem sobie motocykl, na który bardzo długo zbierałem, malując konstrukcje stalowe. Wszystkie pieniądze na to przeznaczyłem. No i mi ten motor ukradli. Teraz myślę, że coś podobnego może się zdarzyć znowu z tym, co mam. I… jestem spokojny.

Toksyczny wzrost

Jezus nie obiecuje, że tych, którzy za Nim idą, nie dotknie żadna materialna szkoda. Nikomu nie gwarantuje finansowej pomyślności, nie obiecuje trwałości posiadanych rzeczy ani nie zapewnia ochrony przed rabunkiem. Zaleca za to coś innego: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6,19-21).

Gromadzenie dla gromadzenia jest obciążeniem. „Do bogactw, choćby rosły, serc nie przywiązujcie” – przestrzega psalmista. Rosnące bogactwa są toksyczne, grożą uzależnieniem. Sam wzrost to jeszcze nie problem, ale przywiązanie do nich serca to już niewola. Dobrowolnie dążyć do zniewolenia – jaka to ekonomia?

Realizacja Jezusowego „nie troszczcie się” jest uwolnieniem – a o to przecież każdemu człowiekowi chodzi. Każdy w istocie pragnie swobody ducha i dąży do wewnętrznego pokoju, a gdzie tego poszukuje, to już inny temat.

Jedynie trwałe

Skarb w niebie to nie kolekcja ofiarek i dobrych uczynków. Już jako dziewczynka zrozumiała to św. Teresa z Lisieux, gdy kiedyś zachwycała się kalejdoskopem – urządzeniem podobnym do lunety, w którym, gdy kręciło się tubą, kolorowe grafiki mieniły się wszystkimi barwami. Później, już jako karmelitanka, tak opisała swoje duchowe odkrycie, którego dokonała za pośrednictwem tego przedmiotu. „Zastanawiałam się, co mogło być źródłem tak uroczego zjawiska. Pewnego dnia, po dokładnych oględzinach, stwierdziłam, że wszystko opierało się na kawałkach papieru i wełny, dowolnie przyciętych i przytwierdzonych. Oglądając rzecz jeszcze dokładniej, zauważyłam wewnątrz tuby trzy lusterka. Znalazłam klucz do zagadki. Był to dla mnie obraz wielkiej tajemnicy. Dopóki nasze czyny, choćby najmniejsze, nie opuszczają ogniska miłości, Trójca Święta, której figurą są przylegające do siebie lusterka, odzwierciedla je i obdarza niezwykłym pięknem. Tak, dopóki w sercu mamy miłość, dopóki o niej nie zapominamy, wszystko jest dobrze. (...) W oczach Boga, patrzącego na nas przez pryzmat lunety, czyli przez pryzmat samego siebie, nasze liche źdźbła, te niewiele znaczące czyny, zawsze są piękne”.

Czyste intencje i szczere serce… Do tego się ostatecznie wszystko sprowadza. Nie ma z tym związku stan zamożności ani skala dokonań. Serce przywiązane do skarbu w niebie to jedyna inwestycja ekonomicznie w pełni uzasadniona, bo sięgająca wieczności i przez to niezniszczalna.