Przygoda zamiast smartfona

Szymon Babuchowski

publikacja 29.08.2019 06:00

Są rzeczy, które da się powiedzieć tylko twarzą w twarz. I przeżycia, których da się doświadczyć tylko w realu. Dlatego większość uczestników obozu w Kostkowicach zostawiła swoje komórki w domach.

T-shirty uczestników obozu różnią się napisami na plecach. – To są wartości, które staramy się pielęgnować – wyjaśnia Dariusz Kowalski. henryk przondziono /foto gość T-shirty uczestników obozu różnią się napisami na plecach. – To są wartości, które staramy się pielęgnować – wyjaśnia Dariusz Kowalski.

Za bramą obozowej bazy zaczyna się las. Mijamy kolejne obozowiska porozbijane między drzewami – wtopioną w zieleń barwną mozaikę namiotów, pomiędzy którymi suszy się pranie. Tu stacjonuje Kraków, tam Warszawa. – Szukacie „Nereusza”? – dopytuje się opiekun jednej z harcerskich grup. – A co to za grupa? Aaa, to ci z Rudy Śląskiej! Tak, są tam. Wrócili wczoraj ze spływu kajakowego. To taka żywa młodzież, z ikrą. Ale oni chyba nie są harcerzami…

Wyzwania z koszulek

Faktycznie, nie są harcerzami. Nie noszą też mundurków, a granatowe T-shirty z pomarańczowym logo różnią się między sobą napisami na plecach: „wolność”, „uczciwość”, „pasja”, „bezinteresowność”, „zaufanie”, „wsparcie”, „obecność”, „otwartość”, „odwaga”, „szacunek”, „braterstwo”… – To są wartości, które staramy się pielęgnować – wyjaśnia Dariusz Kowalski, kierownik obozu i wiceprzewodniczący Stowarzyszenia św. Filipa Nereusza w Rudzie Śląskiej. – Czasem są to cechy, z którymi kojarzą nas inni, a czasem wyzwania, które sami sobie stawiamy.

Obóz w Kostkowicach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej stwarza wiele okazji do podejmowania takich wyzwań. I nie chodzi tu tylko o przełamywanie lęku przed wspinaczką, skakaniem z mostu na linie czy innymi ekstremalnymi wyczynami. Wyzwaniem jest chociażby fakt, że większość uczestników obozu zostawiła w domach swoje smartfony, a pozostali, nawet jeśli je mają, starają się nie włączać internetu. Z rodzicami mają kontakt tylko przez wychowawców. – Pokazujemy, że komórka to nie jest żadna konieczność. Że są pewne rzeczy, które da się powiedzieć tylko twarzą w twarz. Podobnie jak nie da się nikogo przytulić przez telefon – podkreśla Dariusz Kowalski.

Czy czegoś im przez to brakuje? – Nie! – odpowiadają zgodnym chórem. Potem niektórzy jednak dodają: – Mnie brakuje zegarka w telefonie – zwierza się Łukasz Czernik. – A mnie tego chwytu, bo komórkę zawsze trzymałam w ręce – wyznaje Julka Michałek.

Życie jak poemat

Siedzimy na karimatach ze śpiewnikami w rękach. Pan Darek bierze do ręki gitarę i zaczyna grać piosenkę Szymona Wydry: „Nasze życie będzie jak poemat/ Trzeba tylko znaleźć dobry temat/ Trzeba się odnaleźć w każdej chwili/ Trzeba być/ Tyle jeszcze drogi jest przed nami/ Z tym że trasę wyznaczymy sami/ Po co dalej w miejscu tkwić/ Trzeba żyć”. Młodzi śpiewają czysto i z rzadko chyba spotykanym w tym pokoleniu zapałem. Może dlatego, że piosenka dobrze oddaje moment, w którym właśnie są: gdy szukając swojej drogi, nie tkwią w miejscu, ale próbują działać. „Nereusz” bardzo im w tym pomaga.

Stowarzyszenie św. Filipa Nereusza działa już od dwudziestu lat. Wszystko zaczęło się od trójki oazowiczów, którzy poświęcili czas kilkunastu potrzebującym opieki dzieciom z Rudy Śląskiej. Dziś „Nereusz” to 41 pracowników na etatach, 35 na innych umowach i setki wolontariuszy. Stowarzyszenie nie tylko pomaga dzieciom i rodzinom z problemami, ale wspiera także seniorów oraz młodzież poszukującą sensu i pomysłu na życie.

W Kostkowicach spotykamy właśnie frakcję młodzieżowych klubów „Nereusza”. Bo w Rudzie Śląskiej są trzy takie kluby. Albo – jak wolą mówić uczestnicy – „jeden klub w trzech miejscach”. – To prawie tak jak z Trójcą Świętą – śmieje się Dariusz Kowalski.

Działają przy parafiach, ale nie są grupami parafialnymi. Do klubów przychodzą osoby różnych wyznań, zdarzają się nawet tacy, którzy określają się jako ateiści. Jednak blisko połowa uczestników obozu wybiera się wkrótce na rekolekcje do Brennej. A na samym obozie też jest niedzielna Eucharystia i okazja do spowiedzi. Oczywiście wszystko w pełnej wolności.

Dasz radę

– Staramy się nie budować barier – podkreśla wychowawca. – Nie pytamy nikogo, czy ma szóstkę z polskiego, czy trójkę. Myślę, że słowem kluczem jest tu „różnorodność”. Do „Nereusza” może przyjść każdy w wieku od 12 do 23 lat. Mogłoby się wydawać, że tę dolną i górną granicę dzieli przepaść. Na obozie tego nie widać.

– Z młodszymi kolegami mam wspólne tematy – potwierdza Łukasz Czernik. – Mogą wygrać ze mną w szachy czy warcaby i nie jest to żaden problem.

– Nie ma różnicy, czy ktoś jest młodszy, czy starszy, bo wzajemnie sobie pomagamy – dodaje Natalia Słodczyk.

Wakacje w Kostkowicach stwarzają wiele okazji do takiej pomocy. Uczestnicy mają świeżo w pamięci sytuację z wczoraj, kiedy to rwący nurt rzeki powywracał niektóre kajaki. Sprawne wspólne działanie pozwoliło zażegnać niebezpieczeństwo. Ale obóz pomaga też przełamywać indywidualne słabości: lęk wysokości, lęk przed ciemnością czy pająkami. Jest to możliwe dzięki wzajemnemu zaufaniu uczestników. Bo tutaj nikt nie czuje się wyśmiewany czy wytykany palcem. – Bywają takie sytuacje, że chce się zrezygnować, ale kiedy słyszysz: „Dasz radę”, od razu pojawia się motywacja – mówi jedna z uczestniczek.

Wstajemy z karimaty, bo zaczyna się zabawa integracyjna. Obozowicze stają w kole, ale w ten sposób, że każdy ma przed sobą plecy sąsiada. Na sygnał wychowawcy mają za zadanie usiąść na kolanach osoby znajdującej się z tyłu. Brak zaufania jednego członka grupy może spowodować efekt domina i ogólną katastrofę. Tutaj koło się domknęło, choć trzeba przyznać, że po chwili ktoś stracił równowagę. Na szczęście obyło się bez ofiar. Za nami praktyczne ćwiczenie z zaufania.

Podaj dalej dobro

– Naszą ideą jest, by dobro podawać dalej – opowiada o „Nereuszu” Ania Pacyna, jedna z klubowiczek. – Jeśli ktoś zrobił dla nas coś dobrego, to my chcemy to dobro przekazać następnej osobie.

– Robimy zbiórki pieniędzy na hospicja, przed Wielkanocą chodzimy z paczuszkami do starszych osób – wylicza Daniel Skubacz. – A jednocześnie organizujemy np. gry terenowe na skalę kilku miast.

– Staramy się zachować równowagę: coś dla mnie, coś dla innych – podkreśla Dariusz Kowalski. – Dlatego „Nereusz” to nie tylko wyjścia do kina czy wyjazdy na obóz, ale różne przedsięwzięcia przez cały rok.

Na obozie uczestnicy też nie narzekają na brak zajęć. Przeciwnie: brak wolnego czasu jest tu jedyną rzeczą, która czasem im doskwiera. – Fajnie jest się czasem wyspać – wzdycha Julka Michałek. – Ale mimo że tego brakuje, to i tak jest super.

– Nie zmuszamy nikogo do spania o 22.00, jak na koloniach, gdzie po tej godzinie często zaczyna się drugie życie – dodaje wychowawca. – U nas drugiego życia nie ma. Zasady są jasne: wypijesz alkohol – jedziesz do domu. Jeśli wiemy, że któryś z uczestników na co dzień pali, prosimy, by tutaj spróbował tego nie robić. Na jednym z naszych obozów chłopcy, którzy nie wierzyli, że to jest możliwe, wytrwali dzięki temu, że Marcin, ratownik medyczny, obiecał sobie, że przynajmniej na te dwa tygodnie odstawi papierosy. Wiem, że nie mogę wymagać od młodych ludzi czegoś, czego sam nie robię. Dlatego nie śpię tu, jako wychowawca, na lepszej pryczy, tylko żyję w tych samych warunkach co oni. Może dlatego, że nie widać tej granicy, niektórzy uczestnicy są już dziś wychowawcami.

Trochę żal opuszczać to miejsce. Dziś w nocy czeka obozowiczów kolejna wyprawa. Wcześniej jednak pewnie znowu spotkają się w kręgu, gdzie będą razem śpiewać piosenki i czytać „Małego Księcia”. Przy podsumowywaniu dnia pojawią się podziękowania, przeprosiny, może i łzy. – Atmosfera, jaka wtedy panuje, jest nie do opisania słowami – twierdzi Marek Maleszka. – Czuje się, że to miejsce wydobywa z nas dobro.