Whisky na czystym lodzie

Marcin Jakimowicz; GN 31/2019

publikacja 30.08.2019 06:00

„Kapłaństwo to nie jest hobby” ‒ powtarzał o. Joachim Badeni. Odejścia ze stanu kapłańskiego nazywał wprost zdradą i dziwił się im, bo jak mawiał: „nasza wiara to jest whisky on the rock”.

O. Joachim Badeni  (1912–2010) HENRYK PRZONDZIONO /foto gość O. Joachim Badeni (1912–2010)

W czasach spektakularnych odejść kapłanów i dorabiania pobożnych ideologii do aktów niewierności czy nieposłuszeństwa Kościołowi sięgam coraz częściej do nauczań o. Joachima Badeniego. Po pierwsze dlatego, że mam pewność, że nigdy nie zrzuci już habitu i nie dotyczy go refren: „Spieszmy się kochać księży, tak szybko odchodzą”, a po drugie, zawsze zachwycała mnie jego wierność i posłuszeństwo Kościołowi.

„Dzisiaj… wieczorem… nastąpią… zaślubiny… z… Jezusem. Wszystko… przygotowane” – wyszeptał 11 marca przed 9 laty. Bracia w białych habitach napisali tuż po jego śmierci, że umarł w opinii świętości.

Serio, serio

Ojciec Badeni, znany jako człowiek niezwykle pogodny, obdarzony ogromnym dystansem do samego siebie i poczuciem humoru, sprawę powołania i wierności kapłańskiej traktował niezwykle poważnie. Współbracia i uczniowie zapamiętali jego wielką miłość do Kościoła. I to, że ten dominikanin-arystokrata nie wyobrażał sobie życia bez Eucharystii.

– Śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa traktował niezwykle serio. Nie gromadził nawet swoich ulubionych książek, ale pożyczał je z dominikańskiej biblioteki – opowiada o nim jego uczeń, dziennikarz Sylwester Szefer. – Został pozbawiony wszystkiego, a jednocześnie stał się wolnym człowiekiem. Nie musiał już zarządzać trzema posiadłościami ani podtrzymywać tradycji wielkiego rodu. Mówił, że człowiek, który wiecznie dorabia się majątku, nie jest w stanie zrozumieć, że ktoś może cieszyć się z tego, że nic nie posiada.

Ukochał posłuszeństwo. – Czasem żartował, że współbracia, którzy najczęściej pochodzili z chłopskich rodzin, nie pozwolili, aby wpadł w skrajności. Gdy tylko pojawiała się pokusa, aby ubóstwo stało się „bożkiem”, bracia szczerze mu o tym mówili i w ten sposób pomagali wrócić do równowagi – dopowiada Szefer. – Był posłuszny.

Pamiętajmy, że Kazimierz Stanisław otrzymał pierwsze imię (Joachim to imię zakonne) po swoim dziadku, któremu cesarz Franciszek Józef powierzył stanowisko premiera Austro-Węgier (1895–1897). Wcześniej Kazimierz Badeni senior pełnił urząd namiestnika Galicji.

– Skąd wiem, że o. Joachim był posłuszny? Widziałem to wielokrotnie. Podam przykład – opowiada Sylwester Szefer. Był czas, gdy o. Joachim dostał od kogoś wahadełko. Pamiętajmy, że było to w latach 80., gdy wahadełka były popularne, a nie było żadnego rozeznania Kościoła na ich temat. Przez pewien czas o. Badeni posługiwał się nim. Pewnego dnia przestał. „Dlaczego?” – zapytałem go z ciekawością. „Przełożeni tak zdecydowali” – odparł bez nuty żalu czy rozgoryczenia. Bardzo poważnie traktował kapłaństwo. „To nie jest hobby – słyszałem od niego. – To nie jest zbieranie znaczków, sklejanie samolocików. Żadne hobby, hodowanie królików”.

To nie zbieranie znaczków!

Wielokrotnie podkreślał, że jeśli człowiek wybierze Boga. On da mu łaskę życia tym powołaniem. „Starczy ci mojej łaski” – powtarzał za św. Pawłem. I ilustrował to konkretnymi życiowymi historyjkami: „Już po odkryciu powołania zakonnego spotkałem moją sympatię. Bardzo ładna dziewczyna. Brunetka. Miała kapelusz na lewym uchu i różę we włosach. Pomyślałem sobie: »Koniec, pa, pa, św. Dominiku«. Mistycznie było, krótko i skończyło się. Wtedy jeszcze nikt mi tego nie wytłumaczył, że to ogromne wrażenie, jakie na mnie wywarła piękna kobieta, nie oznacza jeszcze, że jej pożądam. Nazywała się Erna, wypiliśmy kawę i tyle było między nami. Nie wiem, co później się z nią stało, może skończyła przez komin w Auschwitz, była Żydówką. Nie wiem... Można mieć mnóstwo silnych wrażeń, ale jednocześnie zdecydować się na noc wyrzeczenia się świadomych pożądań i upodobań. To jest ta droga. Wtedy te pożądania i upodobania są jakby zaciemnione”.

– Powtarzał – dopowiada Szefer – że kluczem powołania małżeńskiego i kapłańskiego są te same słowa Jezusa: „To jest ciało moje”. Małżonkowie wzajemnie ofiarowują sobie swe ciała, zbliżają się do siebie, a mnie – kapłanowi Jezus szepce: „Pragnę takiej bliskości, zażyłości, komunii”. „Świadomość wyłączności jest czymś konkretnym, a zarazem tajemniczym – opowiadał. – Dla tych, którzy wybierają celibat, życie zakonne lub kapłaństwo, jest to miłość do człowieka jako człowieka. Kapłan musi miłować wszystkich, nie wolno mu zamykać się w jednej miłości. Miłość prawdziwa jest zawsze otwarta na wszystkich ludzi”.

Zaopłatkowany

„We wrześniu 1939 roku zaciągnąłem się do wojska. Ale zanim to się stało, miałem głód Eucharystii. Codziennie Komunia św., koniecznie – wspominał o. Joachim. – A ostatnia Msza była o ósmej rano, wieczornej w ogóle nie było. Trzeba było wcześnie wstać, a ja bardzo niechętnie wstawałem wcześnie. Głód Eucharystii. To trwało aż do święceń. Jako kapłan po krótkim czasie zaczynam czuć, co trzymam w ręce. Bardzo wyraźnie. To jest opłatek. Biały opłatek. I ten biały opłatek jest Ciałem Boga. Niekiedy aż mnie podrzucało, gdy miałem świadomość, że to jest Ciało Boga! Codziennie. Myślę, że to powinien mieć każdy kapłan. Raczej to mają, tylko się tym nie chwalą tak jak ja. Trzymam Ciało Boga, czasem miękkie. Wyraźnie czuję żywe Ciało Chrystusa. Spożywam Je. Bóg mnie w tej chwili karmi sobą. Nie może zrobić więcej. Bóg sobą karmi człowieka. I to trwa… Stąd kto ma kontakt z żywym Ciałem Chrystusa, nie może mieć sklerozy… Chyba że dla kogoś to jest tylko opłatek. Połyka opłatki i jest zaopłatkowany. No to wtedy skleroza będzie szaleć. A kto ma dzisiaj kontakt z żywym Bogiem, ten nie może się zestarzeć psychicznie. Byłoby nienormalne (a Bóg jest bardzo normalny), żeby nie dać kapłanowi poznać tego, co robi. Jeśli przemienia chleb w Ciało Chrystusa, przemienia wino w Krew Chrystusa, to ten kapłan musi czuć, wiedzieć, mieć tego świadomość. A to jest wysoka mistyka”.

Bez taryfy ulgowej

Po moim internetowym komentarzu: „Nie sądziłem, że doczekam czasów, gdy odejdą ci, którzy głosili mi przed laty Ewangelię. Gdybym opierał się na nich, na ich autorytecie, byłbym zdruzgotany, ale ponieważ rozkochali mnie w Słowie i podprowadzili do spotkania Tego, którego »włosy są białe jak biała wełna, jak śnieg, a oczy jak płomień​ ognia« (Ap 1,14), jestem spokojny”, Paweł Bębenek, kompozytor muzyki liturgicznej, napisał: „Marcin, wyobrażasz sobie życie bez Eucharystii? Mnie zastanawia, jak bardzo musi być samotny kapłan, który decyduje się na odejście w życie bez Eucharystii”.

Nie wiedział, że dotknął sedna życia i nauczania o. Joachima. Odejścia ze stanu kapłańskiego nazywał bez owijania w bawełnę „zdradą”: „Gdy patrzymy na odejścia od kapłaństwa, warto zapytać i przypomnieć, jakie były powody wstąpienia do zakonu czy seminarium. Jako przykład podam dziekana z mojego nowicjatu w Anglii. Wstąpił do zakonu, bo ze swoim kierownikiem duchowym przestudiowali wszystkie reguły zakonne i stwierdzili, że najlepsza jest dominikanów. Znalazł piękną regułę, ale nie odkrył swojego powołania. Jego nikt nie wołał. Powołał się sam. Napisał do mnie niedawno, że zmienił wyznanie na anglikańskie, ożenił się i mnie błogosławi. Odpisałem mu: »Cieszę się, że żyjesz, dziwię, że zmieniłeś wyznanie, bo nasza wiara to jest whisky on the rock. Whisky na czystym lodzie«. Nic nie odpisał.

Gdy Pan Bóg kogoś powołał, a człowiek po latach wybrał inną drogę, to trzeba powiedzieć wprost, że stał się niewierny – opowiadał o. Badeni. – Bóg jest miłosierny, przebaczy słabemu człowiekowi, ale pozostanie niespełnienie. Jakkolwiek byśmy na to spojrzeli, jest to jednak rodzaj zdrady. Nawet jeśli chciał, ale nie potrafił sprostać powołaniu, to pozostaje niesmak z powodu odrzucenia czegoś ważnego.

Oprzeć się na skale

Na pewno byliście w Tatrach i nieraz doświadczaliście ich uroku – dopowiadał o. Joachim. Tajemnica skalistych Tatr to jakby symbol naszej wiary, tak mocnej jak skała. Na tej skale trzeba się oprzeć wówczas, gdy opadną uroki »przeżycia chrześcijańskiego«. Nie znaczy to, że sam urok całkowicie zniknie, lecz że urok przeżycia zastąpiony zostanie mocą skały. W Księdze Wyjścia wiodący Izraelitów obłok (symbol Ducha Świętego) osiadł na szczycie góry. Podobnie stanie się w naszej duszy – obłok uroku Bożego osiądzie na szczycie skały, którą jest nasza święta wiara.

Jak traktować byłych księży? Z miłością chrześcijańską – wyjaśniał dominikanin. – Niestety, konieczna jest też pełna dezaprobata dla tego, co zrobili. Wyrażona uprzejmie, ale dezaprobata. Łatwe miłosierdzie w podejściu do byłego księdza, traktowanie go, jakby nic się nie stało, jest kanonizowaniem ludzkiej grzeszności, a czasem nawet niegodziwości. Pan Bóg jest jednocześnie miłosierny i sprawiedliwy. My nie potrafimy tych dwóch aspektów doskonale połączyć, zawsze jednak możemy zaznaczyć, że jako człowiek jestem pełen współczucia, ale absolutnie nie zgadzam się z wyborami dokonanymi przez byłego księdza. Potępiam czyny, ale nie człowieka”.