Panu Bogu trzeba dać wszystko

Magdalena Dobrzyniak; Gość krakowski 31/2019

publikacja 05.09.2019 06:00

Cel jest prosty: należy przygotować osoby z niepełnosprawnością intelektualną do przyjęcia sakramentów i towarzyszyć im w Kościele. Po to powstała 25 lat temu grupa „Łanowa”, która działa przy klasztorze ojców dominikanów w Krakowie.

Niedawno z rąk bp. Damiana Muskusa OFM sakrament bierzmowania przyjęli Oliwia i Kuba. Magdalena Dobrzyniak Niedawno z rąk bp. Damiana Muskusa OFM sakrament bierzmowania przyjęli Oliwia i Kuba.

Jest 1993 rok. Anna Paruch, związana z dominikańskim duszpasterstwem młodzieży „Przystań”, wraz z innymi przygotowuje się do rekolekcji, które w Krakowie ma głosić Jean Vanier dla osób z niepełnosprawnością intelektualną i ich przyjaciół, głównie z kręgu „Wiary i Światła”. Jeszcze nie wie, że niebawem jej życie wskoczy na nowe tory.

Porwała bąbla na ręce

Szybko zawiązała się ekipa organizacyjna rekolekcji. – Powstała idea, by w programie znalazło się spotkanie z pracownikami Domu Pomocy Społecznej przy Łanowej. Tam zmieniła się właśnie dyrekcja, a nam chodziło o to, by zmieniła się też mentalność ludzi, którzy pracują w takim miejscu – wspomina założycielka grupy „Łanowa”.

Potrzebni byli wolontariusze. – Zajmowałam się wtedy dziećmi z trudnych środowisk. Jeden z kolegów zachęcił mnie, bym dołączyła do tej grupy. Argumentował, że mam kontakt z dziećmi, więc na pewno sobie poradzę – opowiada „matka od zadań specjalnych”. Przekonał ją. Zachowała w pamięci pierwszy obraz, jaki zobaczyła po przestąpieniu progu domu przy Łanowej. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. – Weszłam do tego budynku i obiecałam sobie, że nigdy więcej już nie wrócę. To było straszne i bardzo smutne. Brzydko, potworny smród, dzieci powiązane w pieluchy – wciąż wzdryga się na to wspomnienie. Starszy z jej synów, duży Wojtek, też pamięta. Przypłacił to traumą. W domu przebywały osoby, z którymi trudno było złapać kontakt, leżące, kiedyś nazywane roślinkami. – Niby bez kontaktu, ale gdy się ich poznało, człowiek zaczynał rozumieć, że można nawiązać z nimi relację, tylko trzeba się postarać, znaleźć sposób, by do nich dotrzeć, porozumieć się – wyjaśnia Anna.

Trafiła wtedy do grupy maluchów leżących i zobaczyła Dominika. – Zauroczył mnie. Dziecko z porażeniem, powykrzywianymi nóżkami i rączkami, siedzące w foteliku. Miał tylko górną jedynkę i wszyscy mówili na niego Króliczek – opowiada. W całej swojej niepełnosprawności Dominik był dla niej po prostu małym, uroczym blondynkiem, którego strasznie chciała wziąć na ręce, ale potwornie się bała, że jej się rozsypie, że nie będzie umiała. – Bałam się też oceny osób, które tam pracowały. Poczekałam na moment, gdy zostaliśmy sami, i porwałam bąbla na ręce. Kiedy go podniosłam, zaczął charczeć w niesamowitym uśmiechu. Pomyślałam sobie, że to jest coś pięknego – opowiada. Nie był to powód, dla którego mimo wszystko została w DPS, ale moment decydujący o tym, że następnego dnia znów przyszła.

Jezus, masz cukierka?

Z czasem poznała grupę, w której był Wojtek. Nie zwrócił początkowo jej uwagi. Inne dzieci ją zagarniały. Gdy wchodziła, Piotrek, Artek, Darek byli natychmiast obok, zawsze mieli coś do powiedzenia, choć nie umieli mówić. – Wojtek był dzieckiem autystycznym, gdzieś z boku. Inaczej wyrażał swoje zainteresowanie. Na przykład siadał za moimi plecami i wbijał grzebyk we włosy, co nie było przyjemne – śmieje się. Została wolontariuszką. Jej zadanie było „cudowne i odpowiedzialne”: przyporządkowanie każdemu z podopiecznych jego własnych ubrań. Mieli wspólne rajtuzy. Jak się trafiło, że za duże i dyndały na stopach, to pół biedy. Ale zdarzały się za małe i to już nie tylko nie wyglądało dobrze, ale zwyczajnie było niewygodne. Teraz, dzięki Ani, nagle każdy miał dostać swoje rzeczy do ubrania. – Ponieważ miałam dostęp do czcionek, robiłam podpisy na tasiemkach, żeby było wiadomo, czyje są te ubrania. Nie były to spektakularnie piękne ubrania. Najważniejsze było, że są ich – podkreśla.

Pojechali kiedyś na zimowisko do domu Znaku w Pewli Małej. Pracownicy, wolontariusze, podopieczni. Tam chodzili z dziećmi do kaplicy, gdzie rozegrała się słynna historia z papierosem i cukierkami. – Jestem ja z moim Wojtkiem na kolanach. Sporo czasu wtedy przesypiał, bo brał dużo leków. Jest też dwóch trzpiotów biegających po tej kaplicy i mój kolega Maciek, już dominikanin. Nagle Artek staje na krześle, zagląda do tabernakulum, a my słyszymy: „Te, Jezus, masz papierosa?”. Oczywiście, zareagowaliśmy pedagogicznie, tłumacząc, że owszem, w środku jest Pan Jezus, ale zdecydowanie nie ma papierosów. Artek przyjął to do wiadomości, nie trzeba było nic więcej wyjaśniać. Wtedy do tabernakulum podbiega Darek i woła: „E, Jezus, masz cukierka?”. Już nic nie musieliśmy tłumaczyć, bo Artek wkroczył do akcji z pytaniem: „Czy ty nie słyszysz, że Pan Jezus nie ma cukierków?” – tak Anna relacjonuje anegdotę, która uruchomiła w niej myślenie, że chłopcom trzeba dać coś więcej.

Czuliśmy, że trzeba inaczej

– Intuicja wiary osób z niepełnosprawnością intelektualną jest niezwykła. Oni mają poczucie realności. Wiedzą, że zwracają się do Jezusa, który jest dla nich konkretną Osobą. Dlatego nie nakładają masek, wyrażają spontanicznie to, co czują. Według nich Panu Bogu trzeba dać wszystko, niczego nie można pominąć, w modlitwie nie ma spraw mniejszych i większych – komentuje o. Andrzej Kostecki OP, wieloletni duszpasterz osób z niepełnosprawnością intelektualną. Zanim pani Anna zaczęła myśleć, jak Wojtkowi i jego kolegom ułatwić dostęp do sakramentów, na Łanowej odbyła się Pierwsza Komunia z bierzmowaniem dla 50 podopiecznych. To była wielka impreza w namiocie przed budynkiem. Mnóstwo ludzi, bo przyjechały rodziny. Kapelan domu miał dla chłopców ogrom serca i empatii, ale niewiele mógł zrobić. Przygotowanie do przyjęcia sakramentów polegało na tym, że sprawdził, czy dzieci przyjmą komunikant. Tylko tyle. – A my czuliśmy, że trzeba inaczej – wspomina to wydarzenie założycielka „Łanowej”. – Wiedziałam, że potrzebuję ludzi i kapłana. Intuicyjnie wyczuwałam, że jeśli będziemy razem w kościele, na Mszy św., i Wojtek będzie widział, jakie to jest dla mnie ważne, i będzie się modlił razem ze mną, a właściwie ja z nim, bo będę nie tyle na Panu Bogu się skupiała, ile na nim, to wtedy zaprowadzę go do Niego – tłumaczy. Mogła wprawdzie po prostu zacząć chodzić z Wojtkiem sama do kościoła, a potem poprosić jakiegoś księdza, by udzielił mu sakramentów, ale nie o to chodziło. W grupie było 11 chłopców. Postanowiła, że nie będzie z nich wybierać mniej czy bardziej sprawnych, tylko spróbuje przygotować wszystkich. – Wymyśliłam wówczas, jak taka Msza będzie wyglądała: że dotykamy uszu, gdy słuchamy słowa Bożego, że całujemy krzyż w akcie pokuty, a homilia jest głoszona w formie scenek teatralnych. Reszta to bliskość z Bogiem i Kościołem – opowiada. Poszła z tym pomysłem do o. Wojciecha Prusa OP, a on, nie zadając żadnych pytań, powiedział tylko: „Szukaj ludzi i robimy”. Tak się zaczęła historia „Łanowej”.

Dać szansę na obecność w Kościele

W pierwszej grupie byli głównie znajomi Anny i znajomi znajomych. Nie ogłaszała żadnego naboru. Wszystko działo się na zasadzie poczty pantoflowej. Po pierwszej grupie osób przygotowanych do przyjęcia Eucharystii i sakramentu bierzmowania wiedzieli już, że będą kolejne, że nie chodzi tylko sakrament, ale również o relacje, o to, że razem idą do Boga. – Nie wolno nam było tego skończyć, bo nie chodziło o to, żeby kogoś doprowadzić do Pierwszej Komunii, ale o to, by dać mu szansę na obecność w Kościele i spotkanie z Jezusem – dodaje kobieta. To są nieustanne rekolekcje, bo osoby z niepełnosprawnością intelektualną umieją wiele nauczyć swoich towarzyszy. – Wojtek, dorosły człowiek, ma figurkę Pana Jezusa bez twarzy. Robi jej tysiące zdjęć, codziennie, w różnych sytuacjach. Na przykład postanawia robić pompki z Panem Jezusem. Kto takie rzeczy wymyśla? To nie jest figurka, on się nią nie bawi. Gdy ma w rękach Pana Jezusa, głaszcze figurę albo całuje – opowiada Wojtkowa mama i przyznaje, że to otwiera ją na inne spojrzenie na Boga. – To jest niezwykłe, kiedy czeka w czasie Mszy na moment Przeistoczenia i mówi do mnie: „Patrz, to teraz!”. Kto z nas w świadomy sposób na to patrzy? Kto tak czuje? Właśnie dlatego ich obecność w Kościele ma dla mnie wielki sens – podkreśla.

Niestety, nie wszyscy widzą ten sens. Anna wciąż spotyka się z rodzicami, którzy mówią: „Mojemu dziecku nie udzielono Komunii”. Albo: „Mojemu dziecku udzielono Komunii w zakrystii, żeby nikt nie musiał na to patrzeć”. – Wiara jest osobistą relacją z Bogiem w tajemnicy. Nikt nie jest w stanie zmierzyć ani swojej wiary, ani wiary drugiego człowieka. Każdy ma własny sposób dążenia do świętości. W wielu sytuacjach nie mamy dostępu do serca człowieka. Każdy został zaproszony, aby na swój sposób powiedzieć Bogu „tak”. W powołaniu do bliskości Pana Boga nasi bracia są tacy sami – argumentuje o. Kostecki prawo osób niepełnosprawnych intelektualnie do miejsca w Kościele. – Oni ewangelizują nas i ewangelizują świat. Mówią: „Jestem po to, aby mnie kochać”, a Bóg przecież właśnie z miłości będzie nas rozliczał. Są dla nas błogosławieństwem – podsumowuje dominikanin.