Ofiara sakramentek

Agata Puścikowska; GN 30/2019

publikacja 24.08.2019 06:00

Zginęły przysypane gruzami kościoła. Wcześniej świadomie ofiarowały swoje życie za ojczyznę.

– Nasze siostry w czasie powstania otworzyły klauzurę i udzieliły schronienia powstańcom oraz warszawiakom. W klasztorze był też szpital powstańczy – opowiadają benedyktynki sakramentki (od prawej): m. Blandyna, s. Dominika i s. Cecylia. Agata Puścikowska /Foto Gość – Nasze siostry w czasie powstania otworzyły klauzurę i udzieliły schronienia powstańcom oraz warszawiakom. W klasztorze był też szpital powstańczy – opowiadają benedyktynki sakramentki (od prawej): m. Blandyna, s. Dominika i s. Cecylia.

Rynek Nowego Miasta w Warszawie. Tu nie ma tłumów turystów, wielkomiejskiego gwaru. Letnie słońce w sam raz na odpoczynek na starej ławeczce, lodziarnia kusi dziesiątkami smaków. W głębi barokowy kościół św. Kazimierza i jasny kompleks klasztorny. Jego historia mocno i dramatycznie splata się z historią naszego narodu.

Adorowanie i wypiekanie

Mniszki benedyktynki od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu modlą się tu i pracują od końca XVII w. Sprowadziła je do Warszawy Maria Kazimiera – mniszki miały wypraszać łaski całemu „domowi królewskiemu” przez nieustającą adorację Najświętszego Sakramentu i modlitwę wynagradzającą. Klasztor rozkwitał – mniszki przyjmowały wiele nowicjuszek, otworzyły pensję dla panien. I dopiero zabory okazały się dla benedyktynek sakramentek czasem wielkiej próby. W 1865 r. car nakazał zamknąć pensjonat, posagi zakonnic zostały skonfiskowane, a mniszki nie mogły już przyjmować kandydatek do nowicjatu. Brak funduszy na utrzymanie klasztoru spowodował jego upadek. Dopiero odzyskanie przez Polskę niepodległości umożliwiło odrodzenie klasztoru. Do żyjących jeszcze mniszek starowinek dołączały młode kobiety. Musiały się z czegoś utrzymywać. – Wpadły na pomysł, by otworzyć opłatkarnię – miejsce, gdzie za murami klasztoru będą wypiekać opłatki wigilijne i komunikanty – opowiada matka Blandyna, przeorysza klasztoru. Siedząc za grubymi murami klauzury, operuje smartfonem. A o historii i współczesności zgromadzenia po prostu... tweetuje. – Kardynał Kakowski, żeby nam pomóc, zalecił księżom, by się w komunikanty zaopatrywali w klasztorze. Siostry pracowały w opłatkarni, sprzedawały komunikanty, co przynosiło zyski – można było gruntownie odnowić zrujnowane mienie.

Mniszki najpierw pracowały za pomocą maszyn wyglądających jak wielkie szczypce. Ciasto z wody i mąki wlewały do form i piekły w kominku węglowym. Następnie, dzięki palnikom gazowym, unowocześniły proces, by w końcu – już podczas okupacji – piec w maszynach na prąd. I w niemal niezmienionej formie proces ten przebiega do dziś. Chociaż pracę siostrzanych rąk w XXI w. wspomaga specjalna maszyna.

Okupacja

W 1938 r. mniszki kończą wielki remont klasztoru. Opłatkarnia działa na pełnych obrotach. Średnia dzienna wydajność wynosiła 50 tys. komunikantów i 3 tys. hostii. Ten dobrostan kończy się 1 września 1939 r. Klasztor znajduje się pod silnym obstrzałem lotniczym, ale bomby chybiają celu: spadają do ogrodu czy przed furtą. Siostry nie ustają w modlitwie o rychłe zwycięstwo. Wraz z warszawiakami czekają na pomoc z Francji i Anglii. Na próżno... W czasie okupacji siostry – jak i cała Warszawa – muszą sobie radzić z brakiem podstawowych produktów; wszędzie panuje bieda. Trzeba dwoić się i troić, by przeżyć. – Cały czas działała opłatkarnia, która wyrabiała jeszcze więcej komunikantów niż przed wojną – opowiada m. Blandyna. – Jednak dochody w wojennych warunkach były mizerne i nie starczało na przeżycie. Dlatego siostry nauczyły się wyrabiać „herbatę” z suszonej marchwi – za klasztorem miałyśmy przecież ogródki warzywne. Handlowały też kwiatami z ogrodu, a w gospodarstwie urządzono tuczarnię świń – nielegalną. Groziły za to niemieckie represje, łącznie ze śmiercią.

Jednocześnie mniszki żyją tym, czym żyją Polacy. Doskonale orientują się w sytuacji na froncie, mają świeże informacje na temat losów dzieci wywożonych przez Niemców z Zamojszczyzny. Cierpią, modlą się, adorują. – Mniszki żyły w gotowości na śmierć. Poszczególne siostry – w modlitwie, po wewnętrznym rozeznaniu – ofiarowywały Bogu swoje życie za Polskę. Wiadomo na przykład, że jedna z nich ofiarowała siebie, „aby Polska, gdy powstanie, nie była ani biała, ani czerwona, ale Chrystusowa”. Każda dokonuje tego aktu oddzielnie, w zgodzie z własnym sumieniem, bez patosu czy ostentacji – mówi matka Blandyna. Jednak czas wielkiej ofiary dopiero przyjdzie...

Powstanie

1 sierpnia 1944 r. wybucha powstanie warszawskie. Siostry chcą wierzyć w zwycięstwo, chociaż są realistkami, mają świadomość dysproporcji sił. Z kroniki klasztoru: „Na placu przed klasztorem wywieszono chorągwie narodowe. Powstańcy opanowali już parę punktów, w których bronili się Niemcy, kilku jeńców przeprowadzono wśród tryumfalnych okrzyków przez plac. Cała ludność – mężczyźni, kobiety i dzieci – biorą udział w budowaniu barykad. My zaś gorącą modlitwą wspomagamy naszych rodaków, bo przedsięwzięcie ogromne, ponad słabe siły naszych chłopców”. Pierwsze dni powstania, mimo walk, na Nowym Mieście upływały w spokoju. Mniszki, chociaż miały możliwość powrotu do domów, decydują się zostać. Opłatkarki nadal wypiekają opłatki i hostie, ekonomki gromadzą zapasy żywności, zakrystianki ukrywają cenne przedmioty. Gdy sytuacja staje się bardzo niebezpieczna, chowają w piwnicach maszyny do pieczenia opłatków. Na strychu gromadzą piach, by w razie pożaru walczyć z ogniem. 6 sierpnia życie klasztorne przenosi się do piwnic, siostry adorują tam Najświętszy Sakrament przez całą dobę...

Jest kilka dni po rzezi Woli – 5 sierpnia ginie tam ok. 60 tys. mieszkańców. Do klasztoru przybywają ocaleni uciekinierzy. „Opowiadają o potwornych scenach wleczenia Polaków przed czołgami niemieckimi, podpalania domów od piwnic wraz z ich mieszkańcami itd., po prostu włosy stają na głowie. Wszyscy ci biedni uciekinierzy są na naszym utrzymaniu, za co są bardzo wdzięczni” – notują mniszki w kronice.

Na prośbę powstańców ówczesna przeorysza – matka Janina Byszewska – otwiera klauzurę. Odtąd przez teren klasztoru stale przebiegają łącznicy i łączniczki. Mniszki pomagają im w przedostawaniu się między Starówką a tzw. Rybakami – to ważny szlak powstańczy. Opiekują się też sanitariuszkami – zmordowanymi nieludzkim wysiłkiem dziewczętami, które wpadają na krótki odpoczynek i łyżkę zupy. Wciąż napływa ludność cywilna. Już bez wiary w zwycięstwo, załamana. Mniszki wydają rano i wieczorem kawę z mlekiem, a w południe zupę. Przyjmują też pod swój dach powstańczy szpital batalionu „Gustaw” i wyposażają go w łóżka, pościel, potrzebne sprzęty. W kronice notują: „Wczoraj wieczorem część naszego klasztoru zajął szpital wojskowy, a mianowicie: rozmównice, korytarze, przedchórze i kapitularz (...). Od rana dziś znoszą rannych biedaków, lecz robią tym tyle ruchu i hałasu, że cud będzie, jeśli Niemcy nas do szczętu nie zbombardują, bo na szpitale specjalnie zażarci”. Zakonnice kontemplacyjne stają się ofiarnymi pielęgniarkami, gotują chorym zupy, piorą. Całkowicie utrzymują szpital. Kapelani natomiast wciąż spowiadają i udzielają sakramentów. W klasztornej rozmównicy działa sala operacyjna i punkt poboru krwi. Operacje trwają non stop – mimo ciągłego ostrzału i strat, również wśród personelu. W końcu powstańczy szpital zostaje ewakuowany. Z kroniki pod datą 26 sierpnia: „Święto Matki Boskiej Częstochowskiej. Odprawiałyśmy gorliwą nowennę do Królowej Polski o ratunek dla naszej biednej stolicy. Tymczasem nie ma odpowiedzi z nieba. Najświętsza Matka patrzy w oczy Boże i widocznie widzi, że trzeba, aby Warszawa tak strasznie cierpiała! Fiat voluntas Dei! Niech nam uprosi tylko siły do wytrzymania tego wszystkiego, bo u wielu wiara już się załamuje”.

Ofiara

Losy Starówki są przesądzone. Siostry dostają od hitlerowców ultimatum: albo przejdą na ich stronę, albo zostaną zbombardowane. Postanawiają zostać również po to, by nie wywoływać paniki wśród ludzi i nie potęgować rozpaczy. „Widocznie wolą Bożą jest, abyśmy tu, na naszym stanowisku wytrwali i zginęli” – mówi matka Byszewska. Żadna z mniszek nie protestuje. W spokoju modlą się i czekają na wypełnienie woli Bożej: na ocalenie lub śmierć.

Niemieckie ultimatum mija 31 sierpnia o godz. 15. Siostry zostają. W klasztornej kronice 31 sierpnia zapisano: „Zwykle, gdy bombowce warczały nad nami, odmawiano wspólnie jakieś błagalne modlitwy, dziś przeciwnie – zapanowała wielka cisza, pełna powagi śmierci. Nagle straszny wstrząs, ciemność, krzyk ludzki (...). Całe sklepienie kościelne zapadło się, grzebiąc pod swymi gruzami nasze zakonnice i do tysiąca cywilnych osób”. – Zginęło 35 sióstr, 12 ocalało – opowiada matka Blandyna. – Wieczór i noc upłynęły na bohaterskiej akcji ratunkowej. Siostry, którym udało się wydobyć z gruzów, zorganizowały pomoc dla uwięzionych w ocalałej piwnicy pod chórem zakonnym. Rankiem 1 września garstka sióstr, które przeżyły bombardowanie, opuszczała gruzy. Niemcy, w odwecie i zemście, do cna zbombardowali kościół. W kronice zanotowano: „Powstańcy, wstrząśnięci naszym nieszczęściem, wszyscy salutowali”.

Powrót

Po opuszczeniu zrujnowanej Warszawy mniszki zamieszkały m.in. w Otwocku. I tam, po odnalezieniu maszyn piekarniczych, które przetrwały niezniszczone, piekły opłatki. Wróciły na Nowe Miasto w 1946 r. Współczesne mniszki z Nowego Miasta, chociaż za murami i za klauzurą, są w... centrum. Centrum miasta, centrum Polski. Nadal widzą i wiedzą wszystko. I nadal ich powołaniem jest nieustająca adoracja. Modlą się za kraj i pieką. Siostra Cecylia, z wykształcenia polonistka, która przed wstąpieniem do klasztoru pracowała w... telewizji, codziennie wypieka hostie i opłatki wigilijne. – Do niedawna piekłyśmy też za pomocą maszyny półautomatycznej, jednak jest to maszyna stara. Zepsuła się i nadaje się na złom – opowiada przez kraty klauzury.

– A my musimy piec, by się utrzymać. Dlatego koniecznie musimy kupić kolejną maszynę – dodaje matka Blandyna.

Siostra Dominika, mistrzyni śpiewu, bibliotekarka: – Pieczenie opłatków to nie jedyne nasze zajęcie. Ale jedyne dające utrzymanie. Mamy nadzieję, że uda nam się zwiększyć produkcję dzięki kupnie nowej maszyny. To na razie ponad nasze możliwości, bo potrzebujemy ponad 100 tys. zł.

– Wierzę, że dobrzy ludzie na ziemi, a z góry nasze poległe bohatersko siostry pomogą. I będziemy mogły modlić się, adorować i... piec dalej – uśmiecha się przez kraty klauzury matka Blandyna.

Na Nowym Mieście grupa zagranicznych turystów dość obojętnie przygląda się odbudowanym murom klasztornym i kościołowi św. Kazimierza. Przechodzą szybko dalej: tyle jeszcze do zwiedzenia. Gdyby tylko wiedzieli...