Ostatni bój

ks. Robert Skrzypczak; GN 29/2019

publikacja 17.08.2019 06:00

50 lat temu ks. Dolindo zakończył pisanie wielkiego traktatu o Maryi. To ważne na dzisiejsze czasy przesłanie dotyczące zmagań z przeciwnościami w Kościele.

Ostatni bój henryk przondziono /foto gość

W 1917 r. w Fatimie miało miejsce sześć objawień Maryi. Zainterweniowała Ona w losy świata, przekazując za pośrednictwem dzieci swe orędzie. 40 dni później, 21 listopada 1917 r., Matka Boża przemówiła do ks. Dolindo, rozpoczynając swe wypowiedzi słowami: „To jestem Ja, Maryja Niepokalana”. 19 maja 1921 r. usłyszał od Niej w więzieniu: „Czyż Jezus nie ukochał ciebie bardziej niż kogokolwiek innego, dając ci ten wielki przywilej boleści? Ja rozerwę każde kajdany i zobaczysz, że pamiętam, iż jesteś kapłanem i moim synem”. 50 lat temu, 18 lipca 1969 r., rok przed śmiercią, włoski ksiądz zakończył pisanie swej najważniejszej książki poświęconej Matce Niepokalanej, płacąc za to cenę bolesnego starcia z samym szatanem. Naśladując pokorę Maryi, okazał się narzędziem, którym Bóg posłużył się, żeby objawić innym swą chwałę.

Wybraniec Maryi

Ksiądz Dolindo Ruotolo był „wybrańcem Maryi”. Przyszedł na świat 6 października 1882 r., w wigilię liturgicznego wspomnienia MB Różańcowej. Po raz pierwszy doznał Jej opieki w Szkole Apostolskiej Księży Misjonarzy. Nauka nie wchodziła mu do głowy. Był przedmiotem drwin i doświadczał upokorzeń. Dzieciństwo przeżyte w domu rządzonym przez despotycznego, mającego zamiłowanie do sadystycznych metod wychowawczych ojca odcisnęło się na psychice chłopca. Trzynastoletni alumn klęczał wraz z innymi uczniami w kościelnej ławce, wpatrując się w obrazek z Matką Bożą, i szeptał: „O moja słodka Mamo, jeśli chcesz, bym został księdzem, daj mi rozum i inteligencję, widzisz przecież, jakim jestem kretynem”. Nagle podmuch wiatru uniósł obrazek, który wylądował na czole młodzieńca. „Obudziłem się jakby ze snu, z moim ubogim umysłem gotowym i oświeconym” – wspominał później. Odtąd stał się inny: chłonął wiedzę, uczestniczył w dyskusjach, czytał, pisał, a nawet komponował muzykę. „Mówiłem o filozofii, używając fachowych określeń, mimo że nigdy wcześniej nie uczyłem się niczego z tej dziedziny, pisałem całe rozprawy, które nauczyciele czytali ze zdziwieniem. Zaczęto na mnie wołać »encyklopedyk«”.

Maryjne upodobanie było widoczne w kapłańskim życiu ks. Dolindo. W ręku wciąż trzymał różaniec, a każdą chwilę odosobnienia wypełniało szeptane „Zdrowaś Maryjo”. Modlił się, gdy szedł ulicą i gdy podróżował, także przed każdym spotkaniem. Modlitwa, dzięki której przygotowywał się do głoszenia Słowa, wypełniała go miłością do Chrystusa. Zawsze też, o ile było to możliwe, łączył ją ze spowiedzią.

Podczas głoszenia słowa Bożego dawała o sobie znać miłość do Maryi, którą nosił w sercu. Gdy mówił o Matce Bożej i Jezusie, jego oczy zapalały się, zmieniał się cały. Po kazaniu odwracał się do ołtarza, mówiąc: „Boże, kocham Cię!”. Do końca życia wyrażał Maryi wdzięczność za możliwość sprawowania Najświętszej Ofiary. Mówił do jednej ze swych duchowych córek kilka dni przed śmiercią: „Już nie umiem utrzymać się na nogach, ale nie martw się, Jezus podtrzymuje mnie swoją miłością. Odmówmy dziękczynne Ave Maria za to, że Matka Boża pozwala mi jeszcze odprawiać Msze św.”.

Jakże jesteś piękna, Maryjo!

Zachowało się wiele tak zwanych immaginette, czyli religijnych obrazków, na odwrocie których ks. Dolindo umieszczał krótkie teksty. Autorstwo tych słow przypisywał Jezusowi albo Maryi. Zaczynały się od wezwania: „Jezus do duszy” bądź „Maryja do duszy”. Gdy grał na organach, nieraz towarzyszył mu piękny kobiecy głos. Ludzie pytali: „Padre Dolindo, kto to był?”. Odpowiadał: „Zaprosiłem Madonnę, by ze mną zaśpiewała”. W 1921 r. kapłan z Neapolu został wezwany na przesłuchanie przez Święte Oficjum do Watykanu, po czym umieszczono go w areszcie. Jego duchowe dzieci z bólem przyjęły takie potraktowanie ich duszpasterza. W warunkach więziennych ks. Dolindo spisał dzieło zatytułowane „Tak zobaczyłem Niepokalaną”. Był to zbiór 31 przesłań podyktowanych przez Matkę Bożą, by podnieść na duchu obolałych z tego powodu wiernych. Maryja uczyła, że najlepszym sposobem przetrwania trudnych chwil w życiu jest uwielbianie Boga, rodzaj duchowego Magnificat wypowiadanego w sercu.

Enzina Cervo, jedna z duchowych córek ks. Ruotolo, opisała, jak ich opiekun przeżywał obecność Maryi w chwilach modlitwy, sprawowania Mszy św. czy pisania o Matce Bożej: „Często twarz ojca jaśniała, była tak przezroczysta jak oblicza tych alabastrowych statuetek podświetlanych od środka. W ostatnich jego dniach najczęściej ukazywała mu się Madonna w pokoju, gdzie pracował, lub przy ołtarzu, gdzie odprawiał. Raz zauważyłam, że jest jakby przejęty, mocno skupiony. Mówi mi: »Módl się, jest tu Madonna. Jest taka piękna«. Trwał tak w ekstazie ze wzrokiem utkwionym w miejscu, gdzie objawiała się Matka Boża”. W dniu śmierci, kiedy był już w stanie agonii, „zaintonował Salve Regina i w pewnym momencie, wpatrując się w górę, powiedział: »Matko moja! Jakże jesteś piękna!«, i jakby w ekstazie trwał tak kilka chwil w ciszy. Po czym dokończyliśmy razem śpiewać Salve Regina. Niesamowity pokój wyczuwało się wokół umierającego, jakiś rodzaj słodyczy i delikatności w ogniu tak wielkiego cierpienia!” – wspominała Enzina.

Łabędzi śpiew

8 grudnia 1964 r., w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP, 82-letni ks. Dolindo zaczął pisać swe ostatnie dzieło, które nazwał swym „łabędzim śpiewem”. Był to 3-tomowy traktat, w sumie ponad 1000 stron, pt. „Maryja Niepokalana. Matka Boga i Matka nasza”. Pisanie zajęło ks. Dolindo prawie 5 lat. Od początku doświadczał w tym szczególnych łask, które przypisywał wstawiennictwu Maryi, ale i ogromnych przeszkód, które zdaniem kapłana i świadków były dziełem szatana. Dzieło o Maryi miało być „kantykiem miłości do Niebieskiej Mamy, wzbudzającym w duszach czułość do Maryi”. Zanim zaczął pisanie, zapytał Maryję: „Chcesz, żebym napisał duszom o Tobie?”. „Napisz z miłości do Mnie” – odpowiedziała. Natychmiast zaczął doświadczać pokus ze strony przeciwnika. Szatan miał mu powiedzieć wprost: „Nie możesz napisać tego dzieła! Dlatego zarzuć je, ponieważ ja i tak mogę cię powstrzymać, używając do tego pułapek i siły”.

Księdza Dolindo ogarniał niepokój spowodowany opiniami ludzi, którzy uważali pomysł za szalony. Czuł obawy związane ze starością, zmęczeniem i chorobami. Pokusy trwały dwie noce z rzędu. Trzeciej nocy, 10 grudnia, ks. Dolindo wstał z łóżka i wtedy dokonał się przełom. „Poczułem obecność Najświętszej Maryi. Wielkie światło zalało moją duszę, a ja wypalałem się z miłości do Maryi i płakałem, pisząc kolejne strony wprowadzenia. Maryja była w moim umyśle jakby lśniące światło, otoczona blaskiem wszystkich świętych, a ja rozmyślałem o Niej w odwiecznym zamyśle Boga. To był dzień miłosnego zjednoczenia z Maryją”. Kiedy już prawie zakończył drugą księgę, szatan dał mu wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie, żeby dzieło zostało ukończone. „Obciążę cię tyloma listami, na które będziesz musiał pilnie odpowiedzieć, że nie będziesz miał już czasu na pisanie” – ostrzegł. „Nagle – pisał ks. Dolindo – poczułem się wyjątkowo źle, tymczasem mnożyła się liczba osób, które do mnie przychodziły. Odbierały mi każdą chwilę dnia, zmuszając do odpisywania na listy w nocy, czyli w jedynym możliwym czasie, który mogłem poświęcić na pisanie dzieła”. Przez mieszkanie przepływała rzeka ludzi. Ponadto piętrzyły się dodatkowe przeciwności. Gdy zasiadał do biurka, „nagle upadał na ziemię” – opowiadał Umberto, brat Enziny. „Ledwo chwycił za pióro, a tu nagle »łup!«, potężny hałas, jakby ktoś wymierzył mu silny cios. I znowu upadł. Potem diabeł rzucał księdzem o ściany. Raz Enzina dzwoni do mnie o 4 rano. »Szybko, ojciec!«, krzyczy. Biegłem po ciemku, na oślep. Zastaliśmy go pod łóżkiem. Wyglądało to tak, jakby jakaś siła wcisnęła go tam tak, że nie był w stanie się pozbierać. Wtedy był już sparaliżowany. Wyciągaliśmy go siłą. Enzina płakała. »Znowu tu był« – wyszeptał ks. Dolindo”.

Jestem niczym

Kiedy ks. Dolindo miał jechać z Enziną, by oddać rękopisy do druku, samochód nagle się psuł. Innym razem pojawiła się powódź w kuchni. Zamiast pracować, kapłan całą noc wylewał wiadra wody z pomieszczenia. Przez tygodnie, a nawet miesiące nie udawało mu się nic napisać. Wszyscy zniechęcali go do tej książki. Pewnego razu Elena, inna duchowa córka, napisała list do ojca Pio. Opisała kryzys ks. Dolindo zniechęcanego nie tylko przez diabła, ale i przez krytyków. W odpowiedzi ojciec Pio kazał napisać: „Nic, co wyszło spod pióra ks. Dolindo, nie może zostać zaprzepaszczone. Nie jest prawdą, jakoby był on niezdolny do ukończenia ostatnich rozdziałów dzieła o Madonnie. Nosi on je w swoim umęczonym, ukrzyżowanym ciele pod okiem Matki Bolesnej”.

Enzina powiedziała kiedyś stanowczo: „Niech ojciec się zaprze i siada, a Matka Boża pomoże”. Stała wówczas na drabinie opartej o regał z książkami. Opisała tamtą chwilę w następujący sposób: „Byłam pochylona tułowiem do przodu i po tych słowach poczułam nagle, jakby ktoś popchnął mnie gwałtownie do tyłu. Upadłam na głowę. Rogaty się wkurzył. Nawet mnie to rozbawiło”. Na reakcję księdza nie trzeba było długo czekać: „Ojciec, widząc to, natychmiast zabrał się do pisania mimo cierpień, jakie musiał znosić, i ewidentnych napadów demona”. Swą determinację w dokończeniu dzieła, które było dla niego krzyżem, ks. Dolindo opisał słowami: „Jestem niczym. Głęboko to odczuwam, jednak ufam w Twoją pomoc, Maryjo”. Pomimo starości, chorób i ataków rozwścieczonego demona traktat o Maryi powstał. Dolindo doznał szczególnej radości, gdy usłyszał od Maryi: „Cieszę się z tej książki”.

18 lipca 1969 r. kapłan z Neapolu zakończył pisanie traktatu o Maryi. Rok później odszedł do Pana. Siostry loretanki zapowiadają polskie wydanie książki na początek przyszłego roku. „Mamo, Maryjo, Ty się tym zajmij”.

TAGI: