Pani słońca, księżyca i burz

Szymon Babuchowski; GN 28/2019

publikacja 15.08.2019 06:00

Tytuł Zwycięskiej Obrończyni Moraw łączy w sobie dwa czczone tu na przestrzeni wieków wizerunki: ciskane na niewiernych gromy mówią o zwycięstwie, ale pod swój płaszcz chowa nas Obrończyni.

Svatý Hostýn  to najczęściej odwiedzane sanktuarium w całej Republice Czeskiej. KRZYSZTOF BŁAŻYCA /foto gość Svatý Hostýn to najczęściej odwiedzane sanktuarium w całej Republice Czeskiej.

Schody pną się ostro w górę, a upał i ciężkie plecaki potęgują zmęczenie. Na szczęście to już ostatnie podejście tego dnia, choć wcale nie finał pielgrzymki. Trasa IX Morawskiej Composteli łączy ze sobą trzy najważniejsze sanktuaria regionu: Svatý Kopeček, Svatý Hostýn i Velehrad. My spotykamy pątników przy wejściu na Svatý Hostýn – dwie godziny autem z Katowic, 50 kilometrów na południowy wschód od Ołomuńca.

Świątynia i elektrownia

– Każde z tych trzech miejsc ma w sobie jakieś „naj” – mówi Františka Prášilová, jedna z organizatorek pielgrzymki. – Velehrad to miejsce o najdłuższej tradycji. Tu, od przybycia świętych Cyryla i Metodego, zaczęło się nasze chrześcijaństwo. Z kolei Svatý Kopeček, sanktuarium Królowej Moraw, jest przepięknie położony, rozciąga się z niego szeroka panorama. Ale to Svatý Hostýn jest najczęściej odwiedzany przez pielgrzymów.

Rocznie w miejsce to przybywa blisko 300 tys. pątników. To najwyższy wynik nie tylko na Morawach, ale w całej Republice Czeskiej. Tradycji pielgrzymkowej nie zniszczyły wojna trzydziestoletnia, XVIII-wieczne cesarskie zakazy, II wojna światowa ani komuniści, którzy zrabowali majątek sanktuarium, a jezuitów z Hostýna przetrzymywali w więzieniach. Wszystko na nic, bo Morawy mocno odbiegają od stereotypu kraju, który zwykło się uważać za najbardziej ateistyczny w Europie. O ile w całych Czechach za katolików uważa się zaledwie 10 proc. mieszkańców, o tyle na Morawach jest już to 30–40 procent. Mieszkańcy tego regionu, dumni z tego, że Państwo Wielkomorawskie powstało wcześniej od czeskiego, mają duże poczucie odrębności. „Nie jesteśmy Czechami ani Ślązakami, tylko Morawianami” – twierdzą.

Przed południem, nim przyszli pielgrzymi, słońce oświetlało oba wierzchołki zalesionego wzgórza. Na tym niższym znajduje się bazylika zwieńczona kopułą i dwiema wieżyczkami. Na wyższym dominuje elektrownia wiatrowa, a obok niej stoi stara wieża widokowa, nosząca imię Franciszka Józefa. Cesarz położył kamień węgielny pod jej budowę podczas wizyty w 1897 roku. Widok z wieży obejmuje dużą część Moraw – i nie tylko. Na pierwszym planie widzimy Bystřice pod Hostýnem, a za wielką przestrzenią zajętą przez pola i lasy można wypatrzyć Ołomuniec ze Svatým Kopečkiem. Dalej, nieco na prawo, lokują się Jesioniki ze swoim najwyższym szczytem – Pradziadem. Widok na samą bazylikę jest stąd akurat mniej ciekawy – wyłaniającą się spomiędzy skrzydeł wiatraka świątynię w dużym stopniu przesłaniają drzewa.

Nieckę pomiędzy wierzchołkami wypełnia duża polana z amfiteatrem pośrodku. Pawie całe to miejsce skąpane jest w słońcu. Dwóch mężczyzn znalazło schronienie przed promieniami pod starą lipą i w jej cieniu odmawiają Różaniec. Na drugim końcu polany (bliżej elektrowni) nieco dziwniejszy obrazek: skąpo ubrana dziewczyna ćwiczy jogę. Świat rozpięty między dwoma biegunami w miniaturze. Całość otoczona stacjami Drogi Krzyżowej. Krajobraz trwa w ciszy, ale nie całkowitej. Kto wytęży ucho, usłyszy szum obracających się na szczycie wiatracznych skrzydeł. I śpiewanie ptaków.

Zwycięska Opiekunka

Svatý Hostýn słynie z nietypowego wizerunku Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Figura wyrzeźbiona przez Benedykta Edelego, XIX-wiecznego artystę z Brna, znajduje się nad głównym ołtarzem tutejszej bazyliki Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jej niezwykłość polega na tym, że z dłoni Dzieciątka wychodzą błyskawice skierowane na Mongołów umieszczonych na płaskorzeźbie pod spodem. Jest to nawiązanie do legendy mówiącej o tym, że podczas najazdu mongolskiego z 1241 r. tutejsza ludność schroniła się na hostyńskim wzgórzu, z którego dzielnie odpierała ataki wroga. Lato było upalne i obrońcom szybko zaczęło brakować wody, poprosili więc o pomoc Matkę Bożą. Wtedy stał się cud – pod szczytem wytrysnęło źródełko, zaś w obozie najeźdźców miał powstać pożar wywołany piorunem. Mongołowie stracili wiarę w zwycięstwo i zawrócili w stronę Ołomuńca.

Ile w tym prawdy – nie wiadomo, podobnie jak niepotwierdzone są opowieści o tym, że Svatý Hostýn mieli wcześniej odwiedzić święci Cyryl i Metody. Pierwsze znane wzmianki o „tatarskiej” legendzie pojawiają się dopiero w źródłach XVII-wiecznych, co zwykło się wiązać z rekatolicyzacją Czech po wojnie trzydziestoletniej. Niemniej pod szczytem faktycznie znajduje się wodna kaplica ze źródełkiem. Przekazy mówią też o tym, że woda ma uzdrawiającą moc.

Stara ikonografia pokazuje jednak, że wcześniej na wzgórzu czczono inny obraz – Matki Bożej Opiekunki, chowającej wiernych pod rozpostartym płaszczem. Być może pierwszą kaplicę postawili tu górnicy wydobywający w hostyńskich górach srebro i żelazo. Pierwotny obraz został jednak zniszczony, gdy właścicielem tutejszych dóbr został luteranin Václav Bítovský. Używany dziś tytuł Zwycięskiej Obrończyni Moraw łączy w sobie niejako dwa wizerunki: ciskane gromy i stopy Maryi oparte na półksiężycu mówią o zwycięstwie, pod swój płaszcz chowa nas jednak Opiekunka i Obrończyni. – Ludzie przychodzą tu powierzać swoje problemy rodzinne, wielu z nich się spowiada. Mówi się, że Svatý Hostýn to konfesjonał Moraw – opowiada o. Jiří Šolc, jezuita, który przez ostatnich 13 lat był rektorem bazyliki. – Przez cały rok mamy pielgrzymki różnych grup. Największą z nich jest Orel, katolicka organizacja sportowa, ale przychodzą też pszczelarze, lekarze, myśliwi czy kucharze. I oczywiście liczne pielgrzymki parafialne. Głównie z Moraw, ale sporo jest także pątników ze Słowacji i Polski.

Droga i cel

Zůstaň matkou lidu svému – zostań Matką swojemu ludowi – głosi napis nad wejściem do świątyni, do której właśnie zbliżają się pątnicy. – Pielgrzym nigdy nie jest sam – komentuje na gorąco przez megafon ks. Jan Peňáz, opiekun IX Morawskiej Composteli, gdy jej uczestnicy wchodzą po kolejnych stopniach. – Maryjo, przypominaj nam, jako Matka, że Twój lud jest odkupiony.

Ksiądz Jan wygląda jak pielgrzym z obrazka. Kapelusz, długi, jasny płaszcz, w ręku kostur, a na szyi, uwieszony tuż obok drewnianego krzyża – kubek. I jeszcze przy boku megafon, którego właściwie mogłoby nie być, bo kapłan ma głos tak donośny, że słyszą go wszyscy w promieniu kilkudziesięciu metrów. Tą trasą idzie po raz dziewiąty, ale już wcześniej sześć razy wędrował z Hostýna na Velehrad. – Chcemy zachować dziedzictwo ojców i prosimy, by ta wiara żyła – mówi. – Teraz jest trochę trudu, ale w Velehradzie się rozpuścimy. Będziemy świętować, bo pielgrzymka to przecież nie tylko droga, ale i cel. I wspólnota, bo poznajemy się w trasie, pomagamy sobie wzajemnie – dodaje.

– Po drodze odmawiamy Różaniec, a na każdym postoju śpiewamy po dwie pieśni z naszych śpiewniczków. Jedną pobożną, drugą ludową – uśmiecha się Františka Prášilová. Idą z różnymi intencjami, ale od większości z nich słyszę, że modlą się o zdrowie bliskich. Františka poleca Bogu chorego o. Bernarda, proboszcza ze Svatego Kopečka. Dagmar Hanákova modli się, by jej troje dzieci wyrosło na dobrych ludzi. Idzie z dziesięcioletnią córką Pavlíną, która jest najmłodszą uczestniczką pielgrzymki. Pavlínka prosi z kolei o zdrowie dla niepełnosprawnego bratanka. Dorota Šikutová, choć ma dopiero 16 lat, podąża tą trasą już po raz szósty. – To nasza tradycja – mówi. – Cieszę się, że idę z przyjaciółmi i mam nadzieję, że zbliżę się przez to do Boga. Modlę się o zdrowie dla przyjaciółki, która ma cukrzycę.

Burza w szklance lemoniady

Przy wejściu do sanktuarium pielgrzymi przyklękają. U drzwi świątyni wita ich o. Jiří Šolc. Wreszcie mogą wejść do środka, obejrzeć wnętrze barokowego, ale odnowionego w XIX w. kościoła, wcześniej strawionego przez pożar. Wielobarwne ściany ozdobione są scenami z życia świętych i historii świątyni. Rozpoznajemy m.in. świętych Cyryla i Metodego, jest też odtworzony w formie fresku pierwotny wizerunek Maryi – ten zniszczony przez Bítovskiego. Pielgrzymi okrążają ołtarz, by przyjrzeć się i pokłonić Matce Bożej Zwycięskiej. Potem siadają w ławkach. – Mamy dobry czas – mówi ks. Jan Peňáz. – Dajmy sobie trzy minuty, żeby powierzyć Matce Bożej sprawy, z którymi tu przyszliśmy – zachęca. Zapada cisza. Po chwili pątnicy udają się na krótki odpoczynek do domu pielgrzyma. Większość z nich wychodzi ze świątyni… tyłem. Nie chcą utracić kontaktu wzrokowego z Matką.

Jest późne popołudnie. Ciągnące się wzdłuż schodów bazary, w których kupić można cukrowe „różańce”, tradycyjne lázeňské oplatky czy párek v rohlíku (czeska wersja hot doga), powoli się zamykają. Niebo zaciąga się chmurami, a zrywający się silny wiatr zdaje się wskazywać, że nadesłany SMS-em alert RCB nie traci na terenie Czech swojej ważności. Czeka nas droga w dół samochodem przez las, postanawiamy więc przeczekać zbliżającą się nawałnicę w restauracji znajdującej się naprzeciwko domu pielgrzyma. Obserwując zmieniającą się pogodę, popijamy kolejne szklanki pysznej malinowej lemoniady (wersje z innymi owocami również dostępne). Niebo robi się granatowe, drzewa uginają się pod wichurą, a krzesła jeżdżą tam i z powrotem po restauracyjnym balkonie. Uderzają pioruny, na chwilę gaśnie nawet światło. Gdy wreszcie deszcz i wiatr tracą na sile, biegniemy do auta, by wykorzystać ten moment na przejazd. Nawałnica nie trwała nawet pół godziny, a mimo to cała droga przez wzgórze usłana jest połamanymi gałęziami. W jej poprzek położyły się też wywrócone drzewa. Na miejscu jest już straż pożarna, która usuwa skutki katastrofy. Dopiero teraz widzimy, jak niewiele brakowało, byśmy stali się jej częścią. Zdaje się, że i nas ocaliła Matka Boża, która w tym miejscu znów dała się poznać jako Pani słońca, księżyca i burz.