Południk zero

ks. Adam Pawlaszczyk; GN 23/2019

publikacja 04.07.2019 06:00

To nie jest ta sama droga co kiedyś. Nie trzeba tłuc się nieustannie za sznurem ciężarówek, z myślami czarniejszymi od asfaltu. Katolicki Uniwersytet Lubelski jest jakby bliżej. Choć w rzeczywistości zawsze był blisko... człowieka.

Modlitwa przed Najświętszym Sakramentem. ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ Modlitwa przed Najświętszym Sakramentem.

Jak opisać organizm, który ma ponad sto lat, CV wypełnione honorami, a od najwybitniejszych nazwisk pęka lista jego dzieci? W drodze na Katolicki Uniwersytet w Lublinie zadaję sobie to pytanie, bojąc się jak ognia popadania w patos, szafowania komunałami i wyświechtanymi pochwałami. Krótki telefon przerywany śmiechem, krótka rozmowa i bardzo konkretna wskazówka. – Jak najkrócej scharakteryzowałabyś uczelnię, na której studiujesz? – pytam Anię z Lublina, znajomą od lat. – Co należałoby napisać, żeby w jednym zdaniu oddać wszystkie właściwości KUL-u?

Zastanawia się przez chwilę, po czym udziela odpowiedzi: – Chyba to, że jest bardzo przyjazny studentowi. Tam jest elastycznie, da się na przykład pogodzić pracę z nauką, bez żadnej szkody dla jednego czy drugiego, ale nie tylko o to chodzi.

Zrozumiałem. Sprawdzam.

Stajesz się częścią

Ania i Piotr siedzą naprzeciw mnie w studenckiej kantynie. Oboje ledwo po dwudziestce, oboje bardzo energiczni, pogodni, studiują psychologię, są na czwartym roku, więc jakby powoli na wylocie. On bardzo konkretny i do bólu pragmatyczny. Laureat konkursu międzyuczelnianego z psychologii w biznesie. Ona bardzo rozważna i romantyczna. Też do bólu.

– Jesteś realistą i skrajnym pragmatykiem... Powiedz mi, co takiego jest w tych murach, w tym miejscu, że je lubisz? – pytam Piotra.
– Gdy chodzę po tym starym budynku, to czuję się, jakbym chodził po jakimś Hogwarcie – odpowiada. Śmiejemy się więc wszyscy z tego baśniowego skojarzenia. Ale Piotr od razu wyjaśnia: – Tu jest taki specyficzny klimat... jakby duch nauki. I jest kilku prowadzących, którzy tego ducha podtrzymują – dodaje.
– Macie tu ludzi, których można nazwać mistrzami?
– Tak. I pomimo że są wśród nich osoby młode, myślę, że można o nich powiedzieć, że są mistrzami.
– A kto to jest mistrz? – pytam dalej.
– Mistrz... – Piotr się waha. – Mistrz to ktoś, kto ma gigantyczną wiedzę i doświadczenie i potrafi się tym dzielić. Ktoś, kto nie tylko zna teorię, lecz również potrafi ją zastosować w życiu.

Podobają mi się te odpowiedzi. Mam wrażenie, że właśnie o życie chodzi, a nie o miliony zadrukowanych i zakurzonych kart mądrych ksiąg, z którymi mógłby się kojarzyć uniwersytet. Potwierdza to Ania, mówiąc, że jest to miejsce przyjazne, a przykłady można mnożyć. Choćby taka pani z dziekanatu. Ania i Piotr wtórują sobie nawzajem. Ania: – Pani Kasia jest zaprzeczeniem wszystkich negatywnych cech, które są uosobieniem „pani z dziekanatu”. I opiera się jak ten Spartanin wszystkim negatywnym wpływom, które miałyby to zmienić. Piotr: – Pani Kasia potrafi zadzwonić do ciebie sama i powiedzieć, że brakuje ci jakiegoś podpisu. Nie czeka obojętnie, aż minie jakiś termin i potem masz problem.

– Wybrałabym jeszcze raz KUL, gdybym miała decydować ponownie. Chyba łatwiej by mi było zrezygnować, kiedy wybierałam, niż teraz – Ania, pochodząca z Lublina, nie ma co do tego wątpliwości. – Na pewno KUL jest najlepszy z oferty, jaką ma Lublin. Ale nie tylko o Lublin chodzi, miasto, które kocham, jakby spowolnione, offtopowe, z niezwykłą atmosferą intelektualną. Chodzi też o coś więcej niż o poziom kształcenia. Chodzi o to, że jak raz tu wejdziesz i ci się spodoba, to stajesz się częścią – kontynuuje.

Następny proszę!

Giuseppe, dwudziestodwulatek z Veneto, studiuje europeistykę po angielsku. Rozmawiamy na dziedzińcu. Nieopodal nas Jan Paweł II i Prymas Tysiąclecia padają sobie w ramiona. Giuseppe jest spokojny, wyważony i jakby trochę nieśmiały. Na palcu lewej ręki nosi różaniec. Jest w Polsce od 2016 roku. Pytam go, dlaczego tutaj, skoro we Włoszech można znaleźć naprawdę dobre uniwersytety. Opowiada swoją historię o tym, jak przyjechał na tygodniową wymianę i jak bardzo spodobała mu się Polska, spodobali mu się ludzie, atmosfera. Więc zdecydował się na studia za granicą. Jako człowiek bardzo religijny chciał odejść od atmosfery panującej na publicznych uczelniach we Włoszech. – Są bardzo lewicowe – opowiada. – Nie chciałem tam studiować. Wiedziałem, jakie jest nastawienie profesorów, mocno naznaczone marksizmem. Mnie to nie odpowiadało, bo chciałem być wolny w swoich poglądach.

– Chcesz powiedzieć, że tam, we Włoszech, panuje mniejsza wolność religijna niż w Polsce? – dziwię się i nie jest to wcale zdziwienie udawane. – Tak – odpowiada Giuseppe – ale nie myślę teraz o Polsce, tylko raczej o tej uczelni, o KUL-u. Oczywiście są we Włoszech uczelnie katolickie, ale zazwyczaj prywatne i bardzo drogie.
– Ale o co właściwie chodzi z tymi poglądami? O poprawność polityczną? – drążę temat.
– Tak – odpowiada. – Tam musisz być politycznie poprawny. Musisz być po prostu lewicowy. Nigdy nie słyszałem w Polsce, żeby była walka studentów z policją, we Włoszech się to zdarza. Są protesty.

Domyślam się, o czym mówi Giuseppe, przecież przykład Bolonii jest tu jednoznaczny. „La Rossa” – nazywają ją przewodniki, bo dachy mają tam ciemnopomarańczowy odcień, ale wiadomo też, że bardzo pasuje jej czerwień flagi komunistycznej partii Włoch. Dość popularne są tam zamieszki studenckie, jak choćby te sprzed dwóch lat o... bramkę wjazdową przed biblioteką.

– Cały czas trwa jakaś walka – kontynuuje Giuseppe. – A ja bym chciał pracować z ludźmi spokojnymi, reprezentującymi jakieś wartości, i to właśnie otrzymuję na KUL-u. Jest tu bardzo dobry klimat, profesorowie są bardzo otwarci.
– No właśnie, a jak z tą relacją pomiędzy uczniem i nauczycielem we Włoszech? – dopytuję.
– We Włoszech na uczelniach jest bardzo dużo studentów, nie jesteś więc osobą, raczej numerem, kolejną liczbą. Jeśli nie spełniasz jakiegoś warunku, to dzieje się jak w poczekalni u lekarza. Słyszysz: „Następny proszę!”. Przykładowo – do egzaminu trzeba przeczytać ogromną ilość materiału, jakąś książkę, która ma dwa tysiące stron. Zapomnisz słowa i pada: „Następny proszę!”. To są chore sytuacje. Tutaj, w Lublinie, jest bardziej indywidualne podejście, i to jest bardzo dobre.

Moje życie

Korytarze wypełnione są młodymi ludźmi, ale da się wyczuć atmosferę jakiegoś szczególnego spokoju. Przy jednym ze stołów siostra zakonna o azjatyckich rysach analizuje notatki. Nie odrywa się, nie przerywa skupienia, kiedy ją mijam w drodze na spotkanie z panią rzecznik uniwersytetu, przesympatyczną młodą osobą, dr Lidią Jaskułą. – Przez „u” otwarte – podkreśla z humorem (skądinąd cała nasza rozmowa taka właśnie jest, choć mówimy przecież o poważnych sprawach). Obecnie lubi „podróżować z plecakiem”. Absolwentka, rzecz jasna, KUL-u, dokładnie dwóch kierunków: socjologii i prawa. Kiedy po studiach wyjechała z Lublina, ponoć usychała z tęsknoty. Więc wróciła. Proponuję jej zabawę w „dziś pytanie – dziś odpowiedź”. – Najbardziej lubię Lublin, bo... – …jest miastem kompaktowym, lekkim i przyjaznym. – Najlepszy student to... – …student zaangażowany. – Najlepszy profesor to... – …profesor świetnie przygotowany i słuchający. – Katolicki Uniwersytet Lubelski to... – …moje życie. To brzmi przekonująco. Zwłaszcza że kiedy rozmawiamy o tym, co KUL ma do zaoferowania współczesnemu światu, odpowiada bez namysłu, że dużo. – Moim zdaniem w ogóle uniwersytety katolickie mają dzisiaj wielką misję, szalenie ważną. Wydaje mi się, że potrzeba dzisiaj bardzo wyraźnych azymutów, musimy wiedzieć, w którą stronę mamy iść. Rozwój wszystkiego, co związane jest ze społeczeństwem globalnym, powoduje, że łatwo zabłądzić, stracić kierunek. Mnie się wydaje, że uniwersytety katolickie powinny wskazywać punkty orientacyjne, do których człowiek może się odnieść. Bardzo mi się podoba jedna z piosenek Michała Bajora o matkach, które pozostają same, i o ich domach. W jednej ze zwrotek padają słowa: „Przez to miejsce maleńkie i schludne biegnie prosto i dalej gna w przestrzeń twego życia zerowy południk, byś mógł sobie określić, gdzie jesteś”. Myślę, że tak właśnie jest z uniwersytetami katolickimi. To jest Alma Mater. Tutaj też biegnie taki południk, do którego można się odnieść, i to będąc zarówno studentem, jak i profesorem, i powiedzieć sobie, w jakim miejscu się jest. Pokazać całe bogactwo, jakie niesie katolicyzm, w zestawieniu z badaniami naukowymi, pokazać relację między nauką i wiarą – to też jest ważne zadanie uniwersytetu katolickiego – dodaje. Opowiadam jej więc o moich rozmowach ze studentami, którzy twierdzą, że jest to uniwersytet otwarty na człowieka.

– Tak – potwierdza – przede wszystkim jest to uniwersytet otwarty na człowieka. Studenci są najważniejszym elementem. Bez nich nie ma uniwersytetu. Młodzież zmienia się coraz szybciej. Zmieniają się jej priorytety. Skoro jednak młodzi przychodzą tutaj, na uczelnię katolicką, to pewne rzeczy są dla nas oczywiste: przychodzą dla pewnych wartości. Więc chcemy im udostępnić to, z czego mogą skorzystać, co służy ich formacji. Oczywiście chodzi o to, że muszą zdobyć świetne wykształcenie, po to żeby zdobyć zawód, ale nie tylko – jest cała sfera pasji człowieka, a w niej otwartość na wartości.

– Macie tu mistrzów, takich, którymi się szczycicie? – drążę temat relacji pomiędzy nauczycielem i uczniem.

– Tak, oczywiście, są to osoby zarówno z przeszłości, jak i obecnie nauczające, rozpoczynając od Karola Wojtyły, przez mnóstwo znanych i uznanych profesorów. Kiedy pytamy studentów w ankietach o relacje panujące na uniwersytecie, wciąż przewija się wątek tej właśnie relacji: student–mistrz, nauczyciel. Okazuje się, że dla nich to ma ogromną wartość, co pokazuje, że tendencja umasawiania nauczania nie jest dobrą tendencją. To zawsze powinno być personalne, osobiste, wprost. Ważna jest ta relacja indywidualna i to, że w takiej właśnie indywidualnej relacji mogą się rozwijać.

– Powiedziała pani, że będąc poza Lublinem i mając dobrą pracę, jednak tęskniła. Dlaczego tęskni się za KUL-em? – pytam. Po chwili dłuższego zastanowienia odpowiada:

– Kiedy jesteśmy tutaj, myślę, że tworzymy wspólnotę. Jesteśmy tutaj przyjaciółmi. Ja to tutaj czuję.