Tę tajemnicę trudno pojąć

ks. Dariusz Sonak; Posłaniec warmiński 22/2019

publikacja 27.06.2019 06:00

Gdy nie otrzymał wyraźnego znaku od Boga, obraził się na Niego. Pan jednak walczył o jego powołanie. Dzięki niemu podczas Mszy św. doświadczył czegoś intymnego. Dziś młody ksiądz mówi: „Kto był zakochany, ten będzie wiedział, o co chodzi”.

Diecezja warmińska otrzymała trzech nowych kapłanów. Każdy z nich w Kościół lokalny wnosi swoją historię powołania. – Święcenia są dla mnie łaską, której nie rozumiem. Ale dobrze, że tak jest. Gdybym po ludzku miał to rozumieć, to bym się przeraził i uciekł – mówi ks. Mateusz Pstrągowski. – To coś, czego nie potrafię do końca pojąć. Ogromna tajemnica. Wiem teoretycznie, co i jak, ale duchowo – już z tym gorzej. Mam świadomość swojej słabości, więc to, że On mnie wybrał, wywołuje we mnie zakłopotanie, ale też wielką radość – dodaje ks. Kamil Podlaszuk. – To moment zaproszenia mnie do służby dla Niego i zapewnienie o miłości. To On sprawia, że chociaż na to nie zasłużyłem, to mogę być Jego narzędziem w świecie – tłumaczy ks. Szymon Wawrzyńczak.

Decyzja w sekundę

– Przez muzykę można prowadzić do Pana Boga – tłumaczy ks. Kamil.

Ksiądz Kamil po raz pierwszy pomyślał, że mógłby zostać kapłanem, gdy obserwował kleryków na parafii. – Pochodzę z Korsz, skąd było sporo powołań. Tak więc zawsze w pobliżu byli klerycy. W gimnazjum stwierdziłem, że chcę być do nich podobny. Imponowali mi swoją wiarą i postawą. Czysto ludzka motywacja – być jak ktoś inny. Z biegiem lat jednak moje młodzieńcze pragnienie osłabło. Dopiero w klasie maturalnej pojechałem na rekolekcje powołaniowe. Byłem rozdarty i prosiłem Boga o konkretny znak, co mam robić. Niestety nie dostałem wyraźnego sygnału od Niego, więc obraziłem się trochę – nie ma znaku, czyli koniec – wspomina ks. Kamil.

Po ukończeniu I Liceum Ogólnokształcącego w Kętrzynie zdał maturę i wybierał się na studia. – Poszedłem do kościoła na Mszę św. Odprawiał ją ks. Janusz Budyn. W pewnym momencie stało się coś, co nawet mnie trudno wytłumaczyć. Kto był zakochany, to będzie wiedział, o co chodzi. W ciągu sekundy zrozumiałem, co robić. To, co ja planowałem, było ludzkie i marne, a Bóg znalazł drogę do mojego serca – dodaje ks. Podlaszuk. Na swój obrazek prymicyjny wybrał słowa św. Pawła: „Odtąd będziesz Jego świadkiem wobec wszystkich ludzi, mówiąc o tym, co zobaczyłeś i usłyszałeś” (Dz 22,15). Zaznacza, że bliski jest mu Apostoł Narodów.

– On podczas sekundy nawrócił się, tak jak ja podczas sekundy podjąłem decyzję, która wywróciła moje życie do góry nogami – mówi. Początek seminarium wspomina jako czas trudny. Regulamin, święte milczenie i posłuszeństwo okazały się wyzwaniem. – Nie było łatwo wejść prosto ze świata w formację. Wyzwaniem była dla mnie cisza. Dziwne myśli wtedy przychodziły i analizowałem różne swoje sprawy. W tych momentach weryfikowałem swoje powołanie. Uważam, że gdy przyszedłem do seminarium, było we mnie wiele pychy. Zmagałem się z nią poważnie, więc posłuszeństwo łatwo nie przychodziło. Poznałem tutaj lepiej samego siebie – wspomina neoprezbiter. Czas przygotowania do święceń pozwolił mu pogłębić relację z Bogiem.

– Mogę powiedzieć, że moja wiara wyrosła na czuwaniach w Pieniężnie u werbistów. Było to jednak dosyć emocjonalne podejście. Tutaj wszedłem na drogę dojrzałości, a może przede wszystkim przyjaźni z Panem Bogiem. To dla mnie najcenniejsze – wiem, że On jest moim przyjacielem i mogę z Nim być nawet w chwilach trudnych – tłumaczy. Rozwinął także swoje talenty. Nauczył się grać na gitarze. – Muzyka jest mi bliska. Lubię to, mam z tego satysfakcję. Gitara pomaga też w duszpasterstwie dzieci i młodzieży. Przez muzykę można prowadzić do Pana Boga. Tworzy ona klimat modlitwy i uważam, że to cenne. Lubię też sport... Mistrzem boiska nie jestem, ale jakoś sobie radzę – dodaje.

Janie Bosko, ogarnij temat!

Ksiądz Mateusz był ministrantem od 5. roku życia.

Ksiądz Mateusz swoją przygodę przy ołtarzu rozpoczął bardzo wcześnie, w Redzie. – Od 5. roku życia byłem ministrantem. W naszym domu pojawiało się wielu duchownych, a z nimi myśl: „Czy to nie jest moja droga?” – opowiada ks. Mateusz. W wieku 10 lat przeprowadził się z rodziną do Henrykowa. – Gdy przechodził obok mnie proboszcz, ks. Kazimierz Kordeczko, powiedziałem głośno: „Króluj nam, Chryste!”. Zatrzymał się i spytał, czy jestem ministrantem. I tak zacząłem służyć w drugiej parafii – dodaje ks. Pstrągowski. Z biegiem lat myśl o byciu księdzem wyprzedziły inne marzenia. – Chciałem zostać dziennikarzem, a dokładnie komentatorem sportowym, i tak też wszystkim mówiłem. Lubię piłkę nożną. Grając, choć wymaga to wysiłku, odpoczywam. Do tego zakochałem się. Zewnętrznie wydawało się, że wszystko się układa, ale wewnętrznie czułem, że idę nie tą drogą. Powiedziałem Bogu, że jeśli chce mnie jako księdza, to musi wszystko załatwić – i tak się zaczęło – wspomina. Po maturze wyjechał do Anglii, gdzie podjął pracę u brata.

– Mogłem tam z dystansem spojrzeć na moje życie. W świecie, gdzie panuje spory hałas, tzw. multi-kulti, ja słyszałem głos Boga. Wróciłem do Polski, pojechałem do seminarium i złożyłem papiery – dodaje. Z czasu w „Hosianum” wspomina duchowe zbliżenie się do Boga oraz zdobycie nowych umiejętności: gry na gitarze i organach. – Tutaj doświadczyłem spotkania z żywym Bogiem. Znałem Go przecież, ale tutaj zobaczyłem, kim On jest dla mnie. Poznałem też lepiej siebie. Kiedyś twierdziłem, że ludzie się nie zmieniają. Po sobie widzę, że jest inaczej. Rekolekcje w ciszy na początku były sporym wyzwaniem. Po pierwszym dniu myślałem, że nie wytrzymam. Dzisiaj mam dni, kiedy bardzo tęsknię za ciszą. W niej odkrywam relację z Bogiem i ładuję duchowe akumulatory. Dzięki ciszy mogę dać ludziom coś świeżego, bo On jest ze mną – tłumaczy.

W przyszłości chciałby pracować z młodzieżą. – Moim idolem jest św. Jan Bosko. Poznałem go w seminarium i chcę go naśladować. Często wołam: „Janie Bosko, ogarnij temat!”. W tym, co robił, miał pasję i tym mi imponuje – dodaje. Na swój obrazek prymicyjny wybrał słowa z Psalmu 23: „Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”. – Życie mnie nauczyło, że jeśli w Bogu nie będę miał oparcia, to szybko polegnę. Z Nim niestraszna żadna ciemność – tłumaczy.

Dotrzeć do nieobecnych

Szczególną pasją ks. Szymona jest liturgia.

– Od wczesnego dzieciństwa interesowało mnie to, co dzieje się na ołtarzu. Liturgia to moja pasja od dawna i z biegiem lat była coraz większa. W niej odkryłem glos powołania – opowiada ks. Szymon Wawrzyńczak z Dobrego Miasta. Uczęszczał do I Liceum Ogólnokształcącego w Olsztynie, a po zdanej maturze wstąpił do seminarium. – Najtrudniejszym było podporządkowanie się pewnym zasadom i regulaminowi. Nie do końca były one dla mnie zrozumiałe. Jestem indywidualistą, więc trudno mi było się dostosować do reguł kierujących grupą – wspomina początki ks. Szymon. – Później zacząłem poznawać obraz Boga i samego siebie. Inaczej też patrzę na kapłaństwo. Uważam, że pierwsza w posłudze księdza jest autentyczność w relacjach. Druga rzecz to zdolność dotarcia do tych, których przy nas nie ma. Jak do nich nie trafimy, to nasze kościoły mogą być w przyszłości puste – mówi.

Jego największa miłość i zarazem pasja to liturgia. W przyszłości chciałby posługiwać w Ruchu Światło–Życie i zajmować się służbą liturgiczną. – W seminarium odkryłem skarb różnorodności Kościoła i jestem otwarty na każdego, kogo spotkam na parafii. Lubię być z ludźmi i to przynosi mi radość – dodaje. Jako fragment przewodni wybrał słowa z Księgi Ezechiela o miłości pasterza do owczarni. – Bóg będzie się wstawiał za moją posługą, a ja mam być jego narzędziem. Ufam, że w tym, czego mi będzie brakować, On to dopełni – tłumaczy.