Afrykańska Notre Dame

Krzysztof Błażyca; GN 21/2019

publikacja 25.06.2019 06:00

Pytam Nathalie, co czuje 20 lat po tym, jak po raz ostatni ukazała jej się Umubyeyi w’Imana, Boża Rodzicielka. – To wielka łaska i wielkie cierpienie – odpowiada w języku kinyarwanda.

Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża od lat prowadzi misję w Kibeho. KRZYSZTOF BŁAŻYCA /FOTO GOŚĆ Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża od lat prowadzi misję w Kibeho.

Kibeho to jedyne miejsce objawień Maryi w Afryce uznane przez Kościół. – Tu jest mentalność słowa. Może Maryja przyszła „zadyskutować” z tą mentalnością, ukazać, że pośród wielu słów bez wartości Ona jest Matką Słowa, które stało się ciałem... – mówi ks. Andrzej Jakacki, pallotyn, badacz objawień w Kibeho. Przyznaje, że „Maryja powiedziała tu bardzo dużo” w porównaniu z Fatimą czy Lourdes. – Objawienia trwały nawet po osiem godzin. Nie jesteśmy w stanie tego objąć. To wyzwanie dla teologów, historyków. Wiemy, że chciała zapobiec nieszczęściu.

12 stycznia 1994 r. Maryja powiedziała do Nathalie: Igihugu cyanyu kigiye kugwa mu ijoro ry’icuraburindi (Kraj twój wejdzie niebawem w mroczną noc). Niecałe trzy miesiące później zaczęło się ludobójstwo.

Mama Nathalie

Nathalie Mukamazimpaka jest jedną z trzech widzących. Mieszka przy sanktuarium, gdzie jako 18-latka wraz z Alphonsine Mumureke i Marie-Claire Mukangango doświadczała spotkań z Tą, która powiedziała o sobie: Ndi Nyina wa Jambo – Jestem Matką Słowa. Pierwsze objawienia miała Alphonsine, 28 listopada 1981 r. U Nathalie zaczęły się one 12 stycznia 1982 r. Marie-Claire, która zginęła prawdopodobnie w okolicach Byumba w 1994 roku, miała wizje od 2 marca 1982 r. Objawienia badali specjaliści z komisji powołanych przez biskupa miejsca. Analizy nie wykazały ani oszustwa, ani zaburzeń psychicznych. – Dziewczęta miały m.in. wizje przypominające piekło, jak w Fatimie. W innym czasie widziały zabijających się ludzi. Jednocześnie w Kibeho dokonywało się wiele nawróceń – mówi ks. François Harelimana, kustosz sanktuarium. 29 czerwca 2001 r. biskup miejsca Augustin Misago wydał dokument potwierdzający prawdziwość objawień dla trójki widzących.

Aby spotkać się z Nathalie, czekam kilka dni, aż skończy swoje rekolekcje. Odprawia je co roku na pamiątkę postu, jaki podjęła na prośbę Maryi od 16 lutego do 2 marca 1983 r. – Napiła się trochę wody 23 lutego i od następnego dnia przyjmowała tylko po kilka kropel. W tym klimacie to trudne. Niepicie wody przez 6 dni może prowadzić do śmieci. Fakt, że nie umarła, był jednym z argumentów za prawdziwością objawień – wyjaśnia ks. Jakacki. Jest autorem książki „Objawienia »Matki Słowa« w Kibeho (Rwanda, 28.11.1981–28.11.1989)”.

– Jaka Ona była? – pytam 55-letnią dziś Nathalie. Odwiedzamy ją z ks. Andrzejem, znajomym widzącej. Jej pokój jest wypełniony dewocjonaliami. Ona sama uśmiecha się skromnie. – Tego nie sposób opisać. Była piękna... Ani biała, ani czarna. Jaśniejąca...

– Dlaczego akurat was wybrała? – dopytuję. – Nie wiem. Taka była Jej wola. I z tym nie dyskutuję.

Nathalie mieszka obok internatu, gdzie wszystko się zaczęło. W dawnej sypialni dziewcząt jest dziś kaplica. Rwandyjka spędza tu nieraz całe noce na modlitwie. Za dnia wykonuje prace porządkowe przy sanktuarium. – Mało sypia, cierpi na suchość oczu, która może prowadzić do ślepoty – przyznaje ks. Andrzej. – Na trudne czasy niebo wybiera ludzi takich jak o. Pio, Marta Robin... A do Nathalie Maryja powiedziała, że do odwołania ma pozostać w Kibeho, aby modlić się za grzeszników i dusze czyśćcowe. Jej powołaniem jest ekspiacja za grzechy świata poprzez modlitwę i cierpienia – mówi misjonarz. Przez mieszkańców Kibeho i pielgrzymów widząca nazywana jest „Mama Nathalie”.

To wraca w snach

Ojciec Jacques (imię zmienione) jest świadkiem wydarzeń z 1994 r. oraz tych późniejszych. Prosi o dyskrecję. – Ty wyjedziesz, a ja zostanę. Tam, gdzie jest człowiek, tam jest krzyż. I radość, i smutek, i wszystko... – zamyśla się. – Nie bez powodu Matka Boża przyszła do Kibeho. Ostrzegała. 15 sierpnia 1982 płakała: „Przyszłam tu do was, a wy się nie nawracacie? Nie wiecie, co was tu czeka”. Ilu potem ludzi zginęło? Pan Bóg jedyny wie. Mówi się, że około miliona tutaj. A potem w Kongu? W obozach, lasach? To cała historia. Wojna trwała 8 lat, a nie 4 miesiące. Ale tego nie wolno tu mówić...

6 kwietnia 1994, gdy rozpoczęło się ludobójstwo dokonywane przez Hutu na Tutsi, o. Jacques przebywał w Kigali. – W czwartek się zaczęło, a pierwszy atak na naszą placówkę nastąpił w sobotę. Księża po porannej Mszy spowiadali, a około południa ludzie zaczęli krzyczeć: „Uciekajcie, bo będą atakować!”. Było tu czterech naszych wojskowych. Ale jako obserwatorzy, więc nie mieli broni. Pod wieczór grzebaliśmy ciała... – opowiada.

Wspomina, jak ludzie szukali schronienia w kaplicy. – Przynosiłem im wodę i jedzenie. Groch, fasolę, ryż. A jak był drugi atak, we wtorek, to spalili w tej kaplicy wszystkich. Na naszych oczach. I nic nie zrobisz. Mieli broń, nic nie zrobisz. Zabrali klucze od samochodów, spuścili część benzyny, wlali ją do kaplicy i spalili. Uratował się jeden z robotników, ale już nie żyje.

W samej tylko gminie Kibeho zginęło w 1994 r. ok. 7000 Tutsi. W drugiej połowie tego roku na terenie parafii Kibeho powstał obóz uchodźców wewnętrznych. Większość stanowili Hutu. W styczniu 1995 r. rząd wydał nakaz opuszczenia Kibeho. Mimo to ok. 100 000 uchodźców zostało w obozie. 22 i 23 kwietnia 1995 r. obóz został zlikwidowany siłą. Według Gérarda Getreya, autora książki „Kibeho ou la face cachée de la tragédie rwandaise”, zginęło wtedy ok. 8000 osób. W relacji członków Australijskiego Korpusu Medycznego ponad 4000. Oficjalne dane rządowe podawały liczbę 338. ­– A jaka jest prawda? Nikt ciał na pewno dokładnie nie liczył. Cała okolica stała się „regionem cmentarzy” – mówi mój rozmówca.

W 1995 r. o. Jacques był świadkiem wydarzeń na drodze z Kibeho do Butare. ­– Część ludzi wywieziono do lasu, część wojsko poprowadziło z Kibeho do Butare. Starszych, co zostawali z tyłu, zabijali. Ci z ONZ to widzieli, ale nic nie robili. Jeszcze dali 11 ciężarówek, aby te trupy przewieźć... Te obrazy wracają do człowieka w snach. Trzeba się modlić za Rwandę...

Aby jednoczyć

Na wiele kolejnych miesięcy Kibeho stało się wydzieloną i zamkniętą dla ludności cywilnej strefą wojskową. Po otrzymaniu zgody władz regionalnych dokonano rytualnego oczyszczenia sanktuarium w Kibeho i wznowiono pielgrzymki, począwszy od wigilii Bożego Narodzenia 1995 r. Ponieważ kościół parafialny był zniszczony, sanktuarium maryjne (Notre Dame de Kibeho) stało się miejscem działalności duszpasterskiej w regionie. Wkrótce przywrócono także adorację w prowizorycznej kaplicy. Te inicjatywy duszpasterskie spowodowały powolny powrót ludzi do Kibeho i odnowiły ruch pielgrzymkowy.

Dziś, ćwierć wieku po dramacie ludobójstwa, do Kibeho co roku przybywają dziesiątki tysięcy osób. Misję przy sanktuarium prowadzą pallotyni. Mają kilka placówek w kraju. W stolicy Kigali stworzyli drukarnię i wydawnictwo Pallotti-Presse. – Wydajemy miesięcznik „Kinya- mateka”, to znaczy „Rwandyjskie historie”, oraz „Hobe” dla dzieci, co znaczy „Cześć”. Chodzi o to, aby jednoczyć Rwandę – oprowadza po drukarni jej dyrektor, Narcisse. Pisma zostały założone jeszcze w latach 50. XX wieku przez Ojców Białych, pierwszych misjonarzy na terenie Rwandy. W Kabuga i Ruhango pallotyni prowadzą sanktuaria Bożego Miłosierdzia, gdzie zjeżdżają tysiące wiernych. Oprócz pallotynów niedaleko Kibeho są też marianie oraz lokalne zgromadzenie tzw. zielonych braci (od koloru habitu). – Naszą misją jest pojednanie – mówi Jean-Marie, przełożony tutejszej wspólnoty. W całej Rwandzie jest ok. stu braci i sióstr Misjonarzy i Misjonarek Pokoju Chrystusa Króla – bo takie są nazwy zgromadzeń. W Kibeho działa też szkoła dla niewidomych i niedowidzących dzieci, prowadzona przez franciszkanki służebnice Krzyża. To jedyna taka placówka na cały kraj. – Mamy obecnie ponad 140 uczniów, a miejsca jest dla 170. Nasi uczniowie zdają egzaminy państwowe i na ich podstawie dostają się do szkół średnich – opowiada s. Bogusia, kierująca szkołą. Ma przygotowanie tyflopedagogiczne. Pracuje z pasją. Uczniowie osiągają dobre wyniki na egzaminach państwowych. – Dwie z naszych dziewcząt znalazły się wśród 24 najlepszych uczniów w kraju. I potem mówiły, że już wiedzą, że disability (inwalidztwo) to nie inability (niezdolność).

Opuszczam Kibeho. Wracając, zatrzymuję się na chwilę w Save, gdzie mieściła się pierwsza placówka misyjna w Rwandzie, założona 8 lutego 1900 roku przez Ojców Białych. – Tu Kościół istnieje zaledwie od ponad stu lat. To wciąż kraj misyjny, który ma jeszcze status ad gentes – tłumaczy napotkany misjonarz. – Zmiana ludzkiej mentalności to nie jeden wiek, ona wymaga czasu. U nas wiele załatwisz dyplomacją. A tu, jak coś się złego dzieje, to biorą za maczety i tak rozwiązują problemy. A nie mówię tego od siebie, tylko powtarzam, co tutejsi ludzie mówią o sobie nawzajem...