Żałoby nie będzie

Przemysław Kucharczak; GN 20/2019

publikacja 21.06.2019 06:00

Powiedziała, że chce oddać własne oczy małemu Jankowi, który stracił wzrok i słuch. Wkrótce ona oślepła, a chłopiec odzyskał wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu.

Żałoby nie będzie Przemysław Kucharczak /foto gosć Łucja Bugdoł przechowuje medalik s. Dulcissimy. W czasie jej pogrzebu w 1933 r. jako druhna niosła przed trumną koronę z mirtu.

Zmarła w wieku zaledwie 26 lat w klasztorze w Brzeziu nad Odrą, dzisiejszej dzielnicy Raciborza. Dulcissima Hoffmann należała do Sióstr Maryi Niepokalanej, tzw. marianek.

Mistycy czasem ofiarowują się w jakiejś intencji. Dulcissima ofiarowywała własne zdrowie, najczęściej w intencji księży i ich świętości. Wtedy jej stan nagle się pogarszał – jakby Pan Bóg dawał jej znać, że ofiarę przyjmuje. Podejmowała też ciągle nowe ofiary za swoje zgromadzenie, za świat, za grzeszników, za konkretnych ludzi. Zadziwiające było, że te konkretne osoby, za które się ofiarowywała, szybko wracały do zdrowia. – Dzisiaj na każde cierpienie ludzie mają tabletkę, narkotyk albo inne środki. Tymczasem u niej można podziwiać gotowość do przyjęcia cierpienia i ofiarowania go w intencji Kościoła, duchowieństwa, za swoje zgromadzenie – zwraca uwagę ks. Alojzy Drozd, postulator procesu kanonizacyjnego s. M. Dulcissimy.

Od chwili jej śmierci w 1936 r. mieszkańcy Brzezia uważają ją za świętą. W co drugim domu ludzie opowiadają o niewytłumaczalnych po ludzku łaskach, które wyprosiła im u Boga.

Niedawno zgłosił się mężczyzna z innej miejscowości, którego od 2014 r. dręczyła nieoperacyjna narośl na szyjnym odcinku kręgosłupa. Lekarze chcieli wstawić mu rurkę do przełyku, żeby go karmić. Przyjechał pomodlić się na grobie Dulcissimy. – Kiedy potem zrobiono zdjęcie, okazało się, że w dziwny sposób dolegliwość znikła. Ordynator na podstawie zdjęcia oceniał: „Nie będzie pan mógł kręcić głową ani w prawo, ani w lewo, ani w dół, ani w górę”. Mnie natomiast ten mężczyzna powiedział: „A ja we wszystkie strony kręcę i nic mnie nie boli” – mówi marianka, siostra Paulina Szczepańczyk. Takich świadectw są setki.

Helena Hoffmann,  czyli przyszła siostra  Maria Dulcissima.

Pinezka pod obrusem

Dulcissima urodziła się w Zgodzie, dzisiejszej dzielnicy Świętochłowic, jako Helena Joanna. Od dziecka miała temperament: rekolekcjoniście, który w kościele w Zgodzie w kaznodziejskim zapale tłukł pięścią w ambonę, podłożyła pod obrus... pinezki. Kiedy następnym razem huknął pięścią, nadział się na jedną z nich. W „śledztwie” wyszło, że to sprawka Helenki Hoffmann. Tłumaczyła: „Nie wolno się tak zachowywać w domu, gdzie Pan Jezus mieszka! Nasz ksiądz proboszcz tak nie robi”.

Helenka skakała też z rówieśnikami przez płoty i broiła. A przy tym – jak zaobserwowały siostry marianki ze Zgody – to dziecko opromieniało swoje otoczenie.

Dlaczego? Może miało to związek z tym, że ten urwis bardzo dużo się modlił. Nawet w nocy mama przyłapywała ją na modlitwie i zaganiała do łóżka. Według jednego ze świadectw Helena zwierzyła się kiedyś siostrom mariankom, że w nocy śni jej się młoda pani o uśmiechniętej twarzy, która przynagla ją, żeby więcej się modliła.

Krótko po swojej I Komunii św., w czasie pracy na polu między Zgodą a Nowym Bytomiem, Helena znalazła... medalion z Teresą od Dzieciątka Jezus, wtedy jeszcze nawet nie beatyfikowaną. Helenka zdziwiła się, bo już przed swoją pierwszą spowiedzią widziała tę siostrę we śnie.

Helena zaczęła rozmawiać z Teresą w snach i stała się jej duchową uczennicą. Jako 17-latka pracowała w przedszkolu w Zgodzie i w szpitalu w Szopienicach. A później wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej i przyjęła imię Dulcissima.

Dziewczyna nie chwaliła się, że rozmawia nocami ze św. Teresą, z Jezusem i Maryją. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że mówiła przez sen... Fragmenty tych rozmów robiły na świadkach ogromne wrażenie.

Przyślij jedną duszę

Podobnie jak wielkim świętym, np. żyjącej w tym samym czasie siostrze Faustynie, jej również nie wszyscy wierzyli. Mistrzyni nowicjatu w Nysie orzekła: „Jesteś na fałszywej drodze” i kazała spalić jej dziennik duchowy. Dulcissima posłusznie go spaliła. Były jednak też wśród przełożonych siostry, które od początku wierzyły w prawdziwość jej misji, m.in. sekretarka generalna.

W nowicjacie Dulcissima zachorowała. Choć miała talenty m.in. do pracy z dziećmi i pielęgnowania chorych, okazało się, że sama wymaga opieki. – Miała swój pomysł na życie. Pan Bóg go zmienił. Ona jednak ufała Bogu, że Jego pomysł dla niej jest najlepszy – mówi siostra Agnieszka z klasztoru w Brzeziu. – Na tym polegało oddanie Bogu naszej Dulci. I na tym, że ona szła przez życie w sposób bardzo prosty – dodaje.

W Nysie niektóre siostry twierdziły, że Dulcissima symuluje, bo nie chce jej się pracować. Także jeden z lekarzy twierdził, że zaobserwowane u niej objawy to histeria. Dopiero nieco później okazało się, że cierpi z powodu guza mózgu. W miarę jak Dulcissima ofiarowywała się Bogu za kolejne sprawy i kolejnych ludzi, dręczących ją chorób przybywało.

Znękana brakiem zrozumienia, modliła się w czasie jednego ze stanów mistycznych: „Jezu, przyślij mi jedną duszę, która mi uwierzy! Ty możesz wszystko. Wszystko zesłałeś na mnie, wszystko jest od Ciebie! Przyślij mi jedną duszę”. Tak się złożyło, że słyszała to siostra Lazaria, Niemka, która została z czasem przełożoną klasztoru w Brzeziu. To ona stała się opiekunką, pielęgniarką i serdeczną przyjaciółką Dulcissimy. I to Lazaria zadbała później o zachowanie jej spuścizny i przedmiotów osobistych z przeznaczeniem na relikwie – jak zapisała – „aż przyjdzie czas”.

Dulci idzie na pomoc

Wśród setek ludzi twierdzących, że wyprosiła im zdrowie, był Jan Darowski, późniejszy wybitny tłumacz literatury angielskiej i polskiej, poeta. W dzieciństwie przeszedł szkarlatynę. Wdały się powikłania – zapalenie opon mózgowych. Chłopiec stracił wzrok i słuch. „Naokoło mnie była wszędzie zupełna cisza i mrok absolutny, jak w głębokim, podziemnym lochu” – wspominał w 1996 r. w Anglii, gdzie mieszkał. Pozostały mu tylko zmysły powonienia i dotyku oraz „język w gębie, zawsze aktywny”. Czuł, że czasami jego włosów i policzka dotyka ktoś o bardzo delikatnej dłoni. Ten ktoś miał na sobie sztywny, krochmalony kołnierz.

Po czasie Janek dowiedział się, że odwiedzała go wtedy siostra Dulcissima, podtrzymywana przez Lazarię. „Modliła się o wzrok dla mnie, mówiła Matce, że odda mi własne oczy, albo chociaż jedno” – zapisał.

W 1999 r. zadzwoniłem do Jana Darowskiego do Anglii. – Jestem dziś agnostykiem, nie chodzę do kościoła. Odzyskałem wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu, a ona w tym samym czasie oślepła zupełnie. Stało się. W jaki sposób, nie wiem. Lekarz uważał, że to cud – powiedział wtedy poeta. Jego świadectwo robiło tym większe wrażenie, że niewierzącemu trudno zarzucić dopatrywanie się cudowności na siłę.

93-letnia Łucja Bugdoł, starsza siostra Jana Darowskiego, mieszka do dziś w Brzeziu. Wspomina, że już po śmierci Dulcissimy siostra Lazaria powiedziała jej rodzinie coś jeszcze o tamtej chorobie Jana. – Powtórzyła nam słowa Dulcissimy, że Janek miał być kaleką i miał stracić rozum. I że Dulcissima wyprosiła mu zdrowie – mówi „Gościowi” Łucja Bugdoł.

– A wie pan, jaki Janek był zdolny? Państwo przyznało mu później stypendium, żeby już po szóstej klasie mógł pójść do gimnazjum. Miał zacząć 1 września 1939 r., ale w tym dniu wybuchła wojna – dodaje Łucja. Niemieckie władze nie zgodziły się, żeby chłopak dalej się uczył, bo Darowscy byli polską rodziną.

Po wojnie Jan Darowski tłumaczył na język polski poezje Lawrence’a, a na angielski – Miłosza i Herberta, Szymborskiej i Różewicza. Bez tak genialnego tłumacza Miłosz i Szymborska nie dostaliby Nagrody Nobla. W Raciborzu jest dzisiaj rondo jego imienia.

W 2007 r. Jan Darowski trafił do szpitala. Kurowali go jego synowie lekarze (jeden z nich wykłada medycynę na Oxfordzie). Zaprzyjaźnił się tam z kapelanem i dzięki rozmowom z nim... nawrócił się. W pakiecie z wiarą odzyskał też poczucie szczęścia. Zmarł w 2008 roku.

– Siostra mojego męża zapamiętała też, że Dulcissima przy szkole częstowała cukierkami młodsze dzieci. Starszym mówiła, że będzie wojna, ale mają się nie bać, bo ona będzie za nie się modlić – mówi Łucja Bugdoł.

W ostatnich latach życia twarz Dulcissimy była opuchnięta. Umarła w 1936 roku. Dziwna rzecz, ale w trumnie opuchlizna znikła, a twarz siostry wypiękniała.

Łucja Bugdoł miała wtedy 11 lat. – Proboszcz powiedział: „Żałoby nie będzie, bo święta zmarła”. Nasz ksiądz był bardzo surowy, ale... był jej spowiednikiem. Wszyscy ubrali się na pogrzeb Dulcissimy na biało. Ja niosłam tuż przed trumną Dulcissimy koronę z mirtu jako jej druhna – wspomina Łucja.

Diecezjalny etap procesu kanonizacyjnego siostry Marii Dulcissimy Hoffmann kończy się 18 maja. Dalsza część będzie toczyć się w Watykanie.