Dojrzewają w cieniu krzyża

Krzysztof Błażyca

publikacja 03.06.2019 06:00

Ponad 400 osób wyjechało dotychczas w różne strony świata w ramach Wolontariatu Misyjnego Salwator. – Wiele osób chce pomagać – przyznaje ks. Mirosław Stanek, dyrektor WMS.

Ks. Mirosław Stanek, dyrektor Wolontariatu Misyjnego Salwator. Krzysztof Błażyca /Foto Gość Ks. Mirosław Stanek, dyrektor Wolontariatu Misyjnego Salwator.

Choć temat misji wyzwala myślenie o czynionym dobru, trudno nie wspomnieć o wielkanocnym zamachu na Sri Lance. Tam również pracują salwatorianie – z prowincji indyjskiej oraz misjonarze zgromadzenia z Europy Zachodniej. – Taka sytuacja zawsze w jakiś sposób wzbudza lęk, gdy myślimy o wolontariacie. Z drugiej strony jeszcze bardziej wzmacnia się pragnienie, aby nieść pomoc. Tak zawsze było w naszym wolontariacie. Jeśli gdzieś dzieje się coś złego, chcemy tam być, aby pomagać – mówi ks. Stanek.

Słowami przyświecającymi wolontariatowi są te wypowiedziane przez ks. Franciszka Marię od Krzyża Jordana, założyciela salwatorianów: „Dzieła Boże dojrzewają tylko w cieniu Krzyża”. – Chyba one są tu najwłaściwsze. Dzieje się zło, ale to nie znaczy, że mamy się mu poddawać. Tym mocniej trzeba się mobilizować, aby zła było mniej, a dobra jak najwięcej. Bo praca wolontariatu to przede wszystkim niesienie dobra. I w takim kontekście trzeba myśleć, nawet gdy docierają do nas informacje tak dramatyczne jak te ze Sri Lanki – dodaje ks. Mirosław.

Wspólnota

Obecnie w wolontariat salwatoriański zaangażowanych jest ok. 150 osób. Od początku jego istnienia – a nie minęła nawet dekada – przez WMS przewinęło się już kilkaset osób, przede wszystkim studentów. Osoba starająca się o wyjazd nie może być przypadkowa. Każdy musi przejść minimum roczną formację.

– Staramy się tworzyć wspólnotę. I to widać na ogólnopolskich zjazdach, gdzie przyjeżdża po kilkaset osób. Wspólnota się rozwija. To są przyjaźnie, a nawet małżeństwa, które się poznały poprzez wolontariat w różnych częściach Polski – mówi ks. Stanek. Organizacja funkcjonuje w sześciu regionach. Są to: Kraków, Śląsk, Wrocław, Elbląg, Warszawa, Lublin. Grupa regionalna liczy od kilku do kilkudziesięciu osób. Trzy razy do roku organizowane są spotkania ogólnopolskie, na których podczas Mszy św. następuje ceremonia posłania. Wyjeżdżający wolontariusze otrzymują krzyż misyjny od przełożonego polskiej prowincji salwatorianów.

Wyjazdy są zróżnicowane. – Taki, którego celem jest zorganizowanie czasu dzieciom na Ukrainie, może trwać tylko dwa tygodnie. Ale gdy ktoś udaje się np. do krajów Afryki, to są to już wyjazdy na kilka miesięcy, a nawet na rok. Wolontariusze mogą pracować w szkole, ośrodku zdrowia czy na budowie. Ostatnio jeden z naszych wolontariuszy, który jest inżynierem, koordynował budowę studni w jednej ze wsi w ­Zambii – wyjaśnia ks. Mirosław. W Gruzji od kilku lat salwatorianie współpracują z kamilianami. Tam wolontariusze pomagają w domu dla osób niepełnosprawnych i pracują pośród dzieci na ulicy. – W Ziemi Świętej nasze wolontariuszki pomagają siostrom salwatoriankom, które prowadzą dom dla chorych psychicznie kobiet, wyrzucanych z domów, w większości muzułmanek – dodaje ks. Mirosław.

Miejsca

Każde miejsce posłania jest inne. Każde ma swoją specyfikę i każde na swój sposób chwyta za serce, przyznaje ksiądz Mirek, odwiedzając wolontariuszy na ich placówkach. – Jestem czasem pytany, co wywarło na mnie największe wrażenie. Tego nie da się porównać. Ale na pewno takim miejscem mogą być Filipiny. Już kilkanaście lat temu ks. Artur Chrzanowski, jeden z salwatorianów, założył tam organizację „Puso sa puso”, co w języku lokalnym tagalo znaczy „Serce dla serca”. Postanowił pomóc dzieciom ze slamsów Manili, próbować wyrwać je z biedy – opowiada. – Nie miał możliwości ani funduszy, aby budować szkoły, więc postanowił to zorganizować w bardzo prosty sposób, stawiając blaszane kontenery. I tam jeżdżą nasi wolontariusze. To bardzo poruszające, gdy widzi się dzieci, które nie miałyby szans pójść do żadnej szkoły, gdyby nie praca misjonarzy i wolontariuszy – podkreśla kapłan.

Miejscem wielu wyzwań są kraje Afryki. Ksiądz Stanek ostatnio składał wizytę w ­Zambii w miejscowości Mungu, gdzie pracuje ks. Paweł Fiącek, były pierwszy dyrektor Wolontariatu Misyjnego Salwator. Działające tam wolontariuszki nadzorują odnawianie szkoły na jednej z wysepek na rzece Kafua. – Ludzie mieszkający na tej wysepce praktycznie nie mają kontaktu z miastem, więc tamtejsza szkoła jest bardzo potrzebna. Ten widok dotyka serca.

O obecność wolontariuszy i pomoc wołają jednak też inne, bliższe Polsce miejsca. – Wystarczy wskazać Ukrainę, gdzie od kilku lat pracujemy z dziećmi w okresie wakacyjnym. One już jesienią pytają, czy wolontariusze przyjadą. Jest też Albania, gdzie kilkadziesiąt lat reżimu komunistycznego zrobiło swoje – wylicza ks. Stanek.

Przekaz

Historia salwatoriańskiego wolontariatu zaczęła się dość spontanicznie. – Jeden z naszych księży podczas studiów w Lublinie spotykał się z młodzieżą przy tamtejszym centrum wolontariatu. To on zaproponował studentom pierwszy wyjazd do Albanii. To był rok 2010. Kontakty ze studentami nawiązywali też nasi klerycy z seminarium duchownego w Bagnie – opowiada ks. Mirek.

Kolejna inicjatywa misyjna dla wolontariuszy miała miejsce w 2011 r., a w 2012 powołano oficjalnie dekretem Wolontariat Misyjny Salwator. Od tego czasu coraz więcej osób bierze udział w wyjazdach organizowanych przez zgromadzenie. – Ktoś komuś powie, ktoś sam się zgłosi. I tak to się rozwija...

Ksiądz Stanek nie waha się mówić o swoistym boomie dobrej woli wśród młodych ludzi. –­ Jest wiele osób, które chcą się angażować w pomoc. Choć trzeba się wysilić, zebrać fundusze. Każda grupa regionalna zbiera je wspólnie i potem służą one przy wyjeździe ­– tłumaczy zasady działania. Są proste – ktoś, kto wyjeżdża na Ukrainę, oczywiście potrzebuje mniejszego nakładu niż ten, kto jedzie na Filipiny. – Ale to dobra praktyka, pozwalająca wyzbyć się egoizmu – zbieramy przecież wspólnie. I do tej pory się to udaje. W przygotowaniu do wyjazdu jakaś dyscyplina jest wymagana ­– dodaje dyrektor MWS.

Kto się najczęściej zgłasza? – Nie ma określonego profilu. Są studenci medycyny, jest wiele osób, które otarły się o pedagogikę. W większości jadą do pracy z dziećmi czy z osobami starszymi... No i przede wszystkim są to osoby wierzące – podkreśla ks. Stanek. – Istnieją różne organizacje, które pomagają potrzebującym. Dla nas tym motywem pomocy jest wiara w Jezusa Chrystusa, Zbawiciela świata. Niby to oczywiste, ale ten, kto się z nami angażuje, zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego też jest wcześniejszy rok formacji. Wymiar duchowy i praktyczny... Ktoś może zapytać, czy wyjazd na Ukrainę czy do Bułgarii powinniśmy nazwać misjami. Tak. Bo kluczowe jest przekazywanie świadectwa wiary. Nawet jeśli to wyjazd krótkoterminowy, to jest w nim obecna modlitwa. I dlatego nasz wolontariat jest misyjny. Jest często też piękną przygodą, ale przede wszystkim pomocą i dawaniem świadectwa. A tylko od nas zależy, jaki przekaz dajemy.

Więcej o salwatoriańskim wolontariacie na: wms.sds.pl

TAGI: