Brylanty ocalone

Agata Puścikowska

publikacja 12.06.2019 06:00

Gdyby nie odwaga pewnej zakonnicy i naukowca, nie zachowałyby się bezcenne relikwie…

S. Helena Duchnowska przygotowuje i wysyła na cały świat relikwie krwi ks. Jerzego Popiełuszki. Henryk Przondziono /foto gość S. Helena Duchnowska przygotowuje i wysyła na cały świat relikwie krwi ks. Jerzego Popiełuszki.

Dwie fiolki, a w nich czarne błyszczące kryształki. Wyglądają jak drogocenny kruszec, jak brylanty zamknięte w szkle. To krew męczennika, relikwia, która przetrwała lata komuny, strachu i walki, a została zachowana dzięki wierze, determinacji, odwadze i wielkiej pokorze trzech osób z Białegostoku: dr. Jana Szrzedzińskiego, s. Laurencji Fabisiak ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny i ks. Jerzego Gisztorowicza. Z tych trzech osób – mało znanych poza Podlasiem bohaterów – żyje jedynie siostra Laurencja.

Ocalić relikwie!

Był rok 1984. Zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki wstrząsnęło Polską. I Podlasiem, z którego pochodził kapłan. – Po ujawnieniu zabójstwa ks. Jerzego władze komunistyczne zarządziły, by sekcja zwłok została przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. Przeprowadził ją zespół specjalistów pod kierunkiem prof. Marii Byrdy. Należał do niego zmarły w lutym tego roku dr Jan Szrzedziński – człowiek wielkiego formatu, głęboko wierzący i skromny – opowiada ks. Andrzej Kakareko, kanclerz białostockiej kurii i jednocześnie kustosz relikwii bł. Jerzego Popiełuszki. – To dzięki odwadze dr. Szrzedzińskiego relikwie błogosławionego nie zostały zniszczone…

30 października 1984 r., gdy ciało umęczonego ks. Jerzego zostało przetransportowane do Białegostoku, wielu ludzi uczciło męczennika. I towarzyszyło mu w przedostatniej drodze. Dziś w miejscu, gdzie prowadzone były badania, stoi upamiętniający tamte wydarzenia obelisk. O nich oraz o ks. Jerzym dr Szrzedziński pisał w 2011 r. w oświadczeniu wysłanym do białostockiej kurii: „Widziałem Księdza, kiedy leżał na stole sekcyjnym w prosektorium. Był w sutannie, na szyi miał założoną pętlę, tzw. lejce biegnące przez plecy do podkurczonych nóg w ten sposób, że gdyby chciał wyprostować nogi, to pętla na szyi zaciskała się. Do nóg przymocowany był worek z kamieniami. Ręce, twarz oraz sutanna były zabrudzone mułem rzecznym”.

Sekcja sądowo-lekarska ciała ks. Jerzego odbyła się 31 października 1984 r. Badania chemiczno-toksykologiczne przeprowadził dr Szrzedziński – wówczas kierownik pracowni chemiczno-toksykologicznej i starszy wykładowca w Katedrze i Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. Zgodnie z przepisami pobrane do badań fragmenty ciała powinny być przechowywane w stanie zamrożonym przez cztery tygodnie. W przypadku ks. Jerzego przechowywano je pół roku. Następnie dr Szrzedziński, ryzykując własnym bezpieczeństwem, postanowił je ocalić przed zniszczeniem. „Po tym czasie zabezpieczone materiały rozmroziłem, umieściłem w szklanym słoju i zalałem mieszaniną roztworu formaliny z alkoholem etylowym. Pozostałą po badaniach krew wylałem na chemicznie czystą i odtłuszczoną taflę szklaną. Po wyschnięciu krwi zeskrobałem kryształki hemoglobiny i umieściłem je w dwóch szklanych próbówkach. Tak zabezpieczone materiały przechowywałem w Zakładzie w wielkiej tajemnicy do czasu przekazania ich władzom kościelnym. Uważałem bowiem, że w przyszłości będą one relikwiami męczennika ks. Jerzego Popiełuszki” – opisywał w liście do kurii. – To był dowód wielkiej wiary, odwagi i hartu ducha – uważa ks. Kakareko. – Panował stan wojenny, władze komunistyczne próbowały zatrzeć wszelkie ślady zbrodni. Jednak prawda była ponad kłamstwem…

Doktor w tajemnicy wyniósł szczątki z zakładu i postanowił poprosić o pomoc zaufanego księdza – Jerzego Gisztorowicza, wówczas wikariusza parafii św. Rocha w Białymstoku. Ks. Gisztorowicz znał doskonale ks. Jerzego Popiełuszkę. Znała go też s. Laurencja Fabisiak. – Byłam zakrystianką w kościele św. Rocha w Białymstoku. Współpracowałam z ks. Gisztorowiczem – duszpasterzem akademickim. Rozdzielaliśmy paczki dla potrzebujących. Wspomagaliśmy ludzi Solidarności. (…) Ilekroć ks. Jerzy Popiełuszko odwiedzał swoich bliskich w rodzinnych Okopach, zawsze zajeżdżał do ks. Gisztorowicza. Pewnego dnia ks. Gisztorowicz przedstawił mnie ks. Jerzemu i odtąd spotykaliśmy się we dwoje – wspominała po latach s. Laurencja w rozmowie z s. Tomirą Brzezińską – również misjonarką Świętej Rodziny. – Dwa tygodnie przed męczeńską śmiercią zajechał do nas na plebanię. Właściwie wtedy nie musiał nic mówić, na twarzy miał wymalowane cierpienie. Ks. Gisztorowcz powiedział mu, że robi się coraz bardziej niebezpiecznie, prosił, aby uważał na siebie. Ks. Popiełuszko, świadomy sytuacji, odrzekł tylko: „Wiem, ale za prawdę mogę oddać życie”…

Laurencja odważna

Co było dalej, wiadomo. W pogrzebie ks. Jerzego uczestniczyli zarówno ks. Gisztorowicz, jak i s. Laurencja. Jednak późniejsza historia związana z białostockimi relikwiami znana była jedynie lokalnej społeczności. – Wiadomo, że na plebanii kościoła św. Rocha, po otrzymaniu relikwii od dr. Szrzedzińskiego, sporządzono protokół o wydarzeniu i prawdziwości szczątków. Podjęto też decyzję, by przewieźć je do kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu – mówi ks. Kakareko. Był to już przecież czas po pogrzebie ks. Jerzego i wydawało się, że Warszawa będzie najlepszym miejscem, by złożyć zachowane fragmenty ciała. Ale kto przewiezie relikwie? Skromna i odważna siostra zakonna. A jakże!

Siostra Laurencja Fabisiak dziś jest już schorowaną staruszką. Urodziła się w 1928 roku. Na szczęście, dzięki przezorności s. Tomiry Brzezińskiej, która kilka lat temu przeprowadziła z nią obszerny wywiad, jej wspomnienia zachowały się. – Pomyślałam, że odchodzą świadkowie wielkiej historii i że trzeba utrwalić wspomnienia siostry oraz tę niezwykłą historię dla przyszłych pokoleń – mówi s. Tomira. – Namówiłam s. Laurencję na dłuższą rozmowę. Opowiadała w niej zarówno o relikwiach, jak i o sobie – o swoim życiu, bohaterskiej młodości, która przypadła na czas wojny. Myślę, że gdyby nie jej doświadczenia związane z okupacją, nie byłaby w stanie zrobić tego, czego dokonała. Siostra podczas wojny działała w podziemiu, była łączniczką. Towarzyszyła też bratu, który został bestialsko zamordowany przez Niemców. Tamte wydarzenia być może przygotowały ją na późniejsze działania. Bo to właśnie ona, kobieta wielkiej odwagi i walecznego serca, w czasie komuny zbroję zamieniła na habit. I w tym habicie walczyła o dobro i prawdę.

W wywiadzie dla s. Tomiry s. Laurencja opowiadała: „Wzięłam święte dla nas relikwie, ukryłam w torbie i z różańcem w ręku wsiadłam do pociągu relacji Białystok–Warszawa. Zgłosiłam się do ks. proboszcza Teofila Boguckiego. Pamiętam, że był wtedy w towarzystwie ludzi z gdańskiej Solidarności. Po rozmowie ze mną ks. Bogucki powiedział: »Siostro najdroższa, jestem bardzo chory. Serce mam coraz słabsze. Przeczuwam, że niedługo umrę. W tej sytuacji nie mogę wziąć szczątków organów ks. Jerzego, bo obawiam się, że nie zabezpieczę ich dostatecznie, że po mojej śmierci komuniści je zniszczą. Niech siostra zabierze je z powrotem do Białegostoku«”.

Cóż było robić. Trzeba było wracać. „Widziałam, że muszę je zabrać, ale nie wiedziałam co dalej” – wspominała s. Laurencja. „Zanim opuściłam parafię na Żoliborzu, postawiłam szczątki organów na grobie ks. Jerzego Popiełuszki. Uklękłam i powiedziałam do niego: »Jerzy, oto kawałek twojego umęczonego ciała. Muszę zabrać cię z powrotem na twoją podlaską rodzinną ziemię. Niech twój duch jedzie ze mną«. Zmówiłam pacierz i poszłam w kierunku dworca”.

Siostra Laurencja wróciła do Białegostoku. Tam… czekał na nią ks. Jerzy. „Weszłam z relikwiami do mojego pokoju w domu zakonnym przy ul. Dąbrowskiego 1, zobaczyłam na środku pokoju uśmiechniętą twarz młodego kapłana. Był to ks. Jerzy Popiełuszko. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i odszedł poza granicę czasu. Jedni pewnie powiedzą, że to wyobraźnia, mechanizmy podświadomości, i będą szukać racjonalnych wyjaśnień. Ale ja nie muszę szukać, bo wiem, że to był ks. Jerzy! Wierzę w świętych obcowanie” – opowiadała siostra po latach.

Co teraz robić z relikwiami? Jak i gdzie je ukryć? – Trwała wtedy budowa naszego sanktuarium i kaplicy bł. Bolesławy Lament. Więc s. Laurencja, odpowiedzialna za budowę, pomyślała, by w tym miejscu zabezpieczyć relikwie. Zgodzili się na to nasza przełożona generalna s. Agnes Zofia Studzińska i ówczesny biskup Edward Kisiel – opowiada s. Tomira.

Pod osłoną nocy 22 maja 1986 r. relikwie zostały przeniesione do domu sióstr przy ul. Stołecznej 5. Ks. Gisztorowicz przyniósł dębową skrzynkę, do której włożono owinięty w płótno słój ze szczątkami i dwie fiolki z krwią oraz miedzianą tubę z jedną z trzech kopii dokumentu potwierdzającego autentyczność relikwii. Pozostałe dokumenty zachował ks. Gisztorowicz. Skrzynkę, obwiązaną kolorową tasiemką, opatrzono lakowymi pieczęciami Duszpasterstwa Akademickiego w Białymstoku. Zabezpieczono ją papą i w największej tajemnicy inż. Franciszek Toczydłowski wmurował ją w ścianę. Tajemnica obowiązywała wszystkich uczestniczących w wydarzeniu. – Siostra przez lata nikomu o tym nie mówiła. Miała świadomość, że narażała nie tylko siebie, ale i zgromadzenie – mówi s. Tomira. – Na szczęście komuna upadła, a ks. Jerzy został błogosławionym. Można było przypomnieć o relikwiach…

Na cały świat

Po 24 latach od ukrycia szczątków, tuż przed beatyfikacją ks. Jerzego Popiełuszki, postanowiono je odnaleźć. Z uczestników i świadków ukrycia relikwii żyła tylko s. Laurencja, ale ze względu na wiek i stan zdrowia nie mogła pomóc w poszukiwaniach. Uczestniczył w nich ks. Andrzej Kakareko. – Prace nie były proste, gdyż w ciągu lat kaplica sióstr została przebudowana – wspomina ks. Kakareko. – Jedyną wskazówką na temat miejsca ukrycia relikwii był odręczny rysunek sporządzony przez s. Laurencję. Trochę obawialiśmy się, że w ogóle nie znajdziemy relikwii, że np. podczas budowy zostały zniszczone. 11 maja 2010 r. natrafiliśmy na zamurowaną w ścianie niszę. W niej była skrzynka. Zawierała wszystko to, co było wymienione w umieszczonym w miedzianej tubie dokumencie. Byliśmy bardzo wzruszeni i przejęci…

Relikwie z organów wewnętrznych zostały przekazane do parafii Zmartwychwstania Pańskiego w Białymstoku. Pozostają tam do dziś. Natomiast relikwie z krwi są przekazywane przez białostocką kurię parafiom i wspólnotom właściwie z całego świata. Proszą o nie czciciele bł. Jerzego Popiełuszki z Europy, obu Ameryk, najdalszych zakątków świata. Siostra Helena Duchnowska ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny przygotowuje relikwiarze. Przed przystąpieniem do pracy i w jej trakcie modli się za wstawiennictwem bł. Jerzego Popiełuszki. – Biorę drobinki krwi męczennika, które wyglądają jak czarne brylanty, i wkładam do relikwiarza. Zabezpieczam, lakuję. Potem, wraz z certyfikatem autentyczności wystawianym przez naszą kurię, wysyłam je do kościołów w Polsce i na świecie – opowiada s. Helena Duchnowska.

– Relikwie ks. Jerzego Popiełuszki, który przecież pochodził z Podlasia, przekazywane są ludziom, którzy za jego wstawiennictwem otrzymują potrzebne łaski, o które się modlą – mówi ks. Andrzej Kakareko. – To symboliczne. Jakby błogosławiony wrócił do rodzinnych stron i stamtąd opiekował się potrzebującymi z Podlasia i całego świata, wstawiał się za nimi… – dodaje. Nie byłoby jednak tych relikwii, gdyby nie postawa trójki bohaterów – zakonnicy, księdza i świeckiego naukowca.

Za pomoc i wsparcie przy przygotowywaniu reportażu dziękuję Kurii Metropolitalnej w Białymstoku oraz siostrom ze Zgromadzenia Misjonarek Świętej Rodziny.