Tajna misja

Barbara Gruszka-Zych; GN 17/2019

publikacja 24.05.2019 06:00

W Jerozolimie na budynku katolickiej wspólnoty języka hebrajskiego nie ma krzyża. W Hajfie jej kaplica znajduje się na pierwszym piętrze domu mieszkalnego. – Jesteśmy otwarci na każdego – mówi ks. Roman Kamiński. – Ale nie uzewnętrzniamy swojej obecności i nie ewangelizujemy.

Ks. Roman Kamiński nie ewangelizuje, ale czeka na każdego, kto chce przystąpić do wspólnoty katolików języka hebrajskiego. HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ Ks. Roman Kamiński nie ewangelizuje, ale czeka na każdego, kto chce przystąpić do wspólnoty katolików języka hebrajskiego.

W hebrajskojęzycznej Mszy św. niedzielnej w Jerozolimie zwykle uczestniczy 60–70 osób, w tym miejscowi Żydzi, turyści, zakonnice, no i sporo dzieci filipińskich i erytrejskich z rodzin emigrantów urodzonych w Izraelu i porozumiewających się po hebrajsku – mówi ks. Roman Kamiński, który od sierpnia zeszłego roku posługuje tu duszpastersko. – W latach 70. i 80. można nas było liczyć w całym Izraelu w tysiącach. Teraz zostało tylko 300–400 spadkobierców pierwotnej wspólnoty Kościoła jerozolimskiego założonej przez św. Jakuba – dodaje. Przypomina, że istnieją cztery historyczne wspólnoty – w Tel Awiwie, Jerozolimie, Beer Szewie, Hajfie i od 2011 r. w Tyberiadzie. W Hajfie i w Latrun wierni modlą się również po rosyjsku. Nie przez przypadek wikariusz łacińskiego patriarchy Jerozolimy ks. Rafic Nahra, urodzony w libańskiej rodzinie w Egipcie, zajmuje się dziś jednocześnie duszpasterstwem hebrajskojęzycznym i duszpasterstwem emigrantów.

Bez twarzy

Pofranciszkański dom zakonny Świętych Symeona i Anny w Jerozolimie, w którym mieszka i pracuje ks. Roman, stoi nieopodal granicy z dzielnicą ortodoksyjnych Żydów. Mieszkający tu mężczyźni, a nawet chłopcy noszą pejsy, na co dzień wkładają kapelusze i czarne płaszcze, kobiety i dziewczynki nakrywają włosy. Jakby wyszli z przedwojennych pocztówek naszych miast, w których Żydzi żyli obok Polaków. Ale to rok 2019 i ulegamy tylko złudzeniu, że czas się zatrzymał. Trudno sobie wyobrazić, ale niektórzy spośród tych Żydów przychodzą do domu, gdzie spotykają się hebrajskojęzyczni katolicy. Znajduje się w nim spora kaplica, w której codziennie o 18.30 jest sprawowana Msza św. Obok tabernakulum widać menorę, żeby biorący udział w liturgii czuli związek z wiarą, z której wyszli. W Eucharystii uczestniczą ludzie bez twarzy, bo zwykle nie chcą się pokazywać fotoreporterowi. To Żydzi, którzy często w mocno dojrzałym wieku przyjęli chrzest i nieraz nie zdradzają tego nawet najbliższym. – Żydzi ortodoksyjni, przez katolików nazywani „pobożnymi”, nie powinni przychodzić na Mszę katolicką – wyjaśnia ksiądz. – Jeśli już przyjdą, to znaczy, że Chrystus ich dotknął i zaczynają rozmawiać o Nim i o Ewangelii. Czasem skłania ich do tego nagły impuls – odwiedziny kościoła podczas podróży po Europie, intensywna lektura Nowego Testamentu. Poprzedni wikariusz – David Neuhaus, z pochodzenia Żyd, zmienił życie po spotkaniu z zakonnicą w prawosławnym klasztorze na Górze Oliwnej.

Stypa za odejście

Kiedyś ks. Romanowi rzucił się w oczy przychodzący na Mszę mężczyzna z kitką z tyłu głowy. Okazało się, że to były pejsy, które tak właśnie wiązał dla niepoznaki. – Żydów przyjmujących chrzest zachęcamy, żeby nie ukrywali tego przed bliskimi, ale wielu zachowuje to w tajemnicy – mówi ksiądz. – To nie żaden nakaz, dlatego decyzja należy do nich samych. Znam rodziców, których dzieci nie wiedzą, że przyjęli chrzest, i dzieci, które nie powiedziały o tym rodzicom. Zdarzają się sytuacje, że o przejściu na katolicyzm nie wie nawet współmałżonek neofity. Ochrzczeni boją się, że będą śledzeni, że grozi im rozbicie rodziny albo restrykcje w pracy, bo istnieje duża presja społeczna. Czasem przeżywają wielkie napięcie z powodu życia w półprawdzie i przyznają się do tego, co zaszło. Znam kobietę, która z powodu męża przestała przychodzić na Msze, choć wierzy w Chrystusa. W jednej rodzinie żydowskiej syn przyjął chrzest, rodzice jakoś to zaakceptowali, ale kiedy jego mama chciała się ochrzcić, mąż się nie zgodził – opowiada ks. Roman. Kiedy był seminarzystą w Jerozolimie, na Msze św. przychodziła dziewczyna, która ubierała się jak pobożna Żydówka. Ksiądz dotąd nie wie, czy poprosiła o chrzest. Słyszał od Żydów mesjanistycznych, w jaki straszny sposób odrzuca ich rodzina. W domu urządzano stypę, żegnając ich, jakby zmarli. Na szczęście w ich wspólnocie nigdy nie słyszał o podobnym zajściu.

Wśród Żydów

Ksiądz Roman nie chciał zostać księdzem: – Pochodzę z mało wierzącej rodziny i kiedy po I Komunii przestałem chodzić na religię, dla rodziców to nie był problem.

Nawrócenie przyszło w jednej chwili. Był uczniem liceum, wracał z treningu sztuk walki aikido i w duszy poczuł mocne, a zarazem łagodne uderzenie. Natychmiast zdecydował, że pójdzie do spowiedzi, pewny, że wtedy odzyska potrzebny spokój i radość. Tak się stało, a jakiś czas potem poczuł kolejny imperatyw – pracy na misjach. Ojciec pojechał z nim wtedy do nowicjatu salezjanów. Tak mu się tam spodobało, że uznał, że to jego droga. Babci od strony mamy zwierzył się, że dostał powołanie jak do wojska. „Chcę iść drogą księdza Bosko i pracować wśród Żydów” – napisał w podaniu do mistrza nowicjatu, bo tak mu już wtedy podpowiadał jakiś wewnętrzny głos. W 1999 r. przełożeni skierowali go na studia do Ziemi Świętej, do seminarium prowincji salezjańskiej na Bliskim Wschodzie. Najpierw uczył się włoskiego w Betlejem, potem w Egipcie dwa lata klasycznego arabskiego, a na koniec w Jerozolimie – hebrajskiego.

Proboszcz we wspólnocie

Któregoś dnia podczas rozmowy o ponowieniu ślubów usłyszał od ojca katechety przypomnienie, że najpierw jest salezjaninem, a dopiero potem ma się zajmować pracą z Żydami. A czuł, że jest odwrotnie. W 2000 r. dowiedział się o istnieniu wspólnoty języka hebrajskiego w Izraelu: – Usłyszałem, że są w niej franciszkanie, dominikanie, jezuici. „Dlaczego nie mógłby być i salezjanin?” – pomyślałem. Rok później wieczorem w kaplicy poczułem natchnienie, żeby przystąpić do niej jako seminarzysta – wspomina. Następnego dnia rano podjął decyzję odejścia od salezjanów. Przez te wszystkie lata czuje opiekę Jana Pawła II. – Ojciec Święty na serio poprawił stosunki między katolikami a Żydami – mówi. – Jako pierwszy papież wszedł do synagogi w Rzymie, przyjechał do Izraela, był w Yad Vashem.

W 2003 r. papież mianował biskupem pomocniczym patriarchy Jerozolimy ks. Jeana Baptistę Goriona, zobowiązując go do organizowania duszpasterstwa języka hebrajskiego. W roku, kiedy bp Gorion został konsekrowany, ks. Roman jeszcze ponowił śluby na dwa lata, ale potem bez wahania wstąpił do seminarium wspólnoty. Po święceniach dziewięć lat posługiwał w Hajfie. – Po długim czasie wzbraniania się, że nie jestem proboszczem, zgodziłem się z tym, że nim jestem – dodaje. – Przecież nasza wspólnota funkcjonuje jak parafia – prowadzę katechezy, spotykając się nawet z jedną osobą, którą przygotowuję do chrztu, udzielam sakramentów, odprowadzam zmarłych na cmentarz, regularnie pomagam w Centrum Racheli utworzonym dla dzieci emigrantów. Tam zawsze jest coś do roboty, bo dzieci potrzebują uwagi i zainteresowania starszych.

Wyrok sędziów

Powstanie pierwszych wspólnot katolickich języka hebrajskiego wiąże się z odrodzeniem Państwa Izrael i powrotem do niego Żydów. – Była wśród nich garstka tych, którzy przyjęli Chrystusa sami albo których współmałżonkowie to zrobili. – opowiada ks. Roman. – Jednymi z pierwszych posługujących im byli mały brat od Jezusa Jochanan Elihai i dominikanin o. Bruno Husar. 10 lat przed Soborem Watykańskim II kard. Eugene Tisserant podpowiedział papieżowi Piusowi XII, żeby w Izraelu sprawować liturgię według rytu syriackiego, przetłumaczoną na hebrajski. Pierwszą taką Mszę ksiądz łaciński odprawił w 1954 r. w katakumbach rzymskich, a po roku w Hajfie. – Nasze wspólnoty jako pierwsze modliły się w języku narodowym – podkreśla.

Pierwszą wspólnotę hebrajskojęzyczną założył ocalały z Holocaustu konwertyta, karmelita bosy o. Daniel Rufeisen. W miejscowości Mir na Białorusi udało mu się uciec z rąk gestapo, po tym, jak uprzedził Żydów z tamtejszego getta o pacyfikacji. Ukrył się wtedy w klasztorze sióstr zmartwychwstanek i tam przeżył nawrócenie podczas czytania Pisma Świętego. Jego słynną historię ubiegania się o obywatelstwo izraelskie można znaleźć w czytance kursu języka hebrajskiego. Ostatecznie nie przyznali mu go jako Żydowi, bo był księdzem katolickim. Czterech sędziów było przeciw, jeden – za.

Nie przyjęli Go

– Kościół w oficjalnych dokumentach nie zachęca, żeby ewangelizować Żydów – podkreśla ks. Roman. – Państwo Izrael też zwraca na to uwagę. Nie idzie się za takie działania do więzienia, ale szanujemy te sugestie. Muszę przyznać, że to trudne wyzwanie, bo przecież zadaniem księdza katolickiego jest przypominanie o tym, że zbawienie jest możliwe jedynie przez Chrystusa. Z drugiej strony nasz Kościół reflektuje się, że przez dwa tysiące lat relacje katolicko-żydowskie nie układały się najlepiej. Żydzi nieraz byli prześladowani pod znakiem krzyża, dlatego tak delikatną sprawą wydaje się przyciąganie ich do niego.

Wspólnota, której duszpasterzuje ks. Roman, nie ma swojego specjalnego rytu. Jej odmienność widać podczas Eucharystii, do której sprawowania księża w Jerozolimie używają macy. Katolicy hebrajskojęzyczni mają też dłuższy Adwent. – Rozpoczyna się w naszych wspólnotach po żydowskim Nowym Roku – Rosz Haszana i trwa od 9 do 13 tygodni. Żydzi czytają wtedy od nowa Pięcioksiąg, a my wspominamy historię patriarchów ze Starego Testamentu, którzy oczekiwali Mesjasza – opowiada ksiądz. Nie tylko w Dniu Holocaustu zastanawia się nad traumą Zagłady: – Naród izraelski cierpiał dlatego, że jest żydowski i że wyznaje wiarę w Boga. Przebywając tutaj, chciałbym zgłębić jego tajemnicę. Jak to się stało, że cały świat przyjął Chrystusa, który jest Mesjaszem żydowskim, a Żydzi Go nie przyjęli? – zastanawia się.