Jesienna wspólnota

Bogumił Łoziński; GN 16/2019

publikacja 17.05.2019 06:00

– Jak nie mogę usnąć, to idę do lodówki i jem kiełbasę – mówi Ewa. – Póki nie zjem, to nie zasnę. Mam raka, 78 lat i należy mi się jakaś przyjemność. – Brawo, to przykładowy egzemplarz – podsumowuje psycholog.

Zofia Bocheńska, Jolanta Kleszczewska i Magdalena Konczewska działają  w fundacji JESTEM. Tomasz Gołąb /Foto Gość Zofia Bocheńska, Jolanta Kleszczewska i Magdalena Konczewska działają w fundacji JESTEM.

Spotkanie dla osób chorych na nowotwory. Leczą się, chcą wrócić do zdrowia, by normalnie żyć w ekstremalnej sytuacji. Choć początek jest o 10.00, przychodzą wcześniej. Przygotowują salę, parzą kawę, a przede wszystkim rozmawiają. Gwar jak w ulu. – Czas przed rozpoczęciem spotkania jest bardzo ważny, opowiadają sobie, co się dzieje w ich życiu, wymieniają poglądy na różne tematy, dzielą się swoimi przemyśleniami, po prostu ze sobą są. Czasem opóźniamy początek zajęć, aby im nie przerywać, bo to też jest forma terapii – tłumaczy mi Izabella Dembińska, jedna z założycielek i prezes Fundacji JESTEM, która od ośmiu lat wspomaga osoby nieuleczalnie i przewlekle chore.

W kilkudziesięcioosobowej grupie dominują kobiety. Mężczyzn jest kilku. Czasem podczas spotkania chorym towarzyszy ktoś z rodziny, najczęściej małżonek. Wśród chorych są wolontariusze. Trudno rozpoznać, kto jest kim, nie ma podziału, biorą udział w zajęciach, są częścią wspólnoty. Spotkania odbywają się dwa razy w tygodniu, we wtorki i piątki.

– Mnóstwo ciekawych rzeczy tu się dzieje. Jest gimnastyka, są różni goście i opowiadają interesujące rzeczy. Świetna atmosfera, można sobie porozmawiać – tłumaczy Michał. Podkreśla, że spotkania zmieniły jego życie, gdyż musi o siebie zadbać, bo wychodzi z domu. Ma 78 lat. Jest po trzech zawałach, udarze, wycięciu oponiaków głowy, ma bajpasy, cierpiał na raka jelita, który po ośmiu latach wrócił w płucu i wątrobie, od ponad półtora roku bierze chemię. – Choruję na wszystko oprócz choroby holenderskich wiązów, bo ona dopada tylko nieduże drzewa – żartuje z pełnym uroku uśmiechem. Jego żona dodaje, że Michał długo śpi, w tygodniu źle się czuje, ale w dniu spotkania zrywa się i zawsze jest w dobrej kondycji. – Jest jedna korzyść z tej okropnej choroby – to, że dołączyliśmy do tej wspólnoty – podkreśla.

– Dzięki spotkaniom choroba jakby o mnie zapomniała, z czego się bardzo cieszę, bo na raka choruję już osiem lat – mówi mi inna uczestniczka spotkań, Ewa. Ceni organizowane przez fundację wycieczki czy wyjścia do kina lub teatru. Poznała tu koleżanki, z którymi się zaprzyjaźniła. – Odkąd tu jestem, czuje się dużo lepiej – podkreśla.

Kiełbaska i Różaniec

Dźwięk dzwonka. Rozmowy cichną. Jedni siadają na kanapie, inni na krzesłach. Ważne, aby widzieć swoje twarze. Zaczyna się psychoterapia onkologiczna. Prowadzi ją psycholog Ania, która też jest wolontariuszką. O fundacji dowiedziała się z internetu i sama zgłosiła się do pomocy. Nim jednak zaczną się zajęcia, do Irminy trafia bukiet kwiatów, gdyż w tym dniu obchodzi urodziny. – Świętowanie imienin i urodzin jest dla nas bardzo ważne, urządzamy przyjęcie, pieczemy ciasta – wyjaśnia dr Ewa Anna Kosakowska, wiceprezes, pomysłodawca i współtwórca fundacji, która pracuje w Centrum Onkologii.

Zaczyna się psychoterapia, a raczej rozmowa, w której uczestniczą wszyscy. Atmosfera jest wyraźnie relaksująca. Tym razem tematem jest bezsenność. Ania wyjaśnia psychologiczne meandry tego problemu i opowiada o metodach radzenia sobie z nim. – Trzeba poznać swój organizm, odkryć, co nam się pozytywnie, przyjemnie kojarzy i starać się o tym myśleć, zasypiając – mówi. Pyta, w jaki sposób inni wprowadzają się w dobry nastrój przed snem. Gdy pojawia się wątek kiełbaski, psycholog chwali ten sposób, a inni ochoczo dzielą się swoimi doświadczeniami. Jedna z pań mówi, że zasypia przy Różańcu, ale bez intencji załatwiania z Bogiem jakichś spraw, po prostu chodzi o bycie w Jego obecności. Ewa chwali tę metodę. – Tu nie chodzi tylko o słowa, ale o coś więcej, o poczucie zaufania, rozluźnienie.

Gimnastyka i adoracja

Następne zajęcia to ćwiczenia, które prowadzi rehabilitantka neurologiczna Magda, też wolontariuszka. Podczas gimnastyki panuje harmider. Mimo wysiłków prowadzącej ćwiczący są dosyć niezdyscyplinowani. Niektórzy pojękują. Nikt się jednak specjalnie nie przejmuje. Ważne, że się ruszają, a to poprawia odporność i nastrój. Jedna z kobiet na początku przyjeżdżała na spotkania na wózku. Z czasem zaczęła chodzić o kulach, a teraz porusza się sama.

Po zajęciach dla ciała coś dla duszy. Spotkania odbywają się w sali przy parafii św. Judy Tadeusza na warszawskiej Sadybie. W kaplicy jest wystawiony Najświętszy Sakrament. Większość udaje się na adorację. Odmawiają Koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Część zostaje w sali. Wspólnota nie jest tylko dla katolików, są w niej także niewierzący. – Staramy się być w tej sprawie delikatni. Nikogo nie przymuszamy. Z drugiej strony w ciężkiej chorobie człowiek szuka Boga. Mieliśmy osobę, która po 17 latach poszła do spowiedzi, inna po 40 latach małżeństwa wzięła ślub kościelny – tłumaczy Izabella.

Po części duchowej są spotkania z ciekawą osobą. Przychodzą artyści, malarze, aktorzy, był np. Robert Więckiewicz. Tym razem są studenci, którzy opowiadali o swojej wyprawie na narty w Alpy. Doktor Ewa podkreśla, że bardzo ważna jest obecność młodych. – Chcemy, aby poznali ludzi poważnie chorych, niejako się z nimi oswoili, zobaczyli, że oni normalnie żyją, że jest w nich radość. Chodzi o to, aby młodzi mieli wobec nich życzliwy, otwarty stosunek, aby nie doszło do takich zjawisk jak np. w Belgii, gdzie wobec chorych stosuje się eutanazję – tłumaczy.

„Jestem” to imię Boga

Ostatnia część to wspólny posiłek, który gotują same członkinie wspólnoty. Tym razem jest dorsz w sosie porowym z ziemniakami purée. Szykowanie posiłków i wspólne jedzenie to też ważny element życia wspólnoty. Niestety, w sali przy parafii nie ma możliwości gotowania, więc posiłki są przygotowywane w domu. Ale to ma się zmienić. – Fundacja zdobyła działkę w Warszawie na Augustówce i rozpoczynamy na niej budowę domu dla wspólnoty – cieszy się Izabella. Będzie w nim prawdziwa kuchnia, salon na spotkania oraz sala do ćwiczeń, a także kapliczka z relikwiami św. Stanisława Papczyńskiego, założyciela marianów. Fundacja współpracuje z hospicjum księży marianów na Tykocińskiej, którzy m.in. szkolą jej wolontariuszy, a także sprawują opiekę duszpasterską. – Tego patrona wybrałyśmy, gdyż on nauczał o konieczności opieki nad człowiekiem od poczęcia do naturalnej śmierci. Marianie mają najlepsze hospicja, a właśnie opieka nad ludźmi umierającymi jest nam bliska – wyjaśnia doktor Ewa.

Budowa domu jest wielkim wyzwaniem, trzeba zdobyć na nią środki. Izabella podkreśla, że za pracę w fundacji nikt nie bierze pieniędzy, a chorzy nie płacą za udział w zajęciach. Rocznie na jej funkcjonowanie potrzeba ok. 80 tys. zł. Wsparcie pochodzi od darczyńców, a oprócz tego uczestniczki wspólnoty same zdobywają środki, np. sprzedając na kiermaszu własnoręcznie wykonane przetwory.

Doktor Ewa wskazuje, że u podstaw inicjatywy była chęć uświadomienia chorym, że mimo trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, cały czas mają godność.

– Zanim dotkniesz momentu śmierci, trzeba się do tego przygotować, najlepiej w obecności Boga, i to staramy się robić. Stąd nazwa fundacji „Jestem”, jako imię Boga, który tak przedstawił się Mojżeszowi – „Jestem, który Jestem”. Okazuje się, że w obliczu śmierci można znaleźć nowy sens, czuć się potrzebnym, dzielić się sobą, będąc częścią wspólnoty, bo są kwiaty, które kwitną jesienią – podsumowuje