Bez słowa skargi

GN 14/2019

publikacja 01.05.2019 06:00

Choroba tak powykręcała jego ciało, że gdyby nosił habit, potykałby się o niego. Zakładał więc flanelową koszulę. Dominikanie nie słyszeli, by kiedykolwiek się skarżył. Dlaczego są przekonani o świętości skromnego bibliotekarza?

Brat Gwala Walenty Torbiński, skromny dominikanin, który bez skargi przyjmował spowodowane chorobą cierpienie. pl.aleteia.org Brat Gwala Walenty Torbiński, skromny dominikanin, który bez skargi przyjmował spowodowane chorobą cierpienie.

O tym, że zakonnicy na kapitule zadecydowali o przygotowaniu procesu beatyfikacyjnego Joachima Badeniego, było głośno. Niewielu wie, że na tej samej kapitule zakonnicy w białych habitach podjęli decyzję o przygotowaniu procesu beatyfikacyjnego innego współbrata. Nic dziwnego: był bibliotekarzem i zakrystianem, żył głównie za klauzurą, więc znali go właściwie jedynie dominikanie. Brat Gwala Walenty Torbiński pracował w Krakowie przy Stolarskiej przez 40 lat. Mimo narastającego osłabienia organizmu i wielkiego cierpienia bez słowa skargi gorliwie wykonywał polecenia.

Przyjąć cierpienie bez skargi? To graniczy z cudem! Ostatnio spędziłem godzinę w ośrodku zdrowia i przez cały ten czas wysłuchiwałem historii chorób, jęczenia, zawodzenia, narzekania i refrenu rodem z „Wojny domowej”: „Tak mi źle, tak mi źle, tak mi szaro”. „Co u ciebie?”. „Stara bieda”.

By inni nie zostali ukarani!

W przyjmowaniu cierpienia Gwala był bardzo podobny do ojca Badeniego, który konał w tym samym klasztorze 11 lat później. – Nie słyszałam od ojca Badeniego słowa skargi – opowiadała mi Sylwia Juszkiewicz, pielęgniarka.

To samo dominikanie mówią o bracie Gwali. Jednym tchem wymieniają jego cechy: dobroć, uczynność, wyczulenie na innych i ogromna pokora. – Dwadzieścia parę lat przed śmiercią zachorował na raka kości. Wyszedł z tego, jednak cierpiał na nawroty anemii, miał problemy z poruszaniem się i układem trawiennym. Nowotwór został zaleczony, ale skutki pozostały. Cierpiał na anemię, bo miał uszkodzony szpik kostny. Co pewien czas w szpitalu pompowano mu krew. Chodził pochylony, szurając jedną nogą, miał zniekształconą przez chorobę twarz. Nie nosił habitu, bo potykał się o niego – opowiada Elżbieta Wiater opracowująca książkę o bracie Torbińskim. – Mimo bólu służył nadal, aby, jak zapisał w jednym ze swoich listów do rodziny, „nie jeść darmo chleba”. Gdy był w wojsku, przyklejono mu łatkę „ofermy”, bo pokornie wykonywał prace, których inni nie chcieli się podjąć (na przykład sprzątanie latryn). Robił to, by inni nie zostali ukarani. Był zdolny do wielkich poświęceń. Gdy jego bratanek budował dom, Gwala oddał mu wszystkie pieniądze, które zbierał na urlop, by mógł postawić sobie piec. Biblioteka u dominikanów jest nisko, na poziomie zero, a on nosił braciom książki na wysokie drugie piętro. Studenci regularnie zmieniają cele, a on znał nie tylko nazwiska wszystkich (uczył się ich na pamięć!), ale doskonale wiedział, w jakich celach mieszkają. Choć nie musiał tego robić, przynosił braciom książki pod drzwi, by nie chodzili do czytelni. Nigdy się nie pomylił! Z opowieści zakonników wiem, że towarzyszyły mu „fenomeny mistyczne”, wiedział rzeczy, których nie mógł wiedzieć.

Nie chcieli go wypuścić

Przyszedł na świat w walentynki 1908 roku w chłopskiej rodzinie nieopodal Janowa. Po patronie osób zakochanych (i chorych psychicznie) odziedziczył chrzcielne imię. Drugie, zakonne, otrzymał po XIII-wiecznym biskupie, jednym ze świętych zakonu kaznodziejskiego. Zapukał do klasztornej furty we Lwowie, by zostać bratem konwersem, czyli osobą od fizycznej pracy zastępującą zakonników w czynnościach, które mogłyby ich odciągać od studium i kaznodziejstwa. Śluby wieczyste złożył w styczniu 1941 roku. Był jednym z ostatnich dominikanów, którzy opuszczali lwowski klasztor przed jego kasatą przez Sowietów w 1946 r. Potem przebywał w Prudniku, Tarnobrzegu, Lublinie, na warszawskim Służewie i w Poznaniu. W 1959 roku trafił do krakowskiego klasztoru przy ulicy Stolarskiej. – Tak pokochano go w stolicy Wielkopolski, że nie chciano go puścić, a krakowski przeor musiał interweniować u przełożonego – opowiada Elżbieta Wiater. – Gwala nie lubił mówić o sobie. Ten zwykły zakonny brat zaskakiwał dominikanów znajomością języków obcych. Zachowała się kartka z życzeniami, którą napisał po łacinie o. Adamowi Studzińskiemu. Znał francuski, uczył się niemieckiego. Komentował książki, które pożyczali bracia, doradzał im lektury. Być może łaciny i podstaw francuskiego nauczył go o. Jacek Woroniecki, którego Gwala osobiście pielęgnował.

Zmarł w wieku 91 lat 13 lipca 1999 roku. Na rękach współbrata.

Czuwał nocami

– „Chcę usiąść” – usłyszał brat Piotr. Przytulił chorego, by pomóc mu siedzieć – opowiada Elżbieta Wiater. – W pewnej chwili poczuł coś wilgotnego. Zobaczył, że Gwala płacze. Doszło do niego, że to ostatnie chwile bibliotekarza. Brat Torbiński coraz płycej oddychał. Odszedł w wielkiej ciszy, w środku nocy.

Prowincjał o. Maciej Zięba wyraził zgodę, by na klepsydrze znalazła się adnotacja „zmarł w opinii świętości”. − Jak już sami dominikanie napisali, że ktoś umarł w opinii świętości, to musiała to być prawda – słyszę od braci św. Dominika. Ojciec Mateusz Kosior, odpowiedzialny za spotkania na Lednicy, uśmiecha się: – Dominikanie nie dbają o swoich świętych (Czesławowi do dziś nie mogą „załatwić” procesu kanonizacyjnego), ale zapewnią ci jedno: prawdziwą drogę do osiągnięcia świętości.

– Brat Gwala miał niezwykłą relację z Bogiem – podsumowuje Elżbieta Wiater. – Bracia wiedzieli, że jeśli nie było go w bibliotece, z pewnością znajdą go w kaplicy. Czuwał tam także nocami. Modlił się, odmawiając Różaniec lub korzystając ze swojego łacińskiego modlitewnika. Najbardziej wytarta strona? Litania do świętego Józefa. Cichość Józefa i cichość Gwali bardzo do siebie pasują…