Ja to załatwię

Przemysław Kucharczak; Gość katowicki 12/2019

publikacja 13.04.2019 06:00

Setki ludzi twierdzą, że siostra Dulcissima, Ślązaczka w drodze na ołtarze, wyprosiła im nadzwyczajne łaski. Jedno z tych świadectw jest szczególne, bo związane z prośbą... 9-letniej dziewczynki.

Aniela Kampka z obrazkiem Dulcissimy, a za nią Grażyna, Kamila i Karol Kruczkowie. Za oknem – kościół w Brzeziu. Przemysław Kucharczak /Foto Gość Aniela Kampka z obrazkiem Dulcissimy, a za nią Grażyna, Kamila i Karol Kruczkowie. Za oknem – kościół w Brzeziu.

Diecezjalny etap procesu kanonizacyjnego siostry Dulcissimy, czyli Heleny Hoffmann rodem ze Zgody, dzisiejszej dzielnicy Świętochłowic, ma zakończyć się już 18 maja. Dalsza jego część ma toczyć się w Watykanie. Dulcissima zmarła w wieku 26 lat w klasztorze w Brzeziu nad Odrą. Dzisiaj to dzielnica Raciborza. Mieszkańcy wsi od dnia jej śmierci są pewni, że to święta. Siostra Paulina Szczepańczyk ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej zebrała w Brzeziu mnóstwo świadectw o łaskach, które ludzie wymodlili u Boga, kiedy poprosili o wstawiennictwo Dulcissimę. Wielu ludzi uważa, że zostało w niewytłumaczalny sposób uzdrowionych. Przed laty do siostry podeszła mała dziewczynka i powiedziała, że też ma świadectwo o Dulcissimie. – Ponieważ mówiło mi to dziecko, jakoś to zlekceważyłam i poszłam dalej. Później się okazało, że dziecko miało rację – wspomina s. Paulina.

Ciocia w ciąży

Dzisiaj to dziecko ma już prawie 20 lat, jest w klasie maturalnej i wybiera się do Akademii Sztuk Pięknych. Nazywa się Kamila Kruczek i też mieszka w Brzeziu. W dzieciństwie Kamila śpiewała w scholi. Próby odbywały się w klasztorze sióstr Maryi Niepokalanej w Brzeziu. Dziewczynka zaprzyjaźniła się z zakonnicami. – Bardzo lubiłam tam przychodzić. Siostry często mówiły o Dulcissimie, a ja przesiąkałam atmosferą tych rozmów – wspomina. Z drugiej strony także w domu rodzice, dziadkowie i prababcia mówili o Dulcissimie jak o najlepszej przyjaciółce.

Kiedy Kamila miała 9 lat, jej ciocia zaszła w ciążę. Dziewczynka była zafascynowana jej wielkim brzuchem. – Myślałam: „Ja też chciałabym mieć rodzeństwo”, bo byłam wtedy sama. Pamiętam, że mamę strasznie w tej sprawie napastowałam – śmieje się. – Tak, to było straszne. Codziennie dotykała mojego brzucha i mówiła: „Mamuś, może ty jesteś w ciąży, a nie wiesz?” – włącza się do rozmowy Grażyna Kruczek, mama Kamili. – Tymczasem dla mnie też było to bardzo przykre, że nie mamy więcej dzieci – dodaje.

Pani doktor powiedziała kiedyś Grażynie, że nie będzie miała dzieci. Problemem był m.in. konflikt serologiczny między małżonkami. Zdawało się, że Kamila będzie jedynaczką. – Adam, mój mąż, powiedział, że trzeba się z tym pogodzić, bo widocznie Pan Bóg tak chce – wspomina Grażyna. Dziecko, radośnie szczebiocząc mamie o ciąży, pogłębiało jej wewnętrzny ból.

Adaś, to niemożliwe!

Kiedy ciocia była już w 7. miesiącu ciąży, Kamila z mamą odwiedziły ją w szpitalu. Dziewczynka poczuła tam, jak jej nienarodzona kuzynka kopie. Działo się to w 2008 roku. – Wracamy, już wchodzimy do samochodu, a Kamila znów dotyka mojego brzucha i mówi: „Mamuś, poczekaj, może ty nie wiesz, że jesteś w ciąży. Jest, jest! Czuję! Kopie!”. A ja nie byłam w ciąży – wspomina Grażyna. – Już nie wiedziałam, co temu dziecku powiedzieć. Nie chciałam jej mówić, że mamy problemy. Powiedziałam więc tylko jedno zdanie: „Kamilko, czasami jest tak, że to nie zależy od nas samych, ale też od Bozi”. Pamiętam, że ona wtedy odpowiedziała: „Od Bozi? To ja to załatwię”.

Dziewczynka nie powiedziała rodzicom nic więcej. Kiedy jednak wychodzili z Mszy w kościele w Brzeziu, mówiła im: „Idźcie, ja jeszcze coś załatwię”. – Raz trochę przystanęłam, patrzę, a ona jest nad grobem siostry Dulcissimy... – wspomina Grażyna. Minął miesiąc od tamtej rozmowy w samochodzie. W przeddzień Wigilii Grażynie wyraźnie nie wychodziły przygotowania. Ciastka się spaliły, a ona raz płakała i wpadała w histerię, raz się śmiała. Kamila skomentowała: „Mamuś, ty jesteś jakaś dziwna, ja ci mówię, ty jesteś w ciąży”. Grażynę coś tknęło. – Wyjątkowo nie pamiętałam, kiedy dokładnie w listopadzie miałam okres. W tajemnicy pojechałam do apteki po test ciążowy. Myślałam: „Zrobię ten test, ale i tak wiem, że będzie negatywny, bo ile razy ja już takie testy robiłam”. Wróciłam za jakiś czas do łazienki: te dwie kreski były tak bardzo różowe... Zawołałam męża: „Adaś, chodź, to jest niemożliwe!”.

Nie może mi odmówić

Kamila też wspomina tamte swoje modlitwy. – Pamiętam, że nie wywierałam presji na Dulcissimie, tylko jej mówiłam, że bardzo chciałabym mieć rodzeństwo. Jakby jej się zwierzałam – mówi. Zwrócenie się do Dulcissimy było dla Kamili czymś naturalnym także dlatego, że ta niezwykła siostra ocaliła nogę jej prababci Anieli. Prababcia miała wtedy mniej więcej tyle samo lat, co Kamila w czasie, kiedy wymodliła rodzeństwo.

– Było dla mnie oczywiste, że Dulcissima na pewno się u Boga wstawi za nami, skoro ona prababci Angelusi, jak do niej mówimy, pomogła w sytuacji, kiedy lekarze rozkładali ręce. Miałam do niej zaufanie. Dzieci myślą w sposób prosty: nie miałam cienia wątpliwości, że Dulcissima mi nie odmówi – wspomina.

Ciąża u Grażyny przebiegała prawidłowo. Kruczkom urodził się syn Karol Jan. Ma dzisiaj 9 lat i jest ministrantem w kościele w Brzeziu. Po tacie – artyście plastyku – Karol odziedziczył talent do malarstwa. Uważnie słucha wskazówek swojej siostry na temat techniki prowadzenia pędzla. Ostatnio namalował Jezusa, nawiązując do wizerunku „Ecce Homo”. Jest w tej namalowanej przez niego postaci jakaś trudna do opisania moc.

Wypadek w Rydułtowach

Czas opowiedzieć o najstarszej w rodzie Anieli Kampce, 93-letniej prababci Kamili i Karola. Ona jako jedyna w rodzinie poznała Dulcissimę osobiście za jej ziemskiego życia. Twierdzi, że zawdzięcza jej zdrowie. Było tak: około 9-letnia Aniela wracała z kolonii w Niemczech. Na stacji w Rydułtowach na dzieci czekała furmanka, ale nie wsiadła do niej, bo przyjechał też na rowerze jej stęskniony ojciec. Dziewczynka usadowiła się na rurce jego roweru i ruszyli. Niestety, zdarzył się wypadek.

– W Rydułtowach oba my sie z tatą przewrócili, bo jo noga między szprychy włożyła. Jo płakała: „Tato, wyciąg mi ta noga, bo jo byda bez nogi!” – wspomina wydarzenie sprzed ponad 80 lat. Z jej nogi został wyrwany wielki kawał mięśnia. Do ogromnej rany można było wsadzić pięść. Lekarze powiedzieli, że nie ma innego wyjścia niż amputacja. – Tata zaczon płakać i nie doł tej nogi uciąć – mówi Aniela.

Przez najbliższy rok Aniela nie chodziła do szkoły ze względu na ból. Nie mogła nawet włożyć buta. Ojciec nosił ją na barana do klasztoru na opatrunki. – Wiela było w klasztorze siostrów, tela płakało, jak widziały, jak mie tata niesie – wspomina. Do dziewczynki wychodziły zawsze s. Lazaria, która zmieniała opatrunki, i właśnie s. Dulcissima, nazywana przez mieszkańców Brzezia „Dulcyzmą”. – Dulcyzma głoskała mie po nodze i godała, że ni mom płakać, że ona bydzie sie za mie modlić i że jo z tego wyńda – mówi Aniela.

Dulcissima sama była wtedy bardzo ciężko chora, poruszała się o kulach. Objawy przypominały raka mózgu, ale były znacznie dziwniejsze. Gdy w modlitwie za kogoś się ofiarowała, pojawiały się nowe symptomy, jak w zupełnie innych chorobach. Dulcissima najczęściej ofiarowywała się za księży, ale nie tylko. Kiedy jeden z chłopców z Brzezia – Jan Darowski, późniejszy wybitny tłumacz literatury polskiej i angielskiej – stracił całkowicie wzrok i słuch wskutek powikłań po szkarlatynie, powiedziała jego mamie, że chciałaby oddać mu własne oko. Wkrótce chłopak odzyskał wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu, a Dulcissima oślepła zupełnie.

– Jo rzykałach za nia, a ona za mie. I tak mi sie noga zagoiła – 93-latka pokazuje wielką bliznę nad prawą kostką. Mówi, że wciąż się za Dulcissimę modli, ale teraz już o to, żeby została świętą. Sięga po stojący obok jej łóżka obrazek z Dulcissimą i składa na nim pocałunek. – Och, siostrzyczko, tyś mie wyleczyła! Dzięki ci z całego serca! – mówi. Cała rodzina, oprócz Adama, który teraz pracuje w Austrii, staje do zdjęcia obok babci Anieli. Swoją opowieść kończy Kamila. Wyjaśnia, że do Dulcissimy mieszkańcy Brzezia zwracają się automatycznie nawet z drobnymi problemami.

– Ja miałam jej obrazek nawet w piórniku. Prosiłam o pomoc od kwestii drobnych, jak sprawdziany w szkole, po wyproszenie u Boga narodzin Karola... Dzisiaj, zanim o coś ją poproszę, najpierw dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiła. Traktujemy ją tak, jakby była między nami żywa – dodaje.