Czarno to widzę

GN 10/2019

publikacja 15.04.2019 06:00

To była operacja na otwartym sercu. Na wierzch wyszły wszystkie moje lęki. Niesamowicie upokarzające. Doświadczenie Ogrójca. Powiedziałam: „Poddaję się” – opowiada Joanna Mazur, dziennikarka z Poznania, zaangażowana w nową ewangelizację, która dwukrotnie zmagała się z depresją.

Czarno to widzę Magdalena Bartkiewicz /GN 10/2019

Pierwsze symptomy? Zaczęłam unikać ludzi i spotkań. To było wbrew mojej naturze, bo jako jedynaczka zawsze szukałam towarzystwa, relacji, wychodziłam do innych. Pojawiało się uczucie bezsensu. Życie toczyło się gdzieś obok mnie.

Pierwsza fala depresji była wywołana konkretnym wydarzeniem. Nawróciłam się jako dziewiętnastolatka. Przez chłopaka. Przyprowadził mnie do Kościoła, ale nie do relacji z Jezusem. Gdy nasz związek się rozpadł, przez długi czas udawałam, że wszystko jest OK. Jestem wierząca, nie mogę pozwolić sobie na słabość, nie mam prawa rozpaczać. Dam sobie radę. Tłamsiłam emocje, smutek, łzy, które zaczęły wychodzić na wierzch. Wszystko przez to, że budowałam na religijności, nie na relacji z Jezusem. Sądziłam, że On wymaga ode mnie tego, bym była silna.

Lęk przychodził jak fale. Czułam, że coś boleśnie ściska mi serce. Oplata je jak ciernie. Lęk był tak porażający, że wyłączał mnie z rzeczywistości. Skupiałam się jedynie na nim. Przychodził i na chwilę odpuszczał.

Przy ludziach udawałam, że jest fajnie. Starałam się dobrze wyglądać, uśmiechać. Najgorzej czułam się w tłumie. Dziś wiem, że była to moja ogromna pycha. Nie umiałam pogodzić się z tym, że mogę być chora, słaba, że muszę iść do psychologa, brać leki. Nie dopuszczałam tego do siebie. Postrzegałam siebie jako osobę silną. W szkole byłam zawsze w „elicie”, samorządach, z przodu. Uważałam się za kogoś lepszego od innych.

Zbyt długo zwlekałam z pójściem do psychologa. Pierwsze symptomy dotknęły mnie w październiku, a do psychologa poszłam dopiero w sierpniu kolejnego roku.

Bardzo pomogli mi przyjaciele i rodzina. Nigdy nie słyszałam: „Weź się w garść”. Byli ze mną. To wystarczało. A stałam się nieznośna, złośliwa, opryskliwa, pełna czarnowidztwa. Z taką osobą trudno żyć. Na szczęście mieli do mnie anielską cierpliwość. I delikatność.

Depresja to walka, zmaganie. Miałam problem z modlitwą, chodzeniem do kościoła. Na szczęście bliscy mówili z wyrozumiałością: „Spokojnie. Nic na siłę”.

Gdy zaczęłam miewać myśli, by sobie „coś zrobić”, zrozumiałam, że doszłam do granicy. Poszłam do psychologa, a potem do psychiatry, który włączył leki.

Było to dla mnie niesamowicie upokarzające. To było doświadczenie Ogrójca. Powiedziałam: „Poddaję się”. Zaczęłam brać leki i po dwóch tygodniach stanęłam na nogi. To mnie zmyliło. Wróciłam do życia i nie poszłam na żadną terapię.

Po trzech latach przyszedł drugi atak. I wtedy postanowiłam pójść i do psychologa, i do ojca duchowego. To mnie uratowało. Wierzę, że to dzięki kierownictwu duchowemu, które trwa już ponad 11 lat, udaje mi się żyć w świetle, nie w mroku.

Wiesz, że ja przez kilka lat po wejściu do Kościoła nie słyszałam kerygmatu? Nie słyszałam, że Bóg mnie kocha dokładnie taką, jaka jestem. Do dziś mam problem, by w to uwierzyć. Poznanie tej prawdy przynosi ogromną ulgę.

Dzięki depresji Bóg wyolbrzymił lęk, który tkwił we mnie od zawsze. Pokazał mi, że przez całe życie się bałam, tylko udawałam, że jest inaczej. Pokazał mi moje zalęknione serce. Doświadczyłam na własnej skórze, jak prawdziwe są słowa Jezusa: „Prawda was wyzwoli”. Słyszałam prawdę o sobie, rodzinie, mechanizmach, które wtrąciły mnie do tej ciemnej doliny. Bolało, ale jednocześnie było to doświadczenie uzdrawiające.

Depresja dotyka najczęściej ludzi empatycznych, wrażliwych, nadwrażliwych. Dziś dziękuję, że ta wrażliwość jest kanałem Jego łaski. Dzięki niej mogę wejść z Bogiem w jeszcze głębszą relację, rozeznawać poruszenia serca. Gdy na Eucharystii czy modlitwie płyną mi ze wzruszenia łzy, mówię: „Aśka, zachowuj się!”, ale potem odpuszczam i przestaję z tym walczyć. Nie chcę już tłamsić emocji. Na jednych rekolekcjach miałam pretensje, że znów się rozklejam, a wówczas o. Antonello powiedział do mikrofonu: „Twoje łzy mówią, że kochasz”. Bardzo wyzwalające słowa.

Bóg był ze mną w tej ciemnej dolinie przez obecność i delikatność przyjaciół. Był wierny przez ludzi, którzy byli mi wierni. Był w nich, gdy nie czułam Jego obecności na modlitwie. Wiem, że ta choroba była mi potrzebna, choć sama w sobie nie była dobra. Była operacją na otwartym sercu, a Bóg wykorzystał ją, by mnie do siebie przyciągnąć. Z depresji wyszłam jako inny człowiek – to wtedy zrozumiałam, co to znaczy mieć w sercu pokój.

Wysłuchał Marcin Jakimowicz