Dziewczyny i bestie

Franciszek Kucharczak

publikacja 02.04.2019 06:00

Kobieta sama opisała swoją mękę. Końcówkę dopisał ktoś na jej prośbę. To najbardziej wstrząsające świadectwo tamtej epoki.

Świadectwo takiej wiary, która nie cofa się nawet przed bestialsko zadaną śmiercią, było nie do odparcia.  Nie złoży go żaden pozer  czy aktor. canstockphoto Świadectwo takiej wiary, która nie cofa się nawet przed bestialsko zadaną śmiercią, było nie do odparcia. Nie złoży go żaden pozer czy aktor.

Wściekła krowa runęła na delikatną dziewczynę. Tłum, chciwy krwi, patrzył, jak skrwawiona dwudziestodwulatka pada na plecy. Zaraz jednak usiadła i zaczęła poprawiać rozdartą tunikę. Następnie odszukała spinkę i upięła rozsypane włosy. „Nie wypadało bowiem, aby męczennica cierpiała z rozpuszczonymi włosami; wyglądałoby, że rozpacza w chwili triumfu” – skomentował tę scenę naoczny świadek. Po chwili dziewczyna podeszła do leżącej obok, stratowanej przez krowę młodej niewolnicy o imieniu Felicyta. Wzięła ją za rękę i podniosła. Stały obie, patrząc rozjaśnionym wzrokiem przed siebie. Czekały i drżały. Z radości.

Do bestii!

Rzecz działa się w roku 203 w Kartaginie. Pierwsza z kobiet nazywała się Perpetua. Była mężatką, matką niemowlęcia, jeszcze je karmiła. Należała do rodu Vibia, jednej z najznamienitszych rodzin rzymskich w Afryce Północnej. Była wykształcona – własnoręcznie spisała historię swego męczeństwa, rzecz jasna z wyjątkiem ostatniego etapu. Odpowiednio zredagowany łaciński dokument, znany jako Passio Perpetuae et Felicitatis, jest więc wyjątkowym świadectwem heroizmu chrześcijan tamtej epoki.

Perpetua przygotowywała się do chrztu, gdy padła ofiarą prześladowań rozpętanych przez cesarza Septymiusza Sewera przeciw poganom przechodzącym na chrześcijaństwo. „Ad bestias!” – zabrzmiał wyrok oznaczający śmierć na arenie z udziałem dzikich zwierząt. Oprócz niej usłyszało go także dwóch innych ludzi stanu wolnego i dwoje niewolników. Wszyscy byli katechumenami. Zostali ochrzczeni już w więzieniu. Potem przyprowadzono jeszcze ich katechistę, Satura, który zgłosił się dobrowolnie, żeby wspierać uwięzionych. „Duch mnie natchnął, abym w czasie chrztu nie prosiła o nic innego, tylko o dar wytrzymałości cielesnej” – zapisała Perpetua.

Mój biedny tata

Otrzymała dużo więcej, ale na drodze do palmy męczeńskiej czekało ją jeszcze wiele przeciwności. Jej zrozpaczony ojciec, poganin, zaklinał córkę, żeby wyrzekła się Chrystusa. Ta wskazała mu stojące obok naczynie. „Czy możesz je nazwać inaczej niż tym, czym jest ono rzeczywiście?” – zapytała. Ojciec zaprzeczył. „Tak samo i ja nie mogę nazwać siebie inaczej, jak tylko tym, kim jestem faktycznie, a więc chrześcijanką” – odparła dziewczyna.

Stary arystokrata jeszcze kilkakrotnie nakłaniał córkę do zmiany decyzji. „Miej litość dla mojej siwizny, ulituj się nad ojcem!” – jęczał, całując ją po rękach. „Pośród łez nie nazywał mnie już swą córką, lecz panią” – zanotowała Perpetua. Któregoś dnia podczas publicznego przesłuchania ojciec pojawił się z synkiem Perpetuy. „Złóż ofiarę bogom! Zlituj się nad swoim dzieckiem!” – wołał. W końcu zniecierpliwiony prokurator kazał go wyrzucić i wychłostać.

„Cierpiałam z powodu tego, co wydarzyło się ojcu, jakbym to ja sama otrzymała te razy; tak bardzo współczułam jego nieszczęśliwej starości” – wspominała to wydarzenie córka. Nie dała się jednak złamać. „Wiedz, że my nie należymy do siebie, ale do Boga” – przekonywała ojca podczas jednego ze spotkań.

Okropność

Po kilku dniach przebywania we względnie dobrych warunkach skazańcy zostali wtrąceni do najgłębszych lochów. „Nigdy dotąd nie doświadczyłam takich ciemności. Co to był za okropny czas!” – zanotowała przerażona Perpetua. Więźniowie byli tam stłoczeni do granic możliwości, panowało gorąco nie do wytrzymania. Ponadto żołnierze groźbami wymuszali na nich pieniądze. Dodatkowym cierpieniem dla młodej kobiety był niepokój o dziecko.

Takich rzeczy nie czyta się w legendarnych żywotach świętych, których bohaterowie wydają się nie przeżywać swojego Getsemani, nigdy się nie boją i znoszą cierpienia od początku do końca bez dylematów. Perpetua zaświadcza, że zgryzoty męczyły ją przez wiele dni, aż do momentu, gdy będąc już w nieco lepszych warunkach, uzyskała zgodę na karmienie dziecka. Wtedy nastąpiła w niej zaskakująca zmiana, którą tak opisała: „Natychmiast też odzyskałam siły uwolniona od niepokoju i troski o dziecko, a więzienie nagle stało się dla mnie pałacem, tak że tylko tu chciałam przebywać, a nie gdzie indziej”.

Smok jak szczebel

W tym też czasie Perpetua miała nadprzyrodzone widzenie, po którym wiedziała, że czeka ją męczeństwo. Ujrzała wąską drabinę sięgającą nieba z umocowanymi po bokach mieczami, hakami i nożami, zaś u stóp drabiny leżał przerażający smok. Jako pierwszy podjął wspinaczkę katechista Satur. Gdy znalazł się u szczytu, zawołał: „Perpetuo, czekam na ciebie. Uważaj tylko, żeby cię ten smok nie ugryzł”. „Nie zrobi mi krzywdy w imię Jezusa Chrystusa” – odkrzyknęła dziewczyna. „I rzeczywiście. Smok, jakby się mnie bojąc, uniósł tylko lekko łeb spod drabiny. Ja przydeptałam mu ten łeb i stąpnęłam po nim, tak jakby to był pierwszy szczebel drabiny, i wspięłam się na górę” – opisała widzenie. Na górze ujrzała rozległy ogród, pełen tysięcznych tłumów w białych szatach. Pośrodku siedział wysoki człowiek w siwym pasterskim ubraniu i doił owce. Spojrzał na dziewczynę i powiedział: „Dobrze, że przyszłaś, dziecko”. „Przywołał mnie do siebie i dał mi kęs sera z tego, co udoił. Przyjęłam go w złożone ręce i spożyłam. Wszyscy zaś, którzy tam stali, powiedzieli: »Amen«”. W tym momencie Perpetua ocknęła się, wciąż jeszcze czując w ustach słodycz.

Scena ta odsłania ślady starożytnego rytu Komunii Świętej, pokazuje też, czym jest dla chrześcijanina Eucharystia: złączony z Chrystusem wyznawca Jemu zawdzięcza zwycięstwo. Odrzucone dzięki Niemu pokusy stają się szczeblem (łeb smoka) w drodze do nieba.

Dla samej Perpetuy widzenie było doświadczeniem podobnym do tego, które apostołowie przeżyli podczas przemienienia Jezusa na górze Tabor: wzmocnieniem przed nadchodzącą ostateczną próbą.

Czyściec

Kilka dni później podczas modlitwy Perpetua mimowolnie wymówiła imię „Dinokrates”. Był to jej brat, który zmarł w wieku siedmiu lat. Zrozumiała, że potrzebuje jej modlitwy. W nocy ujrzała go w widzeniu. Wychodził z ciemnego miejsca „bardzo rozpalony i spragniony, blady i zaniedbany”. Stał przy zbiorniku pełnym wody, ale nie mógł się napić, bo krawędź była dla niego za wysoka. „Brat mój cierpi” – uświadomiła sobie dziewczyna. Modliła się więc za niego dniem i nocą, aby – jak napisała – „został mi darowany”. Po pewnym czasie ujrzała Dinokratesa radosnego i odświeżonego, z łatwością pijącego wodę ze złotej czary pełnej wody. „Zrozumiałam, że został już uwolniony od kary” – ucieszyła się.

Relacja ta wskazuje na wczesnochrześcijańską świadomość istnienia czyśćca i możliwości niesienia ulgi duszom, które się w nim znajdują.

Pocałunek na koniec

Nadchodził dzień męczeństwa. Felicyta, służąca Perpetuy, dopiero co urodziła dziecko. O szybkie rozwiązanie modlili się więzienni towarzysze – prosiła ich o wstawiennictwo, chciała umrzeć z nimi, a dopóki była w ciąży, nie można było przeprowadzić egzekucji. Gdy rodziła, strażnik szydził: „Jeżeli teraz tak cierpisz, to co zrobisz, kiedy będziesz rzucona zwierzętom”. Odpowiedziała mu: „Teraz ja cierpię to, co cierpię; tam zaś będzie we mnie cierpiał ktoś inny za mnie, ponieważ i ja będę cierpiała za niego”. Urodziła dziewczynkę, którą wzięła na wychowanie jedna z sióstr.

Do ostatniej walki stanęła więc cała szóstka. „Radośnie udawali się z więzienia do amfiteatru, jakby szli do nieba” – zapisał nieznany z imienia chrześcijanin. „Czyniąc to, wypełniam niejako życzenie lub raczej testament samej przeświętej Perpetuy” – zaznaczył. Z jego relacji wiemy, co wydarzyło się 17 marca 203 r. w kartagińskim teatrze. Perpetua, Felicyta i ich towarzysze, ciężko poranieni przez zwierzęta, na żądanie nienasyconej widowni przeszli na miejsce, w którym mieli zostać dobici. Tam ucałowali się nawzajem, po czym każdego z nich przeszył miecz gladiatora.

Nie do odparcia

Wszyscy dotarli na szczyt drabiny. To za ich czasów pisarz Tertulian sformułował słynne zdanie: „Krew męczenników posiewem chrześcijan”. Rzeczywiście, chrześcijaństwo pierwszych wieków wzrastało jak trawa z gleby obficie skropionej deszczem. Świadectwo takiej wiary, która nie cofa się nawet przed bestialsko zadaną śmiercią, było nie do odparcia. Nie złoży go żaden pozer i żaden aktor. Nic dziwnego, że od samego początku męczeństwo w Kościele uważano za najwyższą formę naśladowania Chrystusa. Bez szczególnej łaski Bożej nie byłoby to możliwe – stąd nadzwyczajne wsparcie duchowe, które otrzymała Perpetua i które odebrało wielu innych męczenników, aż po czasy współczesne. Potwierdzają to liczne świadectwa, wśród nich Passio Perpetuae et Felicitatis, będące dokumentem wyjątkowym.