Druga czystość Marty Obregón

Jakub Jałowiczor; GN 8/2019

publikacja 22.03.2019 06:00

Marta nie potrafiła wybaczyć sobie popełnionego grzechu. Nie mogła też zrozumieć, dlaczego nie dostała rozgrzeszenia. – Nie chcę znać Boga – mówiła z płaczem swojej przyjaciółce. Na szczęście Bóg posłał do niej Ángela.

Były chłopak Marty, Javier, wspominał ją: „Triumfowała wszędzie, gdziekolwiek postawiła stopę. Wszyscy chcieli być z nią, rozmawiać z nią, znać ją”.

Była wesoła, rozgadana i obdarzona ekspresyjnym hiszpańskim temperamentem. Od dzieciństwa lubiła sport: jazdę na łyżwach i gimnastykę artystyczną. Grała na gitarze, a jej głos znajomi porównywali do głosu Barbry Streisand. Jako nastolatka postanowiła zostać sławną dziennikarką i konsekwentnie realizowała swój cel. Wysoka i zgrabna, podobała się mężczyznom. Nie zawsze wychodziło jej to na dobre. Kiedy jako studentka odbywała praktyki w madryckim radiu, zachwycił się nią jeden z dźwiękowców. Był miły i ułatwiał jej pracę, a potem wyznał miłość. Miał 50 lat. Szkolenie w wymarzonym zawodzie okazało się więc nie najlepszym przeżyciem. Znacznie gorszym doświadczeniem był jednak pierwszy związek Marty. Miała wtedy 19 lat. Od pewnego czasu oddalała się od Kościoła, zajmując się głównie przygotowaniem do studiów i imprezując. Zaczęła spotykać się z bratem swojej koleżanki. Po trzech lub czterech miesiącach związku para przekroczyła granicę czystości. Marta bardzo tego żałowała, a relacja rozpadła się.

Bunt

Marta María de los Ángeles Obregón Rodríguez urodziła się w 1969 r. w La Coruñi jako druga z czworga rodzeństwa. Rodzina kilka razy zmieniała miejsce zamieszkania, ponieważ ojciec był wojskowym, ale w 1970 r. Obregónowie osiedli w 120-tysięcznym Burgos na północy kraju. Rodzice Marty byli wierzący, związani z ruchem Opus Dei. Ich córka odwiedzała klub Arlanza, prowadzony przez ludzi związanych z Dziełem, w którym młodzi ludzie mogli się uczyć, a jednocześnie formować jako chrześcijanie. Marta dobrze radziła sobie w szkole. Przykładała się do języków obcych. Jako 17-latka zaczęła się jednak buntować. Przestała chodzić do Arlanzy. Miała też dość porad matki. Postanowiła, że na czas studiów wyjedzie z Burgos. Zaczęła znikać z domu na całe noce. Nie dostała się na studia dziennikarskie, więc w czasie rocznej przerwy w nauce pracowała dorywczo w szpitalu. To w tym okresie doszło do zdarzenia, którego później nie umiała sobie wybaczyć. Jesienią wyjechała na wymarzone studia do Madrytu.

Anioły do mnie wysyłaj

W stolicy Marta zamieszkała w domu prowadzonym przez siostry augustianki, nie oznaczało to jednak powrotu do Kościoła. Dobrze odnalazła się na uniwersytecie i miała wiele koleżanek, ale grzech z niedalekiej przeszłości nie dawał jej spokoju. Czuła się wewnętrznie brudna. W wakacje po zakończeniu drugiego roku studiów odwiedziła parafię św. Marcina z Porrès. Okazało się, że tamtejsza grupa młodzieży wybiera się w sierpniu do wioski Taizé. Niewiele myśląc, Marta wzięła gitarę i zabrała się z nimi. Wyjazd okazał się wspaniałym przeżyciem. Dziewczyna nagle poczuła się szczęśliwa. „Kiedy odkryjesz coś istotnego w swoim życiu – pisała do jednej z przyjaciółek – kiedy zauważysz fundamentalne sprawy, których wcześniej nie widziałaś, odnajdujesz dobro, pokój”.

Marta wróciła do Burgos i natychmiast, po raz pierwszy od dawna, poszła do spowiedzi. Nie dostała jednak rozgrzeszenia. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Ona sama nie mogła tego zrozumieć. – Nie chcę znać Boga – mówiła z płaczem swojej przyjaciółce, Sonii. – Zrobiłaś co zrobiłaś, Bóg cię kocha – próbowała ją pocieszyć koleżanka. Bezskutecznie.

Niedługo później dom Sonii i jej rodziców odwiedził ks. Ángel Bello. Marta często przychodziła do swojej przyjaciółki, więc zaproszono ją i tym razem. Podobnie jak rodzina Sonii, ks. Ángel należał do wspólnoty neokatechumenalnej. Po spotkaniu z rodziną ks. Ángel podwiózł Martę do domu. Po drodze dziewczyna zaczęła zwierzać się z kryzysu, jaki przeżywała. Wysłuchawszy jej, kapłan zapytał, czy nie ma jakiegoś grzechu albo wady, której nie umie sobie wybaczyć. Jak mówiły potem przyjaciółki Marty, dziewczyna była zachwycona tą rozmową. Niedługo potem poprosiła Sonię, by ta zaprowadziła ją do swojej wspólnoty.

Według Twego słowa

Najbliższa okazja wysłuchania katechez rozpoczynających Drogę Neokatechumenalną trafiła się zimą w Madrycie. Czasem Marta dyskretnie nagrywała spotkania, żeby puścić je Javierowi. Poznała go we wrześniu na weselu starszej siostry. Należał do Koła Robotników Katolickich. Mieszkał w Burgos, więc spotykali się w weekendy – u niego albo w Madrycie. Marta liczyła na to, że i on wejdzie do wspólnoty, ale tak się nie stało. Po kilku miesiącach powiedział jej, że powinna poszukać sobie kogoś lepszego niż on.

Tymczasem Marta była coraz bliżej ukończenia studiów i zaczynała przygodę z profesjonalnym dziennikarstwem. Relacjonowała rajd kolarski w Burgos, pisała artykuły potępiające zażywanie narkotyków i broniące artysty szykanowanego za sprzeciw wobec aborcji, poprowadziła też jako konferansjerka pokaz mody. Nagle postanowiła wszystko to rzucić. Podczas jednego ze spotkań wspólnoty zadeklarowała gotowość wyjazdu na misje. Jako świecka katechistka miałaby jechać bez pieniędzy do losowo wybranego kraju i tam głosić Chrystusa. W tym czasie, czyli być może przez całe życie, żyłaby w celibacie. – Mam w głowie tylko Boga – powiedziała księdzu z rodzinnej parafii w Burgos. Często powtarzała też zwrot: niech mi się stanie.

Ofiara windziarza

W Boże Narodzenie 1991 r. widziała się z Javierem. Były chłopak chciał odzyskać przyjacielską relację z Martą. Chodziło mu chyba o więcej, ale nie dowiemy się już, czy Marta wybrałaby jego, czy misje. Pod koniec stycznia dziewczyna powiedziała znajomym, że czuje się śledzona. 21 stycznia, w dniu wspomnienia św. Agnieszki, męczennicy czystości, wracała późno do domu. Z powodu jej obaw kolega podwiózł ją samochodem pod drzwi kamienicy. Napastnik czekał na klatce schodowej. 45-letni Pedro Luis Gallego miał już za sobą kilkanaście napadów seksualnych na kobiety. Prasa nazywała go „gwałcicielem z windy”. Działał za każdym razem tak samo: zastraszał ofiary bronią, wywoził za miasto, zasłaniał im oczy i gwałcił przez kilka godzin. Ciało Marty znaleziono pięć dni później. Stawiła opór. Miała ślady silnego pobicia w wielu miejscach ciała, otarcia kolan, ślady podeszwy buta na dłoniach i szyi, a przede wszystkim 14 ran kłutych w klatce piersiowej. Mimo to jej matka stwierdziła, że na twarzy zamordowanej było widać pokój, jakby przebaczyła swojemu zabójcy.

Dwa procesy

Gallego zabił jeszcze raz, zanim trafił za kraty. Matka Marty mówiła, że mu wybacza i modli się o jego nawrócenie, ale prosiła, żeby nie wypuszczano go z więzienia. Stało się inaczej. Mimo wyroku 273 lat pozbawienia wolności Gallego wyszedł w 2013 r. Dokonał dwóch kolejnych gwałtów i dwóch prób, za co znowu jest sądzony.

Niezależnie od tych zdarzeń trwają starania o beatyfikację Marty Obregón. Do pierwszego wydarzenia, które można przypisać jej wstawiennictwu, doszło już na pogrzebie Marty – nawróciła się wówczas przyjaciółka matki. Teraz strona poświęcona męczennicy czystości z Burgos jest pełna świadectw osób, które wyprosiły pojednanie skłóconych bliskich albo uzdrowienie. 22 stycznia 2019 r., czyli dzień po 26. rocznicy śmierci Marty, zamknięto diecezjalny etap procesu i przesłano akta do Rzymu. W procesie pomaga prowadzony przez Martę prywatny dziennik. Po powrocie do Kościoła notowała: „Przeszłam ze śmierci do życia. On zadał mi cios. Jednak jestem mu wdzięczna na zawsze (...) i mówię: Panie, pozwól, żeby stała się we mnie Twoja wola. Oddaję Ci wszystko i idę za Tobą, bo w moim życiu jesteś jedyny”.