Być z ludżmi

Bliskość. Na to słowo-klucz pontyfikatu warto spojrzeć z szerszej perspektywy.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Rocznica wyboru Franciszka w Polsce przeszła niemal bez echa. Poza akcją „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” nic szczególnego, wyrazistego, chyba nie było. Cóż, wlecze się za nami tamten wieczór z 2013 roku, gdy wierni przed Bazyliką świętego Piotra usłyszeli: „Cari fratelli e sorelle, buonasera.” (Drodzy bracia i siostry, dobry wieczór.) Patrząc z nieco dłuższej już perspektywy odnieść można wrażenie, że ciągle nie możemy pogodzić się z tym, że nie jest on repliką Jana Pawła II i – co najważniejsze – nie mówi po polsku. Benedykt XVI przynajmniej próbował. Taki ludowy trybun, podsumował przed kilkoma miesiącami pontyfikat pewien będący już na emeryturze prałat.

Choć w tej wypowiedzi było sporo złośliwości i jakaś nuta lekceważenia, warto, mimo wszystko, zatrzymać się nad nią. Bo lud to jedno z kluczowych pojęć pontyfikatu. Mówił o tym w jednym z wywiadów (Otwieranie drzwi) Franciszek, a jakiś czas później nawiązał doń prefekt Kongregacji Doktryny Wiary. Pytany przez Vatican News o to jak postrzega swoje zadanie odpowiedział krótko: bronić wiary ludu. „Bo teologowie, jak mówił mi papież Franciszek, nie potrzebują obrony wiary. Oni się obronią. My musimy bronić wiary ludu.”

Gdy Andrea Tornielli zapytał Franciszka kiedy zrodziło się w nim pragnienie pielgrzymowania, odpowiedział, że na Lampedusie. Tam dotknął bezmiaru ludzkiego cierpienia. „Wtedy zrozumiałem, że muszę z nimi być.” To prawdopodobnie na Lampedusie wizja Kościoła na peryferiach zaczęła przybierać kształt, wyrażający się w programach pielgrzymek czy nominacjach.

Bliskość w życiorysie Franciszka nie jest czymś nowym. Austen Ivereigh, biograf papieża, wspomina pielgrzymki wiernych z Buenos Aires do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły. Jej wizerunek często towarzyszy rzymskim celebracjom. Ówczesny metropolita zawsze szedł na końcu, podążał za wiernymi, był z ludem. Stąd znających jego życiorys nie dziwiło zamieszkanie w Domu świętej Marty czy posiłki w watykańskiej stołówce. Nie dziwi także pojawiający się często w przepowiadaniu  motyw pasterza pachnącego owcami.

Bliskość. Na to słowo-klucz pontyfikatu warto spojrzeć z szerszej perspektywy. Jest ona praktyczną formą przeżywania tego, co Sobór (nie tylko Watykański II) mówi o Kościele. Communio – wspólnota – ma nie tylko wymiar wertykalny (w górę). Wspólnotowość przeżywana musi być także w wymiarze horyzontalnym (w szerz). Bo takie otrzymaliśmy przykazanie. W środowe popołudnie, w kontekście misji Kościoła, mówił o tym ojciec Bernard Gianni, opat z San Miniato i papieski rekolekcjonista. "Każda działalność misyjna, która pomija przywiązanie do braterskiego charakteru wspólnoty, wynikające z samej komunii trynitarnej, jest nieuchronnie misją skazaną na ruinę, porażkę."  Jedynie trwanie w owej braterskiej wspólnocie pozwoli "zwrócić się ze światłem do wszystkich mężczyzn i kobiet pochłoniętych przez ciemność grzechu, rozpacz, rozczarowanie, samotność..."

Bliskość. Przesłanie Franciszka jest drogowskazem dla Kościoła. Także w wymiarze parafii. O tę bliskość, owoc jedności, każdego dnia trzeba błagać na kolanach i z mozołem nad nią pracować. Gdyż – jak zauważył wczoraj opat z San Miniato – „nie jest ona upominkiem z rabatem”.