Umieranie ziarna

GN 7/2019

publikacja 15.03.2019 06:00

O umieraniu, które niesie życie, i drobiazgach mających kosmiczne znaczenie opowiada o. Wojciech Surówka OP.

Umieranie ziarna Krzysztof Błażyca /Foto Gość o. Wojciech Surówka OP

Marcin Jakimowicz: Bóg błogosławił całemu Egiptowi „ze względu na Józefa”. Z Martą Robin było podobnie?

Wojciech Surówka OP: Ta skromna kobieta miała potężny wpływ na duchowość całego kraju. „Obumierające ziarno” Marty – podobnie jak wielu innych „ukrytych świętych” – przynosi ogromne owoce.

Bóg może błogosławić Kijowowi ze względu na ojca Wojciecha?

Może bardziej ze względu na innych świętych, z którymi pracuję na Ukrainie. Nie naciągniecie mnie na tego typu wyznania. (śmiech) Choć pytanie jest wyzwaniem: mam żyć tak, by moja służba przyniosła innym błogosławieństwo.

Ci, którzy odwiedzali Martę, bali się, że zobaczą monstrum cierpienia (nie co dzień spotyka się stygmatyków przeżywających agonię Golgoty), a dostrzegali jej delikatny uśmiech. Paradoks?

Albo… łaska Boża. Nie możemy jej zmierzyć, ale możemy dostrzec jej owoce, jak mawiają tomiści – quasi experimentalis, „jakby przez doświadczenie”. W niektórych ludziach ta kondensacja łaski jest tak intensywna, że widząc ich życie, możemy powiedzieć: „to działa Bóg”. Również w cierpieniu, które jest przecież częścią naszego życia. Na tym polega niezwykłość naszego Boga, że przyjął z natury ludzkiej wszystko. Łącznie z cierpieniem. W nim również możemy Go uwielbić.

Tyle że ci, którzy czekają na wyrok: złośliwy/niezłośliwy albo są przeczołgani przez chemię, pragną Boga, który pstryknie palcami i uzdrowi. Czytam w Ewangelii: „Jezus nie mógł uczynić żadnego cudu, tylko na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich”. Kilku uzdrowionych chorych to dla Niego żaden cud.

A dlaczego był bezradny? Bo Mu nie wierzyli. Cud uzdrowienia fizycznego jest w Ewangelii potwierdzeniem wyboru Boga, nawrócenia. Jest też wyzwaniem rzuconym wierze. Przypadki takie jak Marta Robin są również wyzwaniem, które Bóg rzuca niewierzącemu światu: „mogę działać także w cierpieniu”. To nie ma nic wspólnego z handlem: ja Mu „Zdrowaś, Maryjo”, a On mi uzdrowienie. Mój ulubiony przykład to uzdrowienie paralityka, którego znajomi spuszczają przez dach. W tym arcydziele uzdrowienia dotykają mnie dwie rzeczy: Jezus uzdrawia, widząc „ich wiarę”. Widzimy to w teologii chrztu czy pogrzebu. Do chrztu dziecko przynoszą cztery osoby, trumnę również trzymają cztery osoby. Bóg daje konkretną łaskę, patrząc na „ich wiarę”. Z czego Jezus uzdrowił paralityka? Z grzechu! „Idź, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Dopiero widząc niedowierzanie faryzeuszy, powiedział: „Ponieważ nie wierzycie, że Syn Człowieczy ma władzę odpuszczania grzechów, mówię: »Wstań«”.

Odpuszczenie grzechów jest większym cudem niż to, że paralityk wstał?

Cud fizyczny nie jest najważniejszy. Najważniejsze jest uzdrowienie wewnętrzne.

Historia Marty Robin przyjmującej cierpienie to droga każdego katolika?

Oczywiście, że nie. Tak jak życie w zakonie nie jest drogą dla wszystkich. Nie ma jednej drogi. To ważna informacja.

„Nie spotykam ludzi, którzy żyją jedynie Eucharystią” – opowiadał mi o. Remigiusz Recław. „Spotykam takich, którzy jedzą obiady. Nie spotykam stygmatyków. Jeśli spotkam tak uformowanych duchowo ludzi, którzy będą wiedzieli, czego chce od nich Bóg, mogę z nimi rozmawiać o łasce przyjęcia cierpienia. Myślę realnie o Janie Kowalskim”. Skąd wiemy, że Bóg chce, byśmy przyjęli cierpienie?

To zawsze kwestia naszej osobistej relacji, która domaga się indywidualnego rozeznania. Marta pokazuje, że cierpienie można przyjąć. Pamiętajmy, że to jej decyzja. Jest w tym wolna. Nie jest zmiażdżona. Nie jest to jedyna droga w Kościele, ale jedna z dróg. W jednej z pierwszych książek Hans Küng pisze, że wykrzyczenie Bogu jak Hiob: „Nie zgadzam się z Tobą!” jest postawą dziecka, które szczerze rozmawia z osobowym Bogiem. Inaczej ten bunt nie miałby sensu, bo nie byłoby przeciw Komu się buntować. Bunt jest formą reakcji na cierpienie. Marta pokazuje jednak, że zjednoczenie się z Jezusem w Jego ofierze jest również jedną z dróg.

Plan zbawienia się nie powiódł? Ofiara nie była pełna? Czegoś jej brakuje?

Oczywiście, że nie. Ofiara Jezusa jest wystarczająca, całkowita.

To dlaczego Paweł pisze o „dopełnianiu braków udręk Chrystusowych”?

Znakomicie tłumaczy to św. Augustyn. Chrystus odkupił nas bez naszego udziału. Dar odkupienia jest pełny: dokonał się podczas ofiary Jezusa i zmartwychwstania. To rzeczywistość obiektywna. Ale powstaje pytanie: czy ja przyjmę ten dar? Czy pozwolę się Bogu zbawić? Jezus odkupił nas swą krwią. Zapłacił. Ale oczekuje od nas współuczestnictwa, synergii, a nie postawy roszczeniowej. Nie możemy założyć nogi na nogę i nie robić nic, bagatelizując grzech: hulaj dusza, piekła nie ma. Odkupienie jest nam dane, ale moje zbawienie zależy od odpowiedzi na łaskę. Jedną z dróg jest przyjęcie cierpienia. W historii Kościoła takiego aktu dokonywało wiele osób. Ciekawe jest to, że w lipcu 1918 roku, gdy pojawiają się pierwsze symptomy choroby Marty, stygmaty otrzymuje o. Pio. Dlaczego? Bo w tym czasie Benedykt XV zaapelował o gorącą modlitwę i ofiarowanie cierpienia za zakończenie wykrwawiającej Europę wojny światowej. Są ludzie ofiarowujący siebie samych, uwaga!, w łączności z ofiarą Jezusa. To nie Marta czy o. Pio cierpieniem ratowali ludzi, ale Jezus, z którym się łączyli. On na krzyżu doskonale zjednoczył się z wolą Ojca, a jednocześnie utożsamił się z odrzucającym Go grzesznikiem. I w tym potężnym napięciu jest cała dramaturgia krzyża. Nie w cierpieniu fizycznym. Być może były osoby, które fizycznie cierpiały bardziej niż Jezus, ale nikt tak jak On nie doświadczył przepaści między miłością Ojca a jej zanegowaniem przez grzech. Odrzucenie miłości przez świat jest źródłem wielkiego cierpienia świętych.

Dominik nocą płacze: „Co się stanie z grzesznikami”, Franciszek opowiada o miłości niekochanej…

…Jan Bosko zakłada oratoria, by ratować zagubione dzieciaki, Teresa z Lisieux oddaje całą siebie w intencji nawrócenia przestępcy i tak dalej.

Dlaczego Marta Robin jednoczy się z Bogiem zakrwawionym, a nie pełnym blasku Zmartwychwstałym?

Jest i taka, i taka droga. Przecież cała tradycja wschodnia mówi o przemienieniu, przebóstwieniu, zjednoczeniu się z pełnym światła Zmartwychwstałym. Marta jednoczy się z Jezusem Ogrójca.

Żyje jedynie Komunią, która, jak wspominali kapłani, „sama opuszczała ich ręce”.

To niezwykle ciekawa kwestia rozumienia materii. Co dzieje się z ludzkim ciałem, które doświadcza takiego stężenia łaski? Jak wyglądało ciało Zmartwychwstałego? Jezus był nierozpoznawalny dla najbliższych, przenikał do pomieszczeń „mimo drzwi zamkniętych”, ukazywał się wielu osobom jednocześnie. Czy to jedynie forma literacka? A może wskazówka, jak materia reaguje na łaskę? Może te „cudowności” są czymś absolutnie naturalnym, a my nie doświadczamy ich, bo żyjemy zanurzeni w grzechu? Zazwyczaj, mówiąc o Marcie, skupiamy się na cudownościach: wizjach Matki Bożej, piekła, stygmatach. A najważniejsze w książce Jeana Guittona, która właśnie ukazała się na polskim rynku („Portret Marty Robin”, Esprit 2019), jest to, że pisał ją krystaliczny francuski umysł... mający z tym wszystkim problem. To nie jest książka pisana na kolanach. Guitton, będąc człowiekiem wierzącym, nie potrafił uwolnić się od krytycznego umysłu. To wielka zaleta jego dzieła! Myślę, że szukanie cudowności w książkach o Szarbelu, ks. Dolindo, o. Pio wskazuje na wielką niedojrzałość duchową polskiego Kościoła. Jest szukaniem drogi na skróty, łatwych recept, mistyków, którzy coś nam w niebie „załatwią”.

I to w sytuacji, gdy ochrzczony człowiek ma absolutnie wszystko, czego mu do szczęścia potrzeba.

I to za rogiem. W czasie Mszy, którą odprawia proboszcz, którego nie lubi. Marta, przez której pokój przewinęło się 130 tys. ludzi, nie dawała gotowych rozwiązań, jedynie sugerowała, podpowiadała. My traktujemy często kierownika duchowego jak wyrocznię. A ona, choć miała dar rozeznania, pokazała, że kierownictwo duchowe jest potwierdzaniem działania łaski Bożej w człowieku, a nie sterowaniem nim i podawaniem na tacy rozwiązań.

Rozmówcy Marty Robin opowiadali o jej małych gestach. Czy naprawdę w dynamice Królestwa mają one kosmiczne znaczenie?

Mają. Pod warunkiem że będziemy je robili z wielką miłością. Ona jest energią poruszającą świat. Sparaliżowana kobieta, która nie opuszcza pokoju, ma gigantyczny wpływ na życie ludzi. To tajemnica. Ci, którzy jej nie rozumieją, nie pojmują też, czym była ofiara Jezusa. Czy nie byłoby lepiej, gdyby jeszcze pogłosił kazania, uzdrawiał i wskrzeszał? Przychodzą Grecy, otwiera się szansa ewangelizacji na Europę, nic tylko tworzyć kanał na YouTubie, a Jezus opowiada o… rzucaniu ziarna w glebę. Zamiast opowiadać o ekspansji, mówi o umieraniu. Chcielibyśmy, by wszystko w Kościele było spektakularne, wielkie jak drzewo, a królestwo niebieskie zaczyna się od ziarenka. Maleńki pokoik Nazaretu, grota Betlejem – przecież te miejsca nie były w orbicie zainteresowań ówczesnego świata, nie robiły na nim wrażenia. Bóg podpowiada: tym, co porusza gwiazdy, jest prosta miłość, umierające ziarno. Czy w ten sposób nie można spojrzeć na dwóch papieży: Franciszka i Benedykta? Jednego pontyfikatu nie sposób zrozumieć bez drugiego. Ziarno Benedykta, które obumiera w ogrodach Watykanu, może mieć zbawienny wpływ na Kościół. To ten sam mechanizm, który widzieliśmy u Marty Robin. Wierzę, że obumieranie Benedykta może przynieść potężne duchowe owoce.

Kuchnia, w której siedzi teraz Jan Kowalski i czyta tę rozmowę, może być duchowym centrum wszechświata? Liczy się „tu i teraz”?

Jasne. Gabriel pewnie przyszedł do zwykłej kuchni w Nazarecie. Mamy jedynie chwilę, w której żyjemy. Tylko z nią możemy coś zrobić. A my? Albo żyjemy wspomnieniami, albo wybiegamy w przyszłość, snując plany. Przeszłość i przyszłość należą do Boga. My możemy działać tylko teraz, w tym momencie. Dlatego to „teraz” jest kluczowe.