Adelgund – siła kobiecości

Agata Puścikowska; GN 6/2019

publikacja 07.03.2019 06:00

Heroska w habicie. Do niedawna zupełnie nieznana. Czas, by stała się wzorem nie tylko dla kobiet.

W klasztorze przechowywany  jest habit s. Adelgund Zdjęcia Archiwum Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej W klasztorze przechowywany jest habit s. Adelgund

Życie s. Adelgund Tumińskiej ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej to materiał na fascynujący film. Ale fikcji w scenariuszu nie trzeba. Wystarczą fakty i opis postaci wyjątkowej: kobiety wykształconej, mocnej, w pewien sposób awangardowej, która nie zawahała się – być może wbrew rozsądkowi i zakonnemu posłuszeństwu – ratować innych kobiet. Bestialsko zamordowana i najprawdopodobniej zgwałcona, do niedawna pozostawała niemal zupełnie zapomniana. Dlaczego jej męczeństwo przez dziesiątki lat było tematem tabu?

W klasztorze przechowywany  jest habit s. Adelgund   Zdjęcia Archiwum Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej W klasztorze przechowywany jest habit s. Adelgund
Kundzia z wielodzietnej rodziny

Kunegunda, a raczej Kunigunda Tumińska, urodziła się 24 lipca 1894 r. w Kwiekach k. Czerska, w zaborze pruskim. Dziewczynka była czwartym z dwanaściorga dzieci Bronisława i Julianny. Ojciec pracował jako nauczyciel, matka zajmowała się domem i dziećmi. Mimo grożących jej represji rodzina słynęła z polskości i patriotyzmu. Była pobożna, praktykująca. Gdy Kunegunda miała cztery lata, przeżyła stratę maleńkich sióstr bliźniaczek. Później na szkarlatynę zmarł jej pięcioletni brat Zygmunt, potem siostra Waleria. – W rodzinie Kunegundy śmierć przeplatała się z życiem. Po dramatycznych wydarzeniach matka Julianna urodziła jeszcze Rozalię, a po niej Alfonsa, Roberta i Jadwigę – opowiada s. Fabiola, która zajmuje się zbieraniem dokumentów i świadectw na temat zakonnicy.

Szesnastoletnia Kunegunda została posłana do dobrej i trzymającej wysoki poziom Szkoły Gospodarstwa Domowego Sióstr Franciszkanek w Chojnicach. Następnie uczyła się w podobnej szkole w Remagen, w Niemczech. – Praca, modlitwa, nauka, kochający dom – to wszystko ukształtowało Kunegundę i sprawiło, że postanowiła wstąpić do zakonu – mówi obecna przełożona prowincjalna sióstr franciszkanek, s. Mirona Turzyńska.

Życie zakonne

W 1919 r. Kunigunda Tumińska wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej. W sierpniu 1920 r. rozpoczęła postulat w domu prowincjalnym w Nonnenwerth (zgromadzenie powstało w Holandii, przez Niemcy trafiło na tereny Polski). W lutym 1921 r. przyjęła habit i welon nowicjuszki oraz imiona zakonne: Maria Adelgund (imię Maria otrzymywały wszystkie siostry). Skąd Adelgund? – To były czasy, gdy siostry nie wybierały same imion. Obecnie jest inaczej – nowicjuszki same decydują, czy na przykład imię będzie nawiązywać do patronki albo świętej. Adelgund to imię pochodzenia germańskiego, po spolszczeniu to Adelgunda. Cząstka „adel” oznacza „szlachetny ród”, z kolei „gunt” – „walkę, bitwę” – opowiada s. Mirona. – Nietypowe imię doskonale charakteryzuje siostrę i jej życie: wyszła ze wspaniałego rodu, szlachetnie przeszła najważniejszą walkę, bitwę życia, do której wcześniej długo dojrzewała…

Formacja zakonna obejmowała nie tylko naukę i modlitwę, ale też praktyczne umiejętności: młoda siostra uczestniczyła w kursie szycia, pracowała też w klasztornej szwalni. Siostra Adelgund profesję wieczystą złożyła w grudniu 1926 r. W 1924 r. wróciła do Chojnic, gdzie pracowała do 1934 roku. – Klasztor i całe Chojnice zmieniły swe narodowościowe oblicze. Na czele wspólnoty stała matka Rafaela Schmitz z prowincji niemieckiej, doskonale rozumiejąca ducha polskiego. Mimo że była Niemką, pragnęła, aby Polki kształciły się i czyniły przygotowania do wielu zawodów: nauczycielek, wychowawczyń czy pielęgniarek. Siostry uczestniczyły w różnych kursach w Poznaniu, Toruniu i Chojnicach – mówi s. Mirona.

Zdolna, energiczna, chętna do pracy i nauki s. Adelgund najpierw pracowała w Szkole Gospodarstwa Domowego jako nauczycielka zawodu i wychowawczyni. Brała też udział w kursach dokształcających – uczyła się pedagogiki przedszkolnej oraz pielęgniarstwa. Podjęła pracę w przedszkolu prowadzonym przez siostry w Zakładzie św. Boromeusza. Do placówki tej były przyjmowane również sieroty i dzieci biedne, potrzebujące szczególnej troski. Władze miasta powierzyły również zakonnicy prowadzenie przedszkola miejskiego Chojnicach. Na początku roku 1930 stworzyła placówkę dla dzieci kolejarzy na przedmieściach Chojnic. A kiedy władze lokalne oddały w zarządzanie franciszkanek Wiejski Ośrodek Zdrowia w jednej z miejscowości, ich prace wspomagała także s. Adelgund.

– Jest to niesamowite, że w tamtych czasach młoda siostra jeździła z miejsca na miejsce, tworzyła dobre dzieła. Gdy w 1933 r. wybuchła epidemia tyfusu, razem z siostrą Willehadą zorganizowała opiekę dla chorych. Obie mieszkały wśród potrzebujących – dodaje s. Fabiola.

– To pokazuje, jak bardzo była otwartą, mężną, odważną i sprawną organizacyjnie osobą. Dlatego m.in. w 1934 r. została przełożoną jednego z domów. Pełniła też taką posługę w innych domach – mówi s. Mirona.

Siostry wspominały ją jako przełożoną dobrą, ale skrupulatną i bardzo wymagającą.

Czas wojny

Wybuchła wojna. Rozpoczęła się tułaczka, ucieczka sióstr – w tym s. Adelgund – przed Niemcami. Zakonnice jeździły z miejsca na miejsce, w końcu dotarły do Chojnic. Ich głównym zajęciem była praca w szpitalu. Niemcy próbowali pozbyć się franciszkanek ze szpitala, jednak siostry miały świadomość, że praca przy chorych daje możliwość niesienia pomocy Polakom pozbawionym opieki lekarskiej. Pozostały więc na stanowiskach.

– Znosiły uciążliwości, a za swoją pracę w szpitalu nie otrzymywały żadnego wynagrodzenia. Wykorzystywały każdą okazję, aby pomagać chorym, rannym i biednym Polakom – mówi s. Fabiola.

Trudne lata wojenne mijały. W sierpniu 1944 r. s. Adelgund po raz kolejny została skierowana do Chojnic. Podjęła pracę w biurze lekarskim, miała dyżury na szpitalnych oddziałach. Sytuacja była nadal napięta, siostrom groziło niebezpieczeństwo ze strony Niemców. Jednocześnie wszyscy wyczekiwali końca wojny. Siostra Adelgund w styczniu 1945 r. napisała list do zakonnic w Zamartem: „Trzeba się samemu ofiarować, a to znaczy: przyjmować cierpliwie napomnienia i przykrości od bliźniego, a krzyż i cierpienie od Boga”.

– Nie wiadomo, czy przeczuwała swoje cierpienia i to, jak wielki krzyż ją niedługo spotka. Może myślała o dziewczęcych marzeniach i pragnieniach, o całkowitym, męczeńskim ofiarowaniu się Bogu? – zastanawia się s. Fabiola. W klasztorze przechowywany jest habit s. Adelgund   W klasztorze przechowywany jest habit s. Adelgund

Męczeństwo

Na początku 1945 r. wiadomo było, że Niemcy przegrali wojnę. Żołnierze niemieccy w pośpiechu opuszczali swoje stanowiska, również chojnicki szpital. Jednak ludność nie nacieszyła się wolnością. Nadciągali „wybawiciele ze Wschodu”, a wraz z nimi przemoc i gwałty… Starsze i chore franciszkanki z Chojnic zostały przewiezione do Zamartego. Niektóre udały się do krewnych i zaprzyjaźnionych rodzin w mieście. Na miejscu zostały matka Rafaela Schmitz, s. Teresa Filarska – przełożona, s. Kosma Lux, s. Bogumiła Mioduszewska, s. Ewergisla Holc, s. Gregoria Kloska, s. Adriana Wenta i s. Adelgund Tumińska. – 14 lutego do szpitala wkroczyli żołnierze radzieccy. Zmusili siostry, aby im towarzyszyły w „inspekcji” szpitala. S. Adelgund i s. Adriana musiały oprowadzać mężczyzn po wszystkich pomieszczeniach – opowiada s. Fabiola. – W trakcie „wizytacji” jeden z żołnierzy, bez żadnego powodu, uderzył kolbą karabinu s. Adelgund tak mocno, że upadła. Siostry były przerażone. Przeniosły się do pomieszczeń piwnicznych.

15 lutego rano wtargnęli tam żołnierze Armii Czerwonej. Przełożona nakazała ucieczkę – zakonnice miały się ukryć u rodzin w mieście. Zaczęły uciekać. W tym samym czasie rozległy się jednak krzyki dziewcząt, które pomagały w kuchni szpitalnej. Siostra Adelgund udała się do kotłowni, dokąd Sowieci zapędzili dziewczęta. Wiadomo, że zostały one uratowane, ocaliły i życie, i godność. S. Adelgund pozostała jednak sam na sam z oprawcami. Pozostałe zakonnice słyszały krzyki, szamotaninę i strzał…

– Po ucieczce z klasztoru siostry straciły ze sobą kontakt. Ukrywały się u rodzin. Miały nadzieję, że s. Adelgund również dotarła do umówionego wcześniej miejsca – opowiada s. Fabiola. Po dwóch lub trzech dniach przez podwórze szpitalne przechodził ks. Brunon Rieband, który w czasie wojny pracował tam jako sanitariusz. Chciał sprawdzić, co się dzieje u sióstr. – W kotłowni znalazł zamordowaną siostrę Adelgund – mówi s. Mirona. – Oprócz strzału otrzymała wiele ciosów bagnetem, o czym świadczyły dziury w szkaplerzu. Zmasakrowane ciało nie zostało poddane żadnej obdukcji. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że została zgwałcona.

O oficjalnym pogrzebie nie było mowy. Panował terror. Wszędzie byli Sowieci. Zakonnica została potajemnie pochowana w ogrodzie sióstr franciszkanek w Chojnicach, gdzie spoczywa do dzisiaj. Jedna z mniszek zachowała szkaplerz zamordowanej, sądząc, że może być świadectwem zbrodni, a w przyszłości relikwią. Była przekonana, że s. Adelgund zginęła jako męczennica.

Koniec ciszy

Mimo wybitnego życia i dramatycznej męczeńskiej śmierci w obronie niewinnych dziewcząt o bohaterskiej zakonnicy do niedawna mówiło się niewiele. Dlaczego?

W klasztorze przechowywany  jest habit s. Adelgund   Zdjęcia Archiwum Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej W klasztorze przechowywany jest habit s. Adelgund
Zbrodnie niemieckie po wojnie były piętnowane. A radzieckie? Wyciszane, i to na wielu poziomach. Komunistyczne władze kategorycznie zakazały mówienia o s. Adelgund. Zastraszały wręcz rodzinę zakonnicy. Dlatego, mimo że rodzina żyła męczeństwem swojej krewnej, modliła się za jej wstawiennictwem i otrzymywała łaski, nikomu nie opowiadała o historii s. Adelgund. Według relacji bratanicy krewnych odwiedzali „czarni panowie” z UB, grożąc represjami.

– Gdy wstępowałam do zakonu, śmierć s. Adelgund była tematem tabu ze względu na historyczne zaszłości, ale nie tylko. Starsze siostry też nie chciały mówić. Dla nas, młodych, był to szok. Nie rozumiałyśmy tego milczenia. Dopiero jako prowincjalna odkryłam, co oprócz strachu przed komunistami mogło być tego powodem… – opowiada s. Mirona.

– W jednej z kronik zgromadzenia przeczytałam, że starsze siostry żyjące razem z s. Adelgund „wciągnięto do różnych pomieszczeń, zakneblowano, zdeptano i poniżono”. Mój domysł jest taki, że zakonnice pamiętające o tej historii mogły również zostać zgwałcone przez rosyjskich żołnierzy. Ta trauma powodowała, że o wydarzeniach z 1945 roku nie chciały mówić. Trzeba też wiedzieć, że ówczesna mentalność piętnowała ofiary niemal na równi ze sprawcami. Kobieta zgwałcona była uważana za nieczystą, a siostry żyły w poczuciu wstydu i mogły obawiać się nawet wydalenia z zakonu.

Siostra Adelgund części zakonnic kojarzyła się z… brakiem posłuszeństwa. Przecież przełożona kazała uciekać, a Adelgund rzuciła się, by ratować dziewczęta.

– Dla nas jej zachowanie to nie dowód na brak posłuszeństwa, lecz na heroizm i wierność Ewangelii. Uratowała dziewczęta przed gwałtem, a może i śmiercią, poświęcając siebie. Myślę, że była świadoma niebezpieczeństwa. My, współczesne siostry, wiemy, że gwałt nie łamie ślubu czystości, ale kilkadziesiąt lat temu inaczej takie sprawy rozumiano – dodaje s. Mirona. – Przez lata po wstąpieniu do klasztoru nie miałam pojęcia o istnieniu szkaplerza s. Adelgund, mimo że wiele osób traktowało go jak relikwię. Obecnie nowicjuszki same proszą o możliwość modlitwy przy szkaplerzu.

Dla s. Serafiny postać Adelgund jest wzorem: – To męczennica, która oddała swoje życie za innych. W postulacie miałyśmy kilka razy adoracje przy jej szkaplerzu, w którym zginęła, i przez jeden dzień mogłyśmy mieć go w swojej celi – przez co stała mi się bliższa. Wierzę, że wstawia się za nami i sprawami naszego zgromadzenia.

Siostra Mirona twierdzi, że postać s. Adelgund wykracza poza mury zakonne: może być wzorem dla wszystkich zalęknionych i niewierzących w siebie. To jednocześnie patronka zapomnianych, poniżonych i kobiet, także sióstr zakonnych oraz skrzywdzonych i gwałconych w czasie wojny. – Jestem pewna, że s. Adelgund opiekuje się ofiarami przemocy – mówi s. Mirona. – Symbolizuje wszystkie kobiety, poniżone i traktowane bestialsko, o których świat przez dziesiątki lat milczał, jakby chciał zapomnieć. Teraz mówimy o nich i ich męczeństwie coraz odważniej. Mam nadzieję, że dożyjemy też czasu, gdy s. Adelgund zostanie ogłoszona błogosławioną.