Ssał pierś Boga

Marcin Jakimowicz; GN 6/2019

GN 6/2019 |

publikacja 08.03.2019 06:00

Nie domyślano się, że ten kucharz i szewc nosił w sobie bezcenną tajemnicę. Brat Wawrzyniec wyprzedził epokę. Pokazał, jak zmywać naczynia, będąc zanurzonym w Bożej obecności. A wszystko zaczęło się pod zmarzniętym na kość drzewem...

Ssał pierś Boga canstockphoto

Najciemniej jest pod latarnią. To przysłowie jest do bólu prawdziwe. Jezus w Nazarecie był bezradny. „Nie mógł tam uczynić żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich”. Dlaczego? Wszyscy doskonale Go znali. Gdy umierała Mała Tereska, jej sąsiadka siostra Anna od Najświętszego Serca, która żyła obok jej celi przez siedem lat, bez zbędnego owijania w bawełnę skomentowała: „Nie było o niej nic do powiedzenia. Była bardzo miła i ukryta, nigdy nie domyśliłabym się jej świętości”. Podobnie było z bratem Wawrzyńcem.

Przez lata harował w klasztornej kuchni, a gdy chora noga uniemożliwiła mu tę pracę, zajął się reperowaniem trzewików karmelitów, którzy jedynie z nazwy byli bosi. Był trochę jak szewczyk z wiersza Leśmiana: szył „buty na miarę stopy Boga/ co Mu na imię – Nieobjęty!”.

Takie buty!

Życie nie rozpieszczało młodziutkiego Mikołaja Hermana z Hériménil. Czasy były niespokojne i chłopak szybko poznał smak wojny. Walcząc u boku księcia Lotaryngii, cudem uniknął stryczka. Wpadł w ręce wrogów, którzy oskarżyli go o szpiegostwo i skazali na powieszenie. Uniknął śmierci, bo w ostatnim momencie dowiedziono jego niewinności. Jako 21-latek z powodu ciężkich ran musiał porzucić karierę wojskową. Desperacko szukał swego miejsca w życiu. Ruszył do Paryża, gdzie został asystentem doradcy królewskiego, ale ta służba nie przyniosła mu pokoju serca.

Ulf Ekman, były szwedzki pastor, założyciel Kościoła Livets Ord, będąc w Jerozolimie, podszedł do uschłego, pozornie martwego figowca i usłyszał w sercu: „Ulf, nigdy nie nazywaj martwym tego, co Ja mogę ożywić”. Gdy przyjrzał się drzewu, zauważył maleńkie zielone pączki. Po kilku latach dokonał konwersji na katolicyzm.

350 lat wcześniej zimą Mikołaj Herman na spacerze mijał wielkie zmarznięte na kość i pozbawione liści drzewo. Wydawało się, że jest martwe. „A przecież za kilka miesięcy ożyje, a czerń zastąpi zieloność” – pomyślał młodzieniec. Ujrzał w tym obrazie metaforę swego życia. Był w martwym punkcie, ale nie było to ostatnie słowo Najwyższego. Co wydarzyło się pod zimowym drzewem? Nie wiemy. Bóg skutecznie upomniał się o serce lotaryńskiego wojaka, skoro jeden z jego znajomych wspominał: „Powiedział mi, że Bóg udzielił mu wówczas szczególnej łaski. Pewnego zimowego dnia, kiedy patrzył na drzewo pozbawione liści i myślał o tym, że po pewnym czasie liście pojawią się na nowo, a po nich kwiaty i owoce, doznał niezwykłego objawienia Opatrzności i mocy Bożej, które nigdy nie zatarło się w jego duszy”.

26-latek zapukał do furty paryskiego klasztoru karmelitów bosych przy Rue de Vaugirard. Za klauzurą przyjął imię Wawrzyńca od Zmartwychwstania.

Ciemność widzę!

Pierwsze zakonne lata były bolesnym oczyszczeniem. Nowicjusz na własnej skórze przekonał się, co znaczą słowa psalmu: „Grzech mój jest zawsze przede mną”. Poczucie słabości, bezsilności i upadki przesłaniały Wawrzyńcowi oblicze Tego, którego wypatrywał dniem i nocą, i nie pozwalały ujrzeć Jego twarzy. „Pogrążałem się w myślach o śmierci, o sądzie, o piekle, o raju i o swoich grzechach. (…) Przez pierwsze dziesięć lat wiele cierpiałem. Obawa, że nie należę do Boga, moje przeszłe grzechy, zawsze obecne w mych oczach, i wielkie łaski, jakie Bóg mi wyświadczał, były źródłem wszystkich tych mąk”.

Co gorsza: Wawrzyniec czuł, że nie potrafi kompletnie sprostać duchowym radom mistrzów zakonnego życia. Czuł się zbyt słaby. Pragnął być w karmelu wiecznym nowicjuszem. Starał się pilnie słuchać duchowych porad. Wszystko na nic. „Często zdarzało mu się spędzić całą modlitwę na odrzucaniu myśli i ponownym w nie wpadaniu. Nigdy nie mógł odprawić należycie modlitwy jak inni” – wspominali po latach świadkowie. Sam pisał o tym wprost: „Poznawszy w wielu książkach różne metody kroczenia do Boga i rozmaite praktyki życia duchowego, uznałem, że służyły raczej zakłopotaniu mojego ducha, a nie ułatwieniu tego, do czego dążyłem. Nie stosowałem się do tych metod. Przy wstąpieniu do zakonu podjąłem decyzję całkowitego oddania się Bogu w zadośćuczynieniu za moje grzechy i wyrzeczenia się z miłości do Niego wszystkiego, co Nim nie jest”.

Ponieważ nie potrafił robić wielkich rzeczy dla Boga, zdecydował się oddawać Mu drobnostki. Na dwieście lat przed Teresą z Lisieux opisał „małą drogę”! Nazywał ją „prostym życiem pod okiem Boga”. „A jeżeli nie mogę robić co inszego, to słomkę z ziemi podnoszę z miłości ku Panu Bogu” – notował. Jak genialne w swej prostocie są jego zapiski: „Nie należy zaniedbywać się w robieniu małych rzeczy z miłości do Boga, który patrzy nie na wielkość dzieła, ale na miłość. Uważam, że najbardziej wzniosłym środkiem kroczenia ku Bogu są najzwyklejsze czynności”.

Modlił się, szorując garnki. A właściwie szorowaniem garnków. Jego sekret? „Wśród pracy rozmawiam z Bogiem poufale, ofiarując Mu najmniejsze moje usługi“.

Bóg przy espresso

Często dzielimy świat na sacrum i profanum. „To jest z Ducha, a tamto nie” – mawiamy. A zwykłe picie kawy? – Można pić kawę i być całkowicie zanurzonym w Bożej obecności – uśmiecha się o. Radosław Rafał, misjonarz Świętej Rodziny. – Jezus uświęcił swą obecnością wszystko, zabrał demonowi teren, który ten sobie przywłaszczył. Jeśli będziesz trwał w Bożej obecności, to wchodząc do kawiarni, możesz przemienić ludzi czy uświęcać atmosferę sali. Nawet bez słów. Nawrócenie (gr. metanoia) to zmiana myślenia, więc musisz przystanąć, wyciszyć się i uświadomić sobie (niezależnie od tego, czy jesteś w kościele, galerii handlowej, czy w autobusie) kim jesteś i co odziedziczyłeś dzięki Jezusowi.

Wawrzyniec przejął się do głębi słowami św. Pawła „Nieustannie się módlcie”. Wszędzie dostrzegał Bożą obecność. „Mówił, że czas modlitwy w jego przypadku w ogóle nie różnił się od pozostałego czasu” – wspominali świadkowie. „Mawiał, że to poważny błąd uważać, iż czas modlitwy powinien być czymś innym od pozostałego czasu”.

Wspólny mianownik jego notatek? Pewność, że Bóg jest obecny we mnie niezależnie od okoliczności. Zawsze i wszędzie. Oddychanie Boża obecnością. Sam nazywał to „ssaniem piersi Boga”: „Moim najbardziej powszechnym sposobem jest ta prosta uwaga i miłosne spojrzenie na Boga, gdzie często pociągają mnie słodycz i zadowolenie większe niż te, które odczuwa dziecko u piersi swej mamki. Nazwałbym ten stan »ssaniem piersi Boga«, ze względu na niewypowiedzianą słodycz, której doświadczyłem”.

Jak zuchwale brzmi wyznanie karmelity: „Porzuciłem wszystkie praktyki pobożnościowe i modlitwy, które nie są obowiązkowe, i zajmuję się jedynie tym, by zawsze trwać w tej świętej obecności, w której utrzymuję się przez prostą uwagę i przez miłosne spojrzenie na Boga”. Przestrzegał, by „wprowadzić istotne rozróżnienie na działania rozumu i woli”. „Pierwsze nie mają większego znaczenia, drugie są wszystkim”.

Co to znaczy w praktyce? Teraz, 29 stycznia o 11.57, stukając w klawiaturę komputera, trwam w Bożej obecności. Niezależnie od tego, czy towarzyszą temu jakiekolwiek emocje i co podpowiada mi rozum.

Bóg mnie lubi

Jak zacząć praktykowanie życia w Bożej obecności? „Nie będzie czymś niestosownym dla tych, którzy zaczynają tę praktykę, wypowiedzenie we wnętrzu kilku słów. Na przykład: »Mój Boże, należę cały do Ciebie. Kocham Cię z całego serca«” – podpowiadał klasztorny kucharz. „Ta Boża obecność wiernie praktykowana potajemnie wywołuje w duszy cudowne efekty, ściąga na nią obfitość łask Pana i niepostrzeżenie wiedzie ku widzeniu Boga wszędzie obecnego”.

Nie chodzi jednak o wyczekiwanie na te łaski czy owoce, ale o trwanie w obecności Umiłowanego! „Wawrzyniec mawiał, że Bóg wynagradza tak szybko i tak wspaniale wszystko, co robisz dla Niego, że wielokrotnie pragnął ukryć przed Bogiem to, co czynimy z miłości do Niego, by bez żadnej nagrody mieć przyjemność zrobienia czegoś bezinteresownie dla Boga”.

Zmarł 12 lutego 328 lat temu. Spotkał twarzą w twarz Tego, w którego obecności zmywał naczynia. „Gdyby to mogło być, żebym i w piekle mógł kochać Pana Boga, i Bóg mnie tam wtrącił, tobym się czuł szczęśliwym, albowiem Bóg byłby przy mnie i piekło by w raj obrócił“ – zapisał przed śmiercią.

Jego notatki rychło stały się duchowym bestsellerem. Oddziaływają do dziś, nie tylko w przestrzeni Kościoła katolickiego. Moi znajomi byli zdumieni, gdy w amerykańskim Domu Modlitwy IHOP w Kansas znaleźli duchowe wskazówki, które pozostawił „Brother Lawrence”.

Bardzo dotyka mnie wyznanie tego nierozpoznanego przez braci mistyka: „Patrzę na siebie jak na najnędzniejszego ze wszystkich ludzi, pokrytego ranami, wypełnionego smrodem, który popełnił wszelkiego rodzaju zbrodnie przeciwko swemu Królowi” – notował. „Poruszony żalem, wyznaję Mu wszystkie swe nieprawości: oddaję się w Jego ręce, aby uczynił mnie takim, jakiego mnie mieć chce. A ten Król pełen dobroci i miłosierdzia, daleki od karania mnie, obejmuje mnie z miłością, karmi przy swoim stole, własnoręcznie mi usługuje, daje mi klucze do skarbca i we wszystkim traktuje mnie jak swego faworyta; rozmawia ze mną i nieustannie dobrze się ze mną czuje”.

Bóg dobrze się czuje w twojej obecności. Bóg dobrze się czuje w mojej obecności. Przecież ta perspektywa zmienia absolutnie wszystko!

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.