Miłość, miłość w Monagrillo!

Magdalena Dobrzyniak, Gość krakowski 7/2019

publikacja 01.03.2019 06:00

Poznali się w rodzinnej Trzebini podczas ŚDM w 2016 roku. Ślub wzięli 10 tys. km dalej – w małym panamskim miasteczku. Nie mają wątpliwości: to Bóg przygotował dla nich tę wielką przygodę.

Miłość, miłość w Monagrillo! Archiwum Martyny i Jakuba Włochów Młodzi małżonkowie w tradycyjnych strojach ślubnych z Panamy

Oczy całego świata zwróciły się na Martynę i Jakuba Włochów, gdy tuż przed Światowymi Dniami Młodzieży w Panamie ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską w kościele św. Michała Archanioła w Monagrillo. Choć już wrócili do Polski, wciąż żyją jak we śnie, urzeczeni serdecznością Panamczyków, ślubem jak z bajki i weselem, w którym brało udział całe miasteczko.

500 porcji gulaszu

Gdy do Trzebini w lipcu 2016 r. przyjechała grupa Francuzów, Kuba w ogrodach parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa zajmował się wydawaniem posiłków. Miało go tam nie być. Wcześniej zrezygnował z funkcji szefa komitetu parafialnego i został zwykłym wolontariuszem. W tamtych ogrodach miało też nie być Martyny. Trafiła do grupy sprzątającej. – Nie mieliśmy wiele do roboty, więc postanowiliśmy pomóc przy posiłkach. Poprosiła nas pani, która rozlewała gulasz. Poszłam i zostałam na cały dzień – opowiada. Atmosfera ŚDM tak działa na ludzi, że wszyscy czują się sobie bliscy. Martyna i Kuba, choć nie znali się wcześniej, dużo rozmawiali. Wydali razem ok. 500 porcji gulaszu, a gdy wieczór się kończył, byli już umówieni na kolejne spotkanie. Zaplanowali wyjazd na powitanie papieża na Błoniach.

– Nie znałam Krakowa, bałam się jechać tam sama. Kuba też nie miał z kim się wybrać, więc pojechaliśmy razem – mówi Martyna. – Traktowałem ją wtedy jak koleżankę. Nic więcej – dodaje Kuba. Utknęli pod Muzeum Narodowym, bo droga została zamknięta na czas przejazdu tramwaju z papieżem Franciszkiem. Dzięki temu młodym udało się go zobaczyć. Dziś nie potrafią zdecydować, czy to była ich pierwsza randka. – Moje serce zaczęło bić żywiej pod koniec ŚDM – zdradza dziewczyna. – Potrzebowałem więcej czasu – tłumaczy się chłopak. Spędzili razem cały dzień na Campus Misericordiae, a gdy papież wyjechał z Polski, wiedzieli już, że nie chcą tracić kontaktu.

– Ujął mnie tym, że jest miły, normalny, że pogada i pożartuje – wyznaje Martyna. – Spodobało mi się to, że jest taka zwyczajna, taka normalna – dodaje Kuba. Po dwóch miesiącach zostali parą. Do myśli, że chcą spędzić razem całe życie, dojrzewali stopniowo. – Zrozumiałam, że lepiej się z nim dogaduję niż z rodzicami. Ufam mu – mówi dziewczyna.

Pierścionek z trzema oczkami

Kuba oświadczył się podczas diecezjalnych obchodów ŚDM, w Niedzielę Palmową. Po Mszy św. w katedrze na Wawelu zaprowadził ukochaną na dziedziniec wzgórza. On się denerwował, ona nie wiedziała dlaczego. – Wyciągnąłem książkę „Zróbmy raban”, gdzie była opisana historia pary, która wzięła ślub w 2013 r. w Rio. Dałem jej tę książkę – wspomina chłopak. – Pomyślałam: „Chyba upadł na głowę” – dopowiada jego żona. Była wtedy przekonana, że Kuba będzie chciał się oświadczyć w Panamie. Ale ślub? Zasypała go pytaniami. Miał odpowiedzi na wszystkie wątpliwości. Widać było, że dobrze sobie to przemyślał. Rodzina Martyny nie wiedziała, że dziewczyna w ogóle wybiera się na ŚDM do Panamy. W czasie wakacji pracowała, żeby zarobić na ten wyjazd, ale nie wtajemniczała bliskich w swoje plany, bo czuła, że spotka się ze sprzeciwem. Ślub? To już za dużo niespodzianek.

– Kiedy im w końcu powiedziałam, próbowali mnie odwieść od tego pomysłu. Ostatecznie tata poprosił, żeby chociaż zaręczyny były normalne – wspomina. Łatwiej było u Kuby. Jego mama sama proponowała, żeby zaręczył się z Martyną w Panamie. Gdy usłyszała o ślubie, było jej żal, że nie wpadła na ten pomysł. Ona i tata bardzo się ucieszyli. Odbyły się tradycyjne zaręczyny: z rodzicami, z pierścionkiem, z klękaniem i oświadczynami. Pierścionek, ponieważ poznali się na Światowych Dniach Młodzieży, miał trzy oczka w kolorach logo ŚDM: czerwonym, niebieskim i żółtym. – Długo szukaliśmy jubilera, który by nam taki pierścionek wykonał, i ostatecznie trafiliśmy do małego zakładu w Trzebini, z którego rodzice mają obrączki – opowiada Martyna.

Licencja na ślub

Przygotowania rozpoczęły się pod koniec września ubiegłego roku. Mało czasu, ekspresowe tempo. Młodzi odbywali nauki przedmałżeńskie, szyła się sukienka, Kuba wybierał garnitur. Potrzebowali dodatkowych dokumentów, dzięki którym mogli pobrać się za granicą. Licencję na ślub, po polsku i po łacinie, podbitą pieczęcią kurialną i podpisaną przez notariusza, otrzymali dzień przed wylotem do Panamy. Kilka dni wcześniej wzięli ślub cywilny. W błyskawicznym czasie urzędnicy wystawili im międzynarodowy, wielojęzyczny akt ślubu. W świetle prawa Martyna i Jakub polecieli do Panamy jako małżonkowie. Sukienkę i welon dziewczyna spakowała w worek próżniowy i wrzuciła do małej walizki. O tym, co planują, wiedziało niewiele osób.

Gdy po długiej podróży trafili do Monagrillo, musieli zdradzić swoje zamiary rodzinom, które przyjęły ich pod swój dach. Ludzie, u których mieszkała Martyna, nie znali angielskiego. Ona nie znała hiszpańskiego. Kiedy do translatora wstukała „ślub” i pokazała im tłumaczenie, byli przekonani, że to pomyłka. Zrozumieli, gdy dziewczyna wyciągnęła z walizki sukienkę. – Byli w szoku, ale cieszyli się bardzo. Traktowali mnie jak najstarszą córkę. Przeżywali, że wychodzę za mąż – śmieje się dzisiaj. Kuba trafił na drugi koniec wioski, do rodziny z niepełnosprawnym dzieckiem. Byli trochę zamknięci, ale w końcu udało się nawiązać z nimi relację. To dobrzy ludzie – opowiada. Otoczyli go opieką jak syna. Kiedy w przeddzień ślubu ksiądz ogłosił go w kościele, zapanowała nieopisana radość. Panamczycy klaskali, wiwatowali, a Polacy, zaskoczeni, rozglądali się po świątyni w poszukiwaniu narzeczonych.

Bukiet panamskich kwiatów

Martyna czuła się zagubiona. Kto ją uczesze i umaluje? Skąd weźmie kwiaty do ślubnego bukietu? Pomoc zadeklarowały koleżanki z grupy, jednak bez konkretów. – Przybiegły do mnie panamskie wolontariuszki. Zadbały o bukiet dla mnie i kwiaty do butonierki dla Kuby. Wymarzyliśmy sobie niebieskie i były niebieskie – opowiada. Yazmin, u której mieszkała, wykonywała ręcznie kwiatki z koralików, ozdoby do włosów. Pokazywała Martynie, jak się ruszają, gdy dziewczyna tańczy. – Starali się wprowadzić mnie w klimat. Chcieli, żebym była szczęśliwa – wspomina. Yazmin obiecała, że koralikowe kwiatuszki wepnie do jej welonu.

Ostatecznie okazało się, że nawet sukienki Martyna nie musiała przywozić, bo miejscowi chcieli, żeby brała ślub w pollerze, czyli w tradycyjnej panamskiej sukni. Założyła swoją. Pollera przydała się dzień później. Wielkie szykowanie trwało od wczesnego poranka. Gospodarze ubrali i uczesali pannę młodą. Wręczyli jej bukiet panamskich kwiatów i zawieźli do kościoła. – Cały czas byli z nami, wzięli sobie wolne w pracy, by być na naszym ślubie – wspomina ze wzruszeniem Martyna. Podobnie rodzina, u której mieszkał Kuba. Jedynie pan domu musiał iść do pracy, bo mają plantację, której trzeba doglądać codziennie.

– Panamczycy mają swobodne podejście do czasu. Mało brakowało, a spóźniłabym się na własny ślub! – śmieje się Martyna. Polki malowały ją w zakrystii. Kuba przebierał się też tam w ślubny garnitur. To było historyczne wydarzenie. Wszyscy chcieli zobaczyć młodych Polaków, którzy na drugim końcu świata składali sobie przysięgę małżeńską. Do miasteczka przyjechały trzy panamskie telewizje. Na zaimprowizowanym weselu w sali parafialnej trudno było pomieścić gości.

Było jak trzeba: panna młoda została przeniesiona przez próg, małżonkowie, których powitano chlebem i solą, prowadzili poloneza. Weselny tort jedli palcami, jak każe lokalna tradycja. W prezencie od panamskich wolontariuszy dostali figurkę Michała Archanioła, patrona kościoła. Następnego dnia młodych porwano na sesję zdjęciową. Martyna została umalowana i uczesana tak pięknie, że nie rozpoznała się na zdjęciach. Wtedy założyła pollerę. Trzy warstwy sukni, każda zawiązywana sznurkiem. We włosy Panamczycy wpięli jej kwiaty, każdy oddzielnie.

Osobno był nakładany każdy naszyjnik, dodatkowo spięty agrafkami. A na naszyjnikach tradycyjne motywy: św. Michał, różaniec, krzyż, symbole roślin tego malowniczego kraju. Przygotowania trwały niemal 3 godziny. Nieco mniej czasu potrzebował Kuba, ubrany w tradycyjny strój panamski, z koszulą, której guziki wyglądały jak lokalne monety. Gorące powitanie zgotowano im w Panama City, gdy przyjechali na wydarzenia centralne. Zamieszkali w przepięknym domu, w którym zakwaterowano również dwóch biskupów – z Kolumbii i Meksyku. Ich pokój został przystrojony balonikami w kształcie serc. Martyna dostała bukiet kwiatów i słodycze.

Gospodarze chcieli im przychylić nieba. Na palcach młodych małżonków są obrączki z grawerem: „Kraków–Trzebinia–Panama”. Teraz marzą o tym, żeby spotkać się z papieżem. – Dzięki niemu się poznaliśmy. On jest patronem naszego małżeństwa – mówi Kuba. A Martyna dodaje: – Ksiądz na naszym ślubie życzył panamskim wolontariuszom, żeby przytrafiło się im to samo co nam. Może więc w Lizbonie będziemy na ślubie młodych zakochanych z Monagrillo?