Ślązacy w dżungli

Przemysław Kucharczak; Gość katowicki 7/2019

publikacja 01.03.2019 06:00

Zosia mieszkała w chatce w buszu. Paweł codziennie pisze z czworgiem młodych, którzy go gościli na farmie w Panamie. „Nasi” wspominają ostatnie Światowe Dni Młodzieży.

Ślązacy w dżungli Facebook/com / ŚDM Panama 2019 − grupa Rybnik Młodzi z Rybnika i okolic wraz ze swoimi księżmi nad Oceanem Spokojnym w Panamie

Panamę odwiedziło 160 młodych z archidiecezji katowickiej. Ta podróż wielu z nich zmieniła. Pierwsze zaskoczenie po wylądowaniu w Ameryce Środkowej? Gorąco... Upał – temperatura dochodziła do 36 stopni Celsjusza w cieniu – był czasem równie dokuczliwy jak mróz w Polsce. Niezrażeni tym Ślązacy śpiewali w tym skwarze polskie kolędy. Ich śpiew przeplatał się z żywiołowymi śpiewami Brazylijczyków i innych młodych z całego świata. Zdjęcia – na przykład z kąpieli w Morzu Karaibskim – „nasi” na bieżąco publikowali w mediach społecznościowych.

Przyjaciele w Polsce, w której było akurat wtedy nieprzyjemnie zimno, patrzyli na to bardzo tęsknie. Ktoś z nich skomentował, że dzielenie się takimi fotografiami powinno być zakazane jako „mowa nienawiści”. Akurat Zosi i Pawłowi nie starczyło czasu na kąpiel w Morzu Karaibskim, ale zapoznali się bliżej z Pacyfikiem. – Ocean Spokojny nie zachowuje się jak Morze Bałtyckie... Jest o wiele bardziej rwący – ocenia Paweł. – Ja chciałam wejść do tego oceanu do kostek, a okazało się, że weszłam do pasa, bo nagle przyszła większa fala – śmieje się Zosia.

Kawa z drzewa

Zosia Bąk jest uczennicą drugiej klasy w II LO w Rybniku. Paweł Mularczyk z Żor przed rokiem skończył studia, a teraz pracuje jako kierownik hurtowni elektrotechnicznej w Rybniku. Polecieli do Panamy z dużą grupą z Rybnika. W najbardziej egzotyczne miejsce trafiła Zosia. – Anton, gdzie mieszkaliśmy w czasie Dni w Diecezjach, w Google Maps wyglądało jak małe miasteczko. Tyle że tylko część z nas spała u rodzin w samym Anton. Inni trafili na wieś, a jeszcze inni... do dżungli – mówi. Zosia była w tej grupie młodych Ślązaków, która została skierowana właśnie do dżungli w górach. Stojące w niej domki są bardzo ubogie. Najczęściej sklecone z pustaków, a niektóre po prostu ulepione z gliny. A jednak ci, którzy zostali w Anton, często później żałowali, że też nie zostali skierowani do dżungli. Dlaczego? Bo Zosia i inni młodzi Ślązacy, którzy trafili w tę dziką okolicę, doświadczyli największej egzotyki.

– Owoce, które w Polsce mamy z importu, ja widziałam rosnące na drzewach: papaje, pomarańcze, mandarynki, które, jak się okazało, były żółte... Na drzewach rosła też kawa. Ananasy z polskich sklepów mają twardy środek, który zazwyczaj się wycina. Tymczasem w Panamie, kiedy zrywasz ananas z drzewa, to jesz go w całości, oczywiście oprócz skórki. Cały jest miękki i słodki – relacjonuje. Młodzi pili też mleko prosto z kokosów. Można było trafić na miąższ słodki lub kwaśny. Jedli wiele różnych odmian bananów. Gospodarze częstowali ich frytkami z banana pastewnego. Smakowały podobnie jak nasze frytki z ziemniaków. Czy pobyt w dżungli wiązał się z jakimiś zagrożeniami? – Sporo jest tam dzikich psów, ale miejscowi bardzo dbali o nasze bezpieczeństwo. W dżungli zawsze ktoś z nich nam towarzyszył – wyjaśnia Zosia. – Podobno nocą koło domu były małpy. No i wszędzie mrówki. Nigdy wcześniej też nie widziałam tak ogromnych karaluchów – dodaje.

Taniec z Panamczykami

Wokół można było podziwiać przepiękne, górskie pejzaże. Tym, co najbardziej zaskoczyło młodych Ślązaków w Panamie, była serdeczność gospodarzy. – Ci ludzie przyjęli nas całym sercem i ugościli wszystkim, co mieli, choć nie posiadają dużego majątku – mówi Zosia. – W tej malutkiej wiosce w dżungli ludzie się znali. Wszyscy traktowali nas tam jak rodzinę. W czasie pożegnalnej kolacji pokazali nam swoje tańce. I dawali piękne świadectwo wiary – ocenia. Wielu gospodarzy oddawało młodym Ślązakom własne łóżka. Paweł mieszkał na dużej farmie niedaleko Anton. Gospodarze przyjęli tam aż 24 Ślązaków. – W rodzinie gospodarzy było osiem osób i wszyscy na czas naszego pobytu przenieśli się do jednego pomieszczenia – mówi.

Miejscowi często podchodzili i prosili Ślązaków o wspólne zdjęcie. Na ks. Krzysztofie Nowrocie, duszpasterzu akademickim z Rybnika i jednym z opiekunów tej grupy, wrażenie zrobiło, kiedy pod koniec ŚDM poszedł z innymi księżmi na śniadanie do restauracji. – Podeszła do nas szefowa obsługi i podziękowała, że mogła nam posługiwać przez ten cały tydzień. Dla nas to było szokujące. W czasie ŚDM w Krakowie ludzie uciekali z miasta, żeby tylko nie przebywać w tym gwarze. W Panamie ludzie byli wdzięczni, że mogli nam się przydać – zauważa.

Viva Jesucristo!

Teraz Zosia raz na kilka dni kontaktuje się z Edwinem, 19-letnim Panamczykiem z przyjmującej ich rodziny. Częściej się nie da, bo w dżungli u Edwina nie ma wi-fi. Paweł codziennie pisze z trzema młodymi Panamczykami, z którymi zaprzyjaźnił się na farmie pod Anton, oraz z młodszą od niego Weroniką z rodziny, która gościła go w Panama City. – Na ŚDM można doświadczyć żywego, otwartego Kościoła. Poczuć, że nie trzeba się wstydzić wiary. Już na lotnisku spotykaliśmy Brazylijczyków, którzy śpiewali i tańczyli na chwałę Pana. Panamczycy często wołali: „Viva Jesucristo!” – wspomina Zosia.

Młodzi Ślązacy twierdzą, że dzięki ŚDM dojrzeli w relacji do Pana Boga i do dawania świadectwa. Kulminacją Światowych Dni Młodzieży były spotkania z papieżem. Pawłowi, Zosi i wielu innym Ślązakom szczególnie wryły się w serca pewne słowa Franciszka. – To, że jesteśmy „teraz” Kościoła. Nie jesteśmy przyszłością Kościoła, tylko obecnym Kościołem, jesteśmy jego teraźniejszością – mówi Zosia. – To mi uświadomiło, że nie można czekać, aż się zestarzejemy i dopiero wtedy będziemy tworzyć Kościół. Teraz jesteśmy obecni w Kościele i teraz mamy działać z Duchem Świętym, żeby dawać świadectwo innym – wyjaśnia.