Przekonuje świadectwo życia

Gość lubelski 5/2019

publikacja 19.02.2019 06:00

Ks. prałat Sławomir Laskowski, proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Lublinie, mówi o pracy duszpasterskiej, zaufaniu Chrystusowi i wspólnocie.

Przekonuje świadectwo życia ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Kapłan podkreśla, że wspólnota wierzących daje siłę na co dzień

Ks. Rafał Pastwa: Rozmawialiśmy ponad rok temu, gdy wróciłeś do Polski po niemal trzech dekadach pracy duszpasterskiej, a raczej misyjnej, na Białorusi.

Ks. prał. Sławomir Laskowski: Czas pobytu w Polsce i w parafii nazwałbym czasem lądowania. Na Białorusi ten okres trwał trzy lata, a w realiach polskich − mam nadzieję – ta adaptacja potrwa krócej. Oczywiście nawet nie próbuję porównywać warunków białoruskich i tutejszych, bo mogłoby to stać się przeszkodą dla mnie i mojej posługi. Trzeba zaakceptować to, co jest. Uczę się parafii i parafian, a parafianie uczą się mnie. Podjąłem się oczywiście niezbędnych remontów i spraw pilnych gospodarczo.

Jak rozumiesz parafię?

Przede wszystkim jako dom otwarty dla tych, którzy chcą w nim przebywać. Dzięki opatrzności Bożej rozpoczęliśmy od seniorów. Udało się stworzyć ośrodek wsparcia dla seniorów podlegający pod MOPR w Lublinie, czynny od poniedziałku do piątku. W tym obszarze wsparcie zakłada organizację zajęć z zakresu terapii zajęciowej, spotkania ze specjalistami, zajęcia prozdrowotne i kulturalne, z zakresu obsługi komputera, spotkania integracyjne. Poza tym staramy się w parafii zaoferować coś dorosłym i młodzieży. Ale to są pierwsze przymiarki. Nie mamy spektakularnych sukcesów duszpasterskich, myślę jednak, że zbliżyliśmy się z parafianami.

Jeśli zostaje się proboszczem dużej parafii, to obok spraw duszpasterskich i gospodarczych trzeba sprostać relacjom z wikariuszami, ze współpracownikami. Proboszcz jest kimś w rodzaju menedżera?

Jest raczej koordynatorem, choć w polskich realiach trzeba być też w jakimś sensie menedżerem. Trzeba być człowiekiem orkiestrą. To dobre i niedobre. Z jednej strony mam wgląd we wszystkie rzeczy, a z drugiej muszę zajmować się sprawami, które zrobiliby bardzo dobrze świeccy. Myślę, że z czasem pewne rzeczy będzie można przekazać osobom świeckim. Moim największym bólem po tych miesiącach spędzonych w Polsce jest niewielka liczba ludzi zaangażowanych w parafię. Albo inaczej: zbyt mało osób pozyskaliśmy dla Chrystusa jako zespół duszpasterski. Wolałbym być bardziej oblegany przez ludzi. Wiem, że najbardziej sensowne jest to, kiedy jestem dla nich. Moim marzeniem jest, by przy parafii gromadziło się więcej ludzi, by czuli, że to jest ich dom.

Od ostatniej naszej rozmowy wiele się wydarzyło i w Kościele, i w kulturze. Czy wpłynęło to na indywidualizm wiary wielu osób?

Może ludzie są bardziej ostrożni? Gdy rozpoczynałem pracę na Białorusi, przez długi czas mi się przyglądali, chcieli zobaczyć, kim jestem. Czy jestem urzędnikiem, czy faktycznie człowiekiem posłanym przez Boga. Dopiero po trzech latach zaczęli mi ufać. W Polsce może być podobna sytuacja po tych wszystkich zawirowaniach. Jednak wiem, jaką moc daje wspólnota Kościoła, dzięki której umacniamy się w wierze, dajemy się formować Chrystusowi, wzrastamy – także w rozumieniu świata. Ale mogę to wszystko tłumaczyć tylko tym ludziom, którzy są blisko.

Co zrobić, aby w parafii stworzyć atrakcyjną ofertę dla współczesnego człowieka pośród licznych propozycji, jakie oferuje duże miasto?

W parafii powinno być miejsce, gdzie będą mieć szanse narodzić się świadkowie Chrystusa. Czy to będzie neokatechumenat, czy Kościół domowy, czy coś innego. Powinny to być grupy, w których poważnie traktuje się relację z Chrystusem. To ci ludzie zrobią tę robotę, a nie my, księża, choć nasz styl życia jest niezwykle istotny. Tym, co przekonuje ludzi, jest świadectwo życia.

Jak mówić o Chrystusie dzisiaj?

Mówić prawdę jak Jan Chrzciciel. Nie umniejszać słowa Bożego. Trzeba być sobą i robić swoje. Czytam prasę, także katolicką, i mam tego dosyć, że donosi ona o samych skandalach. Trzeba robić to, co należy, rozwiązywać to, co jest palącym problemem, a zdecydowanie mniej mówić.

Jak podnosisz swoje kompetencje jako duszpasterz, jako człowiek?

Kompetencje wynikają z naszego stylu życia. Spotykamy się z księżmi w parafii, żeby nie doszło do sytuacji, że któryś z nas czuje się osamotniony. Raz w tygodniu mamy wspólną modlitwę i rozmowę. Poza tym wiem, że jako człowiek wiary mam być pasterzem. W sercu powinienem mieć Chrystusa. Uciekam od hipokryzji, staram się mieć jedną twarz: w kościele, między ludźmi, w teatrze. Oczywiście czytam, wzmacniam się intelektualnie. Korzystam z dóbr nauki, psychologii, rozumienia człowieka. Żyję wokół słowa Bożego. Mam też swoją wspólnotę życia chrześcijańskiego. W grupie neokatechumenalnej jestem już od ponad trzydziestu lat. To wielka pomoc.