Krzyż, przez który widać słońce

Gość krakowski 4/2019

publikacja 13.02.2019 06:00

O owocach życia i śmierci Heleny Kmieć mówi ks. prał. Franciszek Ślusarczyk, rektor sanktuarium Bożego Miłosierdzia i przyjaciel rodziny zamordowanej dwa lata temu wolontariuszki misyjnej.

Libiąski Orszak Świętych zatrzymuje się na modlitwie przy grobie Helenki. Jakub Wolski Libiąski Orszak Świętych zatrzymuje się na modlitwie przy grobie Helenki.

Magdalena Dobrzyniak: Dwa lata. Wystarczy, by oswoić się z taką stratą, jakiej doświadczyli bliscy Helenki?

Ks. prał. Franciszek Ślusarczyk: Kiedy patrzymy na śmierć Helenki w Boliwii, wciąż pojawia się – jak w przypadku dramatycznej śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza – smutne stwierdzenie, że była to śmierć „tragiczna, przedwczesna, bezsensowna”. Dopiero spojrzenie oczami wiary pozwala nam postawić pytanie: „Co możemy uczynić, aby ta śmierć nie była daremna?”.

Wokół Helenki jest wciąż ruch – powstają filmy, książki, reportaże, fundacja jej imienia. W jej rodzinnej parafii odbywają się modlitwy, ludzie z całej Polski przyjeżdżają na jej grób. Może to jest odpowiedź na to pytanie?

Każda z tych inicjatyw jest dobrym sposobem zachowania w pamięci jej osoby i podejmowanych przez nią dzieł, ale także konkretną odpowiedzią, jak w praktyce zwyciężać zło dobrem. Ważne jest to, że w większości ich autorami są rówieśnicy Helenki, ludzie młodzi, którzy podziwiali jej apostolski zapał, a teraz pragną za tym przykładem podążać.

Czy mamy tu do czynienia z rodzajem oddolnego kultu Helenki, czy raczej z jej popularnością? Dlaczego stała się tak bliska ludziom, którzy jej wcześniej nie znali?

Trudno jest oddzielić popularność od oddolnego kultu. Ich źródłem jest autentyczność Helenki we wszystkim, co mówiła i co czyniła. Nie robiła niczego na pokaz. Pozostając na drugim planie, potrafiła inspirować do podejmowania ambitnych dzieł, w których było miejsce dla każdego. To wypływało z jej serca, głęboko zjednoczonego z Jezusem, którego bardzo kochała. Od Niego uczyła się pokory i odwagi, by stawiać sobie coraz wyższe wymagania. Dla mnie bardzo wymowny jest szczegół zrelacjonowany w książce „Warto pięknie żyć”: „Nie szukała chłopaka, ale kandydata na męża. Znalazła. Mieli się zaręczyć po jej powrocie z Boliwii. Wcześniej ślubowała sobie post od słodyczy w dni powszednie w intencji dobrego przeżycia narzeczeństwa i czystości. Nie robiła tego na pokaz”. Okazało się, że nawet bliscy, choć wiedzieli o tym zwyczaju i go szanowali, nie znali najgłębszej motywacji jej serca.

Docierają do Księdza świadectwa o skuteczności modlitw za wstawiennictwem Helenki. O czym opowiadają ludzie, którzy zetknęli się z nią już po jej śmierci?

Podczas niedawnych uroczystości 100-lecia KUL podeszła do mnie studentka z Kazachstanu, która jest zachwycona Helenką. Była szczęśliwa, że spotyka osobę, która od dzieciństwa znała jej „najlepszą patronkę”. Opowiadała mi o małżeństwie od wielu lat czekajacym na potomstwo. Doczekali się dziecka, prosząc o ten dar właśnie przez wstawiennictwo Helenki. To kolejny przypadek, o którym słyszałem w ciągu dwóch lat od jej odejścia.

Dla kogo więc Helenka może być patronką?

Dla młodzieży, która przeżywa różne dylematy i zmagania, czasem okres przekory czy buntu, ale w głębi serca tęskni za prawdą i miłością. Wielu dorosłych przy jej grobie szuka nadziei i ukojenia, zwłaszcza po stracie bliskich, którzy odeszli zbyt wcześnie. Może właśnie dlatego na grobowcu Helenki został umieszczony krzyż w formie kolorowego witraża, przez który przedzierają się promienie słońca. A obok krzyża napis: „I w życiu, i w śmierci należymy do Pana. Dlatego warto pięknie żyć”. Często słyszę z ust kleryków czy księży, że byli na grobie Helenki, aby się pomodlić, bo ona swoją odważną wiarą i pokorną miłością mobilizuje, a czasem zawstydza.

Biskup Jan Zając, spokrewniony z nią, lubi przytaczać anegdotę o tym, jak to mała Helenka nazwała Księdza „prawdziwym księdzem”. Co to tak naprawdę znaczy?

To dla mnie wciąż ważne wezwanie do odpowiedzi na to pytanie. Od jej taty dostałem kiedyś zdjęcie. Prowadzę może 5-letnią Helenkę za rękę w remontowanym mieszkaniu, by pomóc jej przejść po belce, na której sama nie mogła się jeszcze utrzymać. Mam ten widok w pamięci i uświadamiam sobie, że jednym z ważnych zadań księdza jest podanie ręki tym, którzy o własnych siłach nie potrafią jeszcze wędrować drogami miłosierdzia lub nie mogą dotrzeć do domu, by spotkać Boga i doświadczyć Jego przebaczającej miłości.

Jak zmieniła się Wasza relacja po tragicznej śmierci Helenki?

Spotkałem ją na kilka dni przed wyjazdem do Boliwii. Przedstawiła mi swojego chłopaka, z którym chciała założyć rodzinę. Dziś już wiemy, że tą rodziną, która dopiero po śmierci Heleny mogła ją poznać i nawiązać z nią duchową więź, stała się cała Polska. Dla mnie najcenniejszym darem, który decydował o jej dynamice życia i twórczym zaangażowaniu, jest skarb wiary. Tym skarbem żyła na co dzień i dzieliła się nim z innymi. Choć odeszła fizycznie, jej wiara i miłość trwają nadal. Jest to wiara radosna, rodzinna, pełna Bożego entuzjazmu. Takiej wiary pragnę się od niej uczyć, dlatego ufam, że będzie mi w tym trudzie nadal towarzyszyć.