Była dowodem na istnienie Boga

Monika Łącka; Gość krakowski 4/2019

publikacja 13.02.2019 06:00

Dwa lata temu, zaraz po tragicznej śmierci Heleny Kmieć, pojawiła się myśl, by na jakiś czas zawiesić działalność Wolontariatu Misyjnego „Salvator”. Szybko jednak przyszła refleksja, że ona by na to nie pozwoliła.

– Wolontariusz ma przede wszystkim dawać świadectwo swojej wiary – przekonuje Wiola Michalska (pierwsza z prawej). Archiwum Wioletty Michalskiej – Wolontariusz ma przede wszystkim dawać świadectwo swojej wiary – przekonuje Wiola Michalska (pierwsza z prawej).

Pogrążeni w bólu i żałobie wolontariusze nie mieli wątpliwości, że zamordowana podczas misji w Boliwii dziewczyna chciałaby, żeby dzieło nadal się rozwijało. Ich decyzja była opatrznościowa, bo dziś Helenka, która – jak wierzymy – jest już w niebie, ma powody do radości. – Na pierwszym po jej śmierci spotkaniu WMS w lutym 2017 r. obecnych było 150 osób. Dziś tych, którzy są mocno zaangażowani w działalność wolontariatu, jest ponad 100, a za granicę wyjeżdża ok. 60 osób. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że przed laty, kiedy zaczynaliśmy, było nas w sumie 50 osób – wylicza ks. Mirosław Stanek, salwatorianin, dyrektor WMS. „Salvator” obecnie podzielony jest na 6 regionów: śląski, krakowski, warszawski, lubelski, elbląski i wrocławski. Miejsc, w które mogą wyjechać wolontariusze, jest natomiast kilkadziesiąt, na wszystkich kontynentach.

Na tym polega świętość

Szeregi WMS w jakimś stopniu zasilili także ci, którzy o Helence usłyszeli w mediach i poruszeni tą historią chcieli iść w jej ślady. – Prawda jest jednak taka, że wolontariat misyjny trzeba czuć, a więc poznać tę rzeczywistość od kuchni i być gotowym na pracę poza granicami kraju. A to wymaga czasu oraz całorocznego przygotowania podczas spotkań regionalnych i ogólnopolskich, które budują wspólnotę – podkreśla ks. Stanek. Ksiądz Mirosław poznał Helenkę, gdy tylko zjawiła się w wolontariacie, wciągnięta w jego działalność przez koleżankę, z którą chodziła na Pieszą Pielgrzymkę Krakowską. – Wyróżniała się... niezwykłą zwyczajnością. Zawsze zauważała drugiego człowieka i robiła, co mogła, by go spotkać, docenić, porozmawiać. Potrafiła nawet przyjść, żeby popłakać z kimś, kto tego potrzebował. Lubiła też sprawiać ludziom przyjemność i zawsze musiała wykombinować coś dobrego. Kiedyś, pracując jako stewardessa, specjalnie wzięła nocny lot, by osobom wracającym z misji w Gruzji podać kubki z uśmiechniętą buzią. Na tym właśnie polega zwykła, codzienna świętość – mówi ks. Mirosław.

Wiola Michalska, jedna z osób, które do WMS przyszły już po dramacie, jaki rozegrał się w Boliwii, przyznaje, że choć Helenki nie znała, wciąż słyszy, jak bardzo była szlachetna. – Ja z kolei spotkałam ją kilka razy i widziałam, że ta spokojna i skromna dziewczyna jest jednocześnie pełna szalonej energii. Biło też od niej wyjątkowe ciepło i każdy miał wrażenie, jakby znał ją bardzo długo. Wszyscy, będąc w WMS i wyjeżdżając na misje, chcielibyśmy być żywym dowodem na istnienie Boga. Ona była takim dowodem. Dziś jest dla wielu z nas inspiracją – zapewnia Dominika Jurzec, z WMS związana od 5 lat. Misjami interesowała się od dzieciństwa, jednak w jej rodzinnej Rabce nie było żadnej takiej grupy. Opatrzność wiedziała jednak, jak temu zaradzić... Dominika trafiła bowiem do Grup Apostolskich Archidiecezji Krakowskiej. Tam poznała koleżankę należącą do Wolontariatu Misyjnego „Salvator”, która o nim opowiadała i udostępniała relacje z wyjazdów misyjnych. – W końcu zaprosiła mnie na spotkanie WMS. Zostałam – wspomina. Na misjach była już cztery razy: w Albanii (miesiąc), na Ukrainie (dwa tygodnie), w Rosji (miesiąc) i Kazachstanie (miesiąc).

Spójrz w oczy dziecka...

– W grudniu dostajemy listę miejsc, w które można jechać w kolejnym roku, jednak to, czy nasz wybór się urzeczywistni, zależy także od wyniku testu psychologicznego, rozmowy z księżmi zajmującymi się misjami, sytuacji w danym kraju i naszego zaangażowania w całoroczną działalność wolontariatu. Bo nie chodzi tylko o to, by jechać na chwilę, krótszą lub dłuższą (z WMS można jechać też na rok i więcej), ale o to, by nieustannie dawać dobro tam, gdzie żyjemy. Każdy z nas swoją misję ma przecież tu i teraz – przekonuje Dominika. Jeśli więc czuje się w sercu misyjny zapał, nie jest problemem znalezienie czasu na comiesięczne spotkania regionalne, spotkania ogólnopolskie (trzy razy w roku) oraz organizowanie kiermaszów i spotkań misyjnych w duszpasterstwach czy kawiarniach. – Z kolei podczas wyjazdów mamy dzielić się miłością tam, gdzie jej brak, oraz ewangelizować swoim życiem – opowiada wolontariuszka.

Dotychczasowe wyjazdy Dominiki polegały głównie na pracy z dziećmi, także tymi, które pochodzą z tzw. trudnych rodzin, i które polskich wolontariuszy obserwują non stop. Dlatego podczas organizowanych dla nich półkolonii tak ważny jest codzienny udział w Mszy św., wspólna modlitwa i – po prostu – bycie razem, czyli zabawa, praca w grupach, wycieczki. – W Rosji, w miejscowości znajdującej się ok. 1000 km za Bajkałem, oprócz organizowania „Wakacji z Bogiem” dla dzieci i młodzieży pomagaliśmy też pracującym tam służebniczkom starowiejskim porządkować prowadzone przez nie przedszkole – wspomina D. Jurzec. Najmocniej jednak zapadła jej w serce ostatnia misja w Kazachstanie.  – Wrzesień 2018 r. stał się jedną z ważniejszych lekcji w moim życiu. Lekcją bezwarunkowej miłości do drugiego człowieka. Dopiero tam zobaczyłam, na czym polega prawdziwa służba bliźniemu, a słowa: „Spójrz w oczy dziecka – zobaczysz w nich Boga” nabrały nowego znaczenia – nie ma wątpliwości dziewczyna i dodaje, że do dziś uśmiecha się, myśląc, że pomogła małemu Ismailowi nauczyć się pisać swoje imię, a z Adeliną czytanie ćwiczyła aż do skutku.

Co ciekawe, w mieście Atyrau 90 proc. mieszkańców stanowią muzułmanie, którzy z katolikami żyją w najlepszej zgodzie. – Byli oni także wśród tych, którym pomagaliśmy, i nikomu nie przyszło do głowy, że mogłoby to mieć jakiekolwiek znaczenie. Staraliśmy się do wszystkich podchodzić z taką samą otwartością, z jaką oni przyjmowali nas. W każdym chcieliśmy zobaczyć Chrystusa – zapewnia. Tego wszystkiego uczyła się też od pracujących w Atyrau sióstr zakonnych – s. Zyty i s. Teresy oraz kapłana – ks. Dariusza, który jest administratorem diecezji. – To ludzie o wielkich sercach, którzy poświęcili wszystko, by być z tymi, którzy potrzebują ich obecności – zaznacza dziewczyna.

Nie wolno nam spocząć

Również dla Wioli Michalskiej wyjazd na misję z WMS (na razie tylko jedną, na Węgry) był czasem pełnym niespodzianek. – Zaskoczyło mnie, iż cały czas miałam wrażenie, że tak niewiele daję od siebie, a dzieci były w nas, wolontariuszy, wpatrzone jak w obrazki – przekonuje. Choć wydaje się, że w kraju naszych bratanków wiara jest mocna i zakorzeniona w tradycji, Wiola podczas pracy misyjnej w miejscowości nieopodal Budapesztu odkryła, że jest inaczej. – Dzieci przychodzące na zajęcia prawie w ogóle nie chodzą do kościoła. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w samej stolicy. Rodzice tych dzieci byli zdziwieni naszym entuzjazmem, energią i tym, że chcemy spędzać czas z ich pociechami. Dzięki naszej obecności mogli zobaczyć, że wiara jest ciekawa i że to ona – także poprzez codzienny udział w Mszy św. – daje nam „powera”. Na pożegnalną Mszę przyszli wszyscy – i rodzice, i dzieci, po raz pierwszy od wielu miesięcy – wspomina i wyznaje, że tym, co ją fascynuje na misjach, jest rozmowa o Bogu z różnymi ludźmi.

– Kiedyś trochę pobłądziłam, a potem przeżyłam nawrócenie. Bóg pokazał mi swoje miłosierdzie – zrozumiałam, że mogę zrobić największe głupoty, a On czeka na mnie i chce przebaczyć, bo nadal mnie kocha. Oddałam Mu swoje życie, bo jest moim najlepszym przyjacielem – mówi Wiola, która w rodzinie ma dwóch misjonarzy i zawsze z przejęciem słuchała ich opowieści. Nie wiedziała jednak, że i ona, młoda, świecka osoba, może nieść światu Ewangelię. Na szczęście na studiach trafiła do duszpasterstwa akademickiego, a tam dowiedziała się o WMS.

– W misjach najpiękniejsze jest to, że jako świeccy nie musimy mówić kazań. By głosić Ewangelię, wystarczy, że jesteśmy żywym świadectwem wiary – podkreśla W. Michalska. Podobnie uważała też Helena Kmieć. W świadectwie wygłoszonym podczas rekolekcji dla studentów w Gliwicach w 2016 r. mówiła, że Jezus po zmartwychwstaniu nie powiedział uczniom, by to, co im przekazał, zachowali tylko dla siebie. On nakazał im iść i nauczać wszystkie narody, udzielając im chrztu i uzdrawiając w Jego imię. Dlatego dopóki żyje choćby jeden człowiek, który nie zna Jezusa, nie wolno nam, chrześcijanom, spocząć. Zachęcając do przyjścia do WMS, przekonywała zaś, by nikt nie bał się dzielić słowem Bożym – zaczynając od pisania ewangelizacyjnych postów na Facebooku czy bycia świadectwem dla najbliższego otoczenia.

„Głoszenie Chrystusa jest zadaniem każdego, kto jest w Kościele, a najważniejsze to Nim żyć, wydawać plony i wprowadzać w czyn słowo Boże, które poznaliśmy. Gdy przyszłam do WMS, poczułam się tu niesamowicie u siebie. Wszystko, co we mnie było – talenty, pragnienia, marzenia, czyli to, czym Bóg mnie obdarzył – mogłam wykorzystać, bo to On dał mi to miejsce” – opowiadała dziewczyna, która dla osób należących do WMS jest dziś wzorem do naśladowania i wskazującą drogę patronką. Wolontariusze starają się też być strażnikami jej pamięci.

Każdy, kto chce dołączyć do Wolontariatu Misyjnego „Salvator”, powinien zajrzeć na stronę www.wms.sds.pl albo na fanpage WMS na Facebooku. Chętnych do pracy misyjnej wciąż potrzeba!