Nie zgadzam się z Kardynałem

Jacek Dziedzina; GN 2/2019

publikacja 10.02.2019 06:00

W Kościele jest możliwa taka relacja, jaką stworzyli zmarły 20 lat temu Jerzy Turowicz i Karol Wojtyła – arcybiskup, kardynał, papież. Szczera do bólu w sporze o sprawy ważne, a mimo to wolna od oskarżania drugiej strony o złą wolę.

Jerzy Turowicz i Jan Paweł II.  Zdjęcie zrobione w Watykanie  w maju 1985 roku.   Archiwum J.Hartwig i A.Miedzyrzeckiego /East News Jerzy Turowicz i Jan Paweł II. Zdjęcie zrobione w Watykanie w maju 1985 roku.
W styczniu mija 20 lat od śmierci redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Mimo upływu czasu ciągle imponuje korespondencja Jerzego Turowicza z Karolem Wojtyłą. Nie jest to wymiana kurtuazyjnych uprzejmości, nie są to też urzędowe napomnienia. To zapis szczerej rozmowy dwóch ludzi Kościoła, momentami krytycznych wobec siebie nawzajem.

Można? Można

O zmarłym 20 lat temu redaktorze naczelnym „Tygodnika Powszechnego” napisano już chyba wszystko. Przy czym „wszystko” w dzisiejszych czasach oznacza zazwyczaj wyczerpanie argumentów z dwóch stron barykady: zdecydowani przeciwnicy przedstawili już wszelkie dowody na „niekatolickość” prowadzonego przez niego pisma, z kolei wyznawcy uznają wszelkie próby krytycznego spojrzenia za atak na stworzoną przez nich legendę. A że spór o „Tygodnik Powszechny” – jak o każde pismo katolickie – nakładał się zawsze na spór o Kościół w ogóle, żadna ze stron nie dopuszczała (i chyba nie dopuszcza do dziś) jakiegokolwiek niuansowania. Za stanie „pośrodku” sporu można zostać obwołanym „symetrystą”, co stało się obecnie nową modą w publicystyce.

Wszystkim tym dzisiejszym ograniczeniom debaty publicznej, w której są tylko „nasi” i „oni”, całkowicie wymyka się historia relacji między śp. Jerzym Turowiczem a św. Janem Pawłem II. To nie tylko historia głębokiej, autentycznej przyjaźni, ale również autentycznego sporu o Kościół. Choć należałoby to raczej nazwać historią wspólnej troski o Kościół, w której oprócz punktów stycznych są także zasadnicze rozbieżności. Te drugie jednak w żaden sposób nie podważają ani samej przyjaźni, ani przekonania, że drugiej stronie naprawdę zależy na dobru Kościoła – dobru rozumianemu tu nie jako dobro instytucji, ale jako czytelność i wiarygodność misji ewangelizacji, która jest jego zadaniem.

Czytając dziś korespondencję Turowicz–Wojtyła, Wojtyła–Turowicz, ze zdumieniem odkrywamy, że w Kościele jest możliwa taka relacja na linii urząd–charyzmat, czy w tym przypadku raczej szerzej: przełożony–podwładny, pasterz–wierny. Temperatura sporu w tych listach była momentami gorąca, a mimo to arcybiskup, kardynał, a później papież Wojtyła nie tylko nigdy nie odciął się od TP, nawet wtedy, gdy zarzucił mu wprost niewystarczającą troskę o Kościół w Polsce, ale wręcz bronił go w czasie, gdy inni wydali już wyrok. Przytaczając fragmenty tych listów, nie rezygnujemy z własnej oceny drogi, jaką TP przechodził w tamtych czasach i jaką przechodzi dzisiaj. Tak jak sami wystawiamy się co tydzień na ocenę, zajmując stanowisko w poszczególnych sprawach, tak samo reagujemy na treści pojawiające się u innych. Przypominamy jednak korespondencję dwóch krakowskich przyjaciół, bo jest ona jak plaster miodu na dzisiejsze napięcia wywołane „rozbieżnością stanowisk” w Kościele.

Zderzenie z soborem

W 2006 roku sami zainteresowani, czyli redakcja „Tygodnika Powszechnego”, opublikowali specjalny dodatek pt. „Miłość, dialog, spór”, w którym zamieścili wybrane listy z trwającej prawie pół wieku korespondencji. Uwagę zwracają zwłaszcza listy, które pokazują, że biskup i arcybiskup Wojtyła spierał się z „Tygodnikiem” o sposób, w jaki należy relacjonować przebieg soboru i wprowadzane później reformy posoborowe. W największym uproszczeniu można z tych listów wysnuć wniosek, że Wojtyła chciał, by TP kładł większy nacisk na formację, którą nazywał inicjacją, a nie na informację, czego z kolei bronił Turowicz (nie zaniedbując przecież samych tekstów formacyjnych).

Listy te pokazują pewne spięcie między podejściem duszpasterskim i dziennikarskim. Krótko mówiąc, jeśli jakaś informacja – np. o kryzysie w Kościele, jaki ujawnił się wraz z przemianami soborowymi – ma zaszkodzić formacji, lepiej z tej informacji zrezygnować. Takie stanowisko reprezentował kard. Wojtyła: „»Tygodnik Powszechny« posiada w swoim dorobku szereg cennych publikacji, stara się także tłumaczyć treści wiary współczesnemu człowiekowi we współczesnym języku. To wszystko jest bardzo cenne. Mimo wszystko jednakże nie znajdujemy w nim takiego ładunku autentycznej inicjacji, jak to miało miejsce dawniej. Nie sposób zaś inicjacji zastąpić informacją. Pewnie, że w jakiejś mierze informacja o tym, co dzieje się w Kościele, służy również zrozumieniu sensu odnowy soborowej. Informacja taka orientuje nas w różnych kierunkach i możliwościach realizacji Soboru. Jednakże to nie wystarcza” – pisał w 1969 roku.

Jerzy Turowicz odpowiedział, nie kryjąc irytacji: „O fakcie istnienia i ścierania się na Soborze tych dwu nurtów: reformistycznego i konserwatywnego, o ścieraniu się mniejszości i większości piszą wszyscy, najbardziej autorytatywni komentatorzy. Czyżby tylko nam nie wolno było o tym pisać? Chęć, żeby o tym nie pisać, żeby podkreślać tylko jednomyślność, tylko działanie Ducha Świętego, pomijając wszelkie momenty kontrowersyjne czy nawet antagonistyczne, może płynąć tylko z jednego stanowiska: z niechęci do odnowy, chęci przedstawienia sprawy tak, że wszystko w Kościele zawsze było dobrze, że żadnych zmian nie potrzeba, że chodzi tylko o drobne adaptacje i rozwinięcia, co do czego w gruncie rzeczy wszyscy są zgodni, i że dyskusje toczące się wśród Ojców Soboru właściwie wiernych nie powinny obchodzić, że wystarczy, jak się dowiedzą (niekoniecznie prędko!) o rezultatach”.

Jak widać Turowicz nie wahał się wręcz zarzucić kardynałowi, że ten… jest niechętny soborowej odnowie! Na swoją obronę zresztą redaktor naczelny TP wysłał kardynałowi Wojtyle całą listę artykułów typowo formacyjnych, jednocześnie zaznaczając, że z informowania m.in. o narastającym kryzysie pismo nie może zrezygnować: „Sprawami odnowy Kościoła i wydarzeniami w Kościele Powszechnym z tymi sprawami się łączącymi musimy i będziemy się nadal zajmować, biorąc oczywiście pod uwagę to wszystko, co Ksiądz Kardynał na ten temat w swoim liście napisał”.

Krytyczna miłość

Spór między przyjaciółmi dotyczył też tego, czy krytyka Kościoła wynika z miłości do niego czy wręcz przeciwnie. Turowicz utrzymywał, że nie da się kochać Kościoła i nie nazywać, także publicznie, po imieniu tego, co w jego ludzkim wymiarze jest ułomne i grzeszne. Co ciekawe także w tej kwestii kard. Wojtyła zdaje się nie podzielać opinii Turowicza, ponownie podkreślając konieczność formacji, inicjacji: „Krytyka Kościoła nie może spełniać funkcji pozytywnej – i dlatego trudno w niej dostrzec prawdziwą miłość Kościoła. Miłość bowiem nie może się wyrażać przede wszystkim w krytyce. Z relacji choćby międzyludzkich wiemy, że zasadniczym wyrazem miłości nie może być krytyka, lecz afirmacja”.

Jeszcze później Kardynał Wojtyła zarzucał „Tygodnikowi” brak dostatecznego, jego zdaniem, zainteresowania Kościołem w Polsce: „Boli nas, gdy Kościół w Polsce czuje się raczej nieobecnym na szpaltach »Tygodnika«, nieinteresującym i przemilczanym. Boli nas, gdy czołowy organ katolicki traktuje Kościół w Polsce i sprawy, którymi on żyje, marginesowo”.

W odpowiedzi Turowicz znowu zamieszcza listę artykułów, które mają świadczyć o czymś odwrotnym, dodając: „Nie będę taił, że zabolał nas zawarty w liście Księdza Kardynała postulat, że środowisko nasze musi zespolić się z Kościołem w Polsce, zakorzenić się w Nim, stać się uczestnikiem Jego doświadczeń. Zdajemy sobie sprawę, że jako grupa inteligencka i redagująca pismo przeznaczone dla inteligencji posiadamy styl myślenia, odczuwania i przeżywania spraw religijnych odmienny od stylu szerokich mas ludowych. Jest to zjawisko naturalne i chyba spotykane we wszystkich krajach. Niemniej, należąc do szeregów inteligencji katolickiej w Polsce, stanowimy integralną część Kościoła Polskiego, jesteśmy w sprawy tego Kościoła zaangażowani...”.

Uważać, by nie zniszczyć

Korespondencja (ale też osobiste spotkania) obu przyjaciół nie skończyła się wraz z wyborem kard. Wojtyły na papieża. Co więcej, można wyczytać pewną ewolucję w myśleniu samego Jana Pawła II na sprawę krytyki Kościoła, o którą wcześniej spierał się z Turowiczem. Gdy w 1983 roku naczelny TP pisze jeden z odważniejszych listów, na końcu sam przeprasza za swoją śmiałość. W odpowiedzi papież pisze: „Dla Kościoła krytyka może i powinna być potrzebna i konstruktywna, zwłaszcza jeśli płynie z miłości”. I zamiast odpowiedzieć na zawarte w liście Turowicza uwagi, zaprasza go na rozmowę do Rzymu.

Ale i w okresie krakowskim, gdy przyjaźń ze środowiskiem TP przenikała się z jego krytyką, bp Wojtyła dawał sygnały swojej lojalności wobec gazety. Broniąc ją przed oskarżeniem przez jednego z intelektualistów o „niekatolickość”, napisał: „Jakkolwiek bowiem cenimy sobie bardzo sąd Pana Doktora w tej sprawie, to jednak musimy się ostatecznie kierować sądem własnym, zarówno gdy chodzi o przyznanie, jak i odmawianie »TP« kredytu katolickości. Sami też musimy brać za to odpowiedzialność, bacząc pilnie, aby na skutek sądu zbyt jednostronnego i zbyt surowego nie zniszczyć tego, co w założeniu nie jest złe, lecz dobre, choć stale bywa zagrożone”.