To mój krzyż!

ks. Tomasz Horak

„To mój krzyż!” zawołałem na widok dobrze mi znanego krzyża Światowych Dni Młodzieży. W transmisjach z Panamy oczywiście. Prosty, wyniosły, zwyczajny – jak na człowieczy krzyż przystało.

To mój krzyż!

Żeby było jasne – to nie okrzyk zrezygnowania ani poddania się ciężarowi spraw czasem zbyt łatwo nazywanych „krzyżem”. „To mój krzyż!” zawołałem na widok dobrze mi znanego krzyża Światowych Dni Młodzieży. W transmisjach z Panamy oczywiście. Prosty, wyniosły, zwyczajny – jak na człowieczy krzyż przystało. „Człowieczy” znaczy tu zarówno Jezusowy (On o sobie tak mówił: Syn Człowieczy), jak i nasz znak wiary, nadziei i miłości.

Ale dlaczego „mój”? Muszę cofnąć się do daty 14 grudnia roku 2014. Kilka dni wcześniej dowiedziałem się, że blisko mojej parafii, na granicy Polski z Czechami, zostanie przekazany naszej młodzieży wspomniany krzyż. Wiedziałem, że muszę tam być – z aparatem fotograficznym i nagrywarką. I byłem. Nie sam – w ostatniej chwili złapałem dwoje młodych, dołączyło się kilkoro starszych, nawet takich po siedemdziesiątce.

Miejsce – od r. 1229 graniczna góra zwana Biskupią Kopą. Po czeskiej stronie szosa podchodzi wysoko, na przełęcz poniżej wierzchołka Kopy. Parking, sporo miejsca, trochę ludzi. Wokoło lasy. Czekamy. Wreszcie jest samochód z przyczepą przypominającą te do przewozu szybowców. Długi futerał. I drugi, mniejszy. Czesi krzątają się, Polacy pomagają.

Z długiego futerału wyjmują pionową belkę krzyża. Za chwilę poprzeczkę. Cztery śruby, wszystko dobrze pomyślane, łatwe w obsłudze. Krzyż leży na ziemi. Na czeskiej ziemi. Z rozłożonymi ramionami, jakby chciał tę ziemię zatrzymać w swoich ramionach. Podchodzę, niepewnie dotykam Krzyża... Jakby osamotnionego, milczącego w ciszy grudniowego popołudnia. Podchodzą inni... Nawet las nie szumi. Obecni porozumiewają się półgłosem. Rozgrywające się misterium onieśmiela wszystkich. Tylko ja krążę, aby mieć z czego wybrać najtrafniejsze zdjęcie.

Nieopodal stojak, na którym spoczęła ikona Bogurodzicy. Matka ciepłym a czujnym spojrzeniem ogarnia wszystko, co się dzieje. „I była tam Matka Jezusa...” – zupełnie jak w Kanie Galilejskiej. Tam brakło wina, tutaj też czegoś brakuje. Może tłumów? Może owacji? Może pobożnych śpiewów? Chrześcijanie na czeskiej ziemi są „trzódką małą” – to Jezusowe określenie. A krzyż...? Mój Boże, przecież na górze, poniżej szczytu, stoi poświęcony przed kilku laty krzyż wzniesiony rękami czeskich chrześcijan. Są „trzódką małą”, ale wiedzą, kto ich prowadzi.

Ponieśli wierni Jezusowi wyznawcy krzyż na swych ramionach. I Czesi, i Polacy. Modlili się – i młodzi, i starsi. Było uroczyście, a przecie w intymnej atmosferze radości i wiary. Na szczycie Kopy czekał wciąż pęczniejący tłum, flagi Światowych Dni Młodzieży szarpał górski wiatr. Był i nasz biskup. A na koniec szeroka fala spłynęła leśną, górską drogą ku Polsce.

Gdy oglądałem transmisje z Krakowa, krzyż towarzyszący młodzieży był bardziej niż znajomy. To ja go witałem na granicy. To ja dokumentowałem to powitanie, tę ciszę i przejęte twarze. Ale gdy zobaczyłem ten sam krzyż w Panamie – wiedziałem więcej. To mój krzyż! Cisza górskiego powitania, entuzjazm w Krakowie, jeszcze bardziej rozśpiewany i taneczny latynoskim temperamentem zapał w Panamie... Przecież nie ja jeden mam monopol na wołanie „to mój krzyż!” Takich ludzi jest wielu. Przypomnijcie sobie z Krakowa i Panamy sceny niesienia krzyża. Młodzi ludzie podtrzymujący krzyżowe drzewo skupieni, jakby nie widzieli i nie słyszeli tego co wokół. Każdy i każda z nich zamknięci jakby w zaczarowanym kręgu. To nie czary. To wiara spleciona z miłością. Ja i mój krzyż, ja i mój Jezus.

Świat pędzi, wielcy tego świata – politycy, biznesmeni, sportowcy i przemysłowcy, bankierzy i kasjerzy wielkich koncernów zajęci swoją wielkością. Zbyt często walką, wojną, nienawiścią i zazdrością... Pędzą mijając to, co najważniejsze. Tak jest na świecie, tak jest o – zgrozo! – w Polsce. A Jezus w znaku krzyża bierze ziemię w posiadanie. Lepiej być z Nim. Wróci krzyż z Ameryki do Europy. Może samolotem, może okrętem, a może jakimś flagowym żaglowcem płynącym do Lizbony? Dobry by był na tę sposobność i nasz Dar Młodzieży.

Nieważne. Istotne, że decyzją papieża wróci do Europy, która w warstwie zewnętrznego krzyku, hałasu i deptania wartości nie chce ani krzyża, ani Jezusa. Ale w warstwie intymnej, wewnętrznej, duchowej Jezusa szuka, czeka na Niego, wierzy. Młoda Europa. Znowu będziemy oglądać skupione, pełne radości i przejęte twarze młodych Europejczyków. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu mam nadzieję, że to, co dzieje się wokół nas nie jest znakiem końca, a rodzenia się nowego. Przecież z krzyża życie wyrosło. Przekorne, Boże życie.