Nadobfitość

Marcin Jakimowicz

publikacja 04.02.2019 06:00

Koreańczyk pada plackiem w czasie Różańca, Meksykanin, ze zdartymi do krwi kolanami, wznosi toast. W Kościele nie ma urawniłowki. Postulat, by wszyscy myśleli w ten sam sposób, nie pochodzi z nieba. Bóg kocha różnorodność.

Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.   roman koszowski /foto gość Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.
Ten argument wraca ostatnio z coraz większą intensywnością. Podnoszony jest na internetowych forach, w dyskusjach. Zarzut brzmi: „Oni modlą się inaczej niż my”. „Inaczej” to znaczy źle, nieprawomyślnie. Różnorodność postrzegana jest jako zagrożenie, a nie błogosławieństwo. W tle takiej, podszytej lękiem, postawy jest podskórna dążność do zrównania postaw, gestów, form. Taki duchowy skrót: Ctrl+C, Ctrl+V. Kopiuj, wklej.

Zdarte do krwi

​Różaniec w Medjugorju. Koreańczycy, którzy sporą ekipą rozstawili się obok nas, przy pierwszych słowach „Wierzę w Boga” padają jak jeden mąż plackiem na ziemię i zastygają bez ruchu na całe dwie tajemnice. W pewnym momencie zastanawialiśmy się nawet, czy nie było to grupowe zasłabnięcie.

Polska. Koncert Marcela Pérèsa i jego znakomitego Ensemble Organum. Kilka osób, słysząc potężny chorał z okresu bizantyjskiego, wychodzi z kościoła, kręcąc nosami: „A co to za arabskie wycia?”.

Guadalupe. Tłumy pątników ostatni kilometr drałują na kolanach. I to bez taryfy ulgowej, jaką serwują sanktuaria zachodniej Europy, zaopatrując pielgrzymów w ochraniacze. Gdy wierni stają przed autoportretem Madonny, ich kolana są zdarte do krwi. Wychodzą z bazyliki, tańcząc i wznosząc toasty na cześć patronki Meksyku.

– Europejczyk nazwie to pogardliwie „pobożnością ludową”, bo odbiega ona od naszych standardów formalnych. Ale to zachwycające zjawisko! Jeśli Meksykanin będzie chciał o coś prosić, pójdzie pieszo do Guada­lupe nawet i sto kilometrów, a końcowy etap przeczołga na kolanach, nie jedząc i nawet nie pijąc. Ale już w samym sanktuarium zacznie tańczyć! Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą! – opowiadał mi o. Konrad Keler, werbista. – Jeżdżąc po świecie, musiałem się nawrócić, by zrozumieć, że mogę spotkać Boga w innych kulturach, gdzie ludzie wierzą może nawet bardziej autentycznie niż ja! Kościół jest różnorodny. I jest to jego zaletą, nie wadą!

Robisz to źle!

Solidną lekcją pokory jest podróż na Wschód. Ten najbliższy, zabużański. Jan Kowalski, katolik dumny ze swej ortodoksyjności, przy jednej ze ślicznie wymalowanych cerkwi Podlasia usłyszy, że to on jest heretykiem i odstępcą. Przełknie tę gorzką pigułkę, ruszy na północ, by nieopodal Augustowa w Gabowych Grądach od staroobrzędowców usłyszeć: „To nie było żadne prawosławie. To kriwosławie”. I wysłucha opowieści o reformie patriarchy Nikona, który zmienił księgi liturgiczne i nakazał wiernym żegnać się trzema, a nie jak dotąd dwoma palcami, opowiedzianej z wyczuwalnym w głosie żalem, jakby nie dokonała się ona w latach 1652–1656, ale przedwczoraj. „To oni zdradzili prawosławie, odeszli od źródła – usłyszy od starowierców. – My jako jedyni zachowaliśmy czystą wiarę. A teraz nazywają nas sektą”. Zimny prysznic. I lekcja pokory.

Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.   roman koszowski /foto gość Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.
– Kiedyś Szymon Hołownia powiedział u nas na rekolekcjach świetną rzecz: przypominamy członków załogi łodzi, którzy uważają, że każdy powinien robić dokładnie to, co my – opowiada Roman Groszewski, jezuita. – Chodzimy po pokładzie i kiwamy palcem: „To, co robisz, robisz źle. Przez ciebie łódź zatonie!”. A przecież na łodzi każdy ma swoje inne zadanie. Musimy zaakceptować fakt, że Kościół jest i zawsze był różnorodny. Osoby Trójcy Świętej różnią się między sobą, a przecież żyją w jedności!”.

Gdy doniesiono Jezusowi, że niektórzy „obcy” czynią cuda w Jego imię, nie pytał spłoszony: „A kto to taki? Czy przypadkiem nie przeinaczają moich słów?”. Odpowiedział ze spokojem: „Pozwólcie im”. Jaką On miał w tym wolność!

– Duch Święty kocha różnorodność – dopowiada o. Gruszewski. – Jest w nas sporo lęku przed „innym”. Niepotrzebnie boimy się „chaosu”. A różnorodność wpisana jest w naturę rzeczywistości i próba podporządkowania wszystkiego jednemu modelowi musi skończyć się porażką. Różnorodność uczy nas współpracy i tego, że potrzebujemy siebie nawzajem. Musimy nauczyć się różnić. Inaczej nie będziemy potrafili budować Kościoła. Uczę się różnorodności we wspólnocie. Uczę się, obserwując rzeczywistość, która nie jest jednorodna. Uczę się kochać Kościół od samego Jezusa. Jeśli On kocha podzielony, poraniony Kościół, to znaczy, że ja też mogę taki Kościół kochać. Mogę kochać ludzi, którzy mnie nienawidzą. Powód jest jeden: są to moi bracia. Jeśli zacznę o nich myśleć jak o wrogach, to poległem na starcie, dałem się zwieść nieprzyjacielowi. Jezus mówi wyraźnie: wszyscy ludzie są naszymi braćmi. Zasługują na to, by ich kochać. Charyzmatycy i tradycjonaliści, prawosławni i protestanci, muzułmanie i ateiści – jesteśmy braćmi. Jestem im winien miłość.

Po co bogu pantofelek

– Boimy się tego, co różnorodne, bo różnorodność zawsze związana jest z tajemnicą i zaskoczeniem. Natomiast zaskoczenie i fascynacja są elementami, a nawet dowodami każdej prawdziwej miłości – nie ma wątpliwości dominikanin Tomasz Gałuszka. – To jest zachwyt nad fundamentalną różnorodnością. Rozróżnienie: Stwórca–stworzenie. To jest największa, nieprzekraczalna różnica. Nie ma nic więcej. Bóg chce, żebyśmy byli Nim zafascynowani. Nim, czyli innością totalną, nie do pojęcia. Także inność na poziomie stworzenia, czyli między nami a innym stworzeniem, między nami a pantofelkiem, jest tym, co powinniśmy odkrywać. Jest to jednak tylko niedoskonały obraz inności, która jest i ma być między nami a Bogiem. Która jest innością nieprzekraczalną. Święty Tomasz z Akwinu był zachwycony różnorodnością. Dzisiaj, mimo że chlubimy się życiem w 4D czy w jakichś innych formach, tak naprawdę nasza rzeczywistość jest dwuwymiarowa. Tak–nie, białe–czarne. Dla Tomasza rzeczywistość była naprawdę wielowymiarowa. Jego postrzeganie rzeczywistości wychodziło przede wszystkim z doświadczenia Boga. Tomasz wiedział, że Bóg jest Panem różnorodności. Nawet liczba gatunków, które znamy, których jeszcze nie spisaliśmy czy które wyginęły, jak dinozaury, pokazuje tak naprawdę bogactwo Boga i Jego różnorodność, wyrażające się w życiu trynitarnym. Jeżeli Bóg jest tak bardzo różnorodny, rzeczywistość też jest różnorodna i wymaga spojrzenia przynajmniej z pięciu stron.

Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.   roman koszowski /foto gość Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.
– To przerażające, że wydaje nam się, że wszyscy w Kościele będą tacy sami – uważa abp Grzegorz Ryś. – To jest działanie przeciw jedności, rozbijanie wspólnoty. Najłatwiej to zrozumieć, będąc historykiem Kościoła. Wszystkie schizmy w Kościele wzięły się z tego, że mylono jedność z jednolitością. Jeśli w Kościele pojawia się facet, który uważa, że wszyscy powinni myśleć tak jak on, zachowywać się jak on, być pobożni jak on, śpiewać tak jak on, przyjmować postawy religijne tak jak on, to jest to gość, który w sposób dramatyczny rozwala Kościół. Weźmy historię patronów Europy: Cyryla i Metodego. Przyszli do środkowej Europy z Konstantynopola. Ich bracia biskupi niemieccy leczyli ich ze wschodniej pobożności w ten sposób, że Metodego wsadzili do więzienia i prali od świtu do nocy, tak że sam papież musiał go z tego więzienia wyciągać i ratować najpierw jego życie, a potem misję na Morawach. Niemieckim biskupom wydawało się, że jeśli Kościół nie będzie łaciński, to nie będzie chrześcijański. Po drugiej stronie działało to mniej więcej tak samo. Mówiliśmy kapłanom wschodnim, że są nie dość dobrzy, bo mają brody, a oni odpowiadali: „A wy odprawiacie Eucharystię na niekwaszonym chlebie. Jak żydzi”. Na to my odbijaliśmy piłeczkę: „A wy odprawiacie na kwaszonym, czyli popsutym”. Na to oni po naszej Eucharystii zmywali ołtarz, by był odnowiony. Te pyskówki to proces, którego się nie zatrzyma. Każdy mówi: ma być tak jak ja chcę, i basta. I można się nawzajem wyzywać od heretyków, wariatów. A zazwyczaj te spory dotyczą nie rzeczy najbardziej istotnych, tylko szczegółów, tego, co jest różnorodnością Kościoła – wyjaśnia.

Po zstąpieniu Ducha Świętego apostołowie mówili różnymi językami, a nie jedynie po aramejsku czy łacinie. To musiało przypominać z zewnątrz chaos, skoro w swym pierwszym kazaniu Piotr przekonywał, że… nie jest pijany. Czy jedność jest możliwa bez różnorodności?

Duch działa nadobficie

– Nie, Duch Święty zawsze prowadzi do jedności w różnorodności – wyjaśnia franciszkanin o. dr Wit Chlondowski. – To nie jest komunistyczna urawni­łowka, gdzie wszyscy muszą być tak samo ubrani i sformatowani. Zobaczmy, jak różnorodny jest świat przyrody, który stworzył Bóg. Ile gatunków ptaków... To jest nadbogactwo! Gatunki wymierają, powstają nowe. Duch Święty zawsze działa nadobficie. A my boimy się tej różnorodności i traktujemy ją jako zagrożenie. Zalęknieni szukamy jednorodności. Widać to już w Księdze Rodzaju przy budowie wieży Babel. Taka jednorodność jest demoniczna, bezosobowa. Kard. Ratzinger pisał o tym, że zły duch stał się nie-osobą. Stał się masą. „Jak masz na imię? Legion”. Niby jest nas wielu, ale nikt nie ma już własnego imienia. Jednorodność, w której kłębi się agresja, przemoc, nienawiść, oskarżanie. Uczenie się jedności w różnorodności to solidna lekcja pokory… Bo to rzeczywistość dynamiczna, wymagająca rezygnacji z siebie, szacunku, dialogu, przyjęcia krzyża, dojrzewania w relacjach…

Kościół jest różnorodny. Torpedowanie tej rzeczywistości zawsze będzie walką z wiatrakami. Przypomina mi się opowieść Ryszarda Montusiewicza, dziennikarza, który przez lata mieszkał w Ziemi Świętej. Gdy jeden z polskich pobożnych pątników trafił w Jerozolimie na nabożeństwo Koptów, podszedł do niego spłoszony i zapytał: „Rysiu, czy oni w ogóle wierzą w Matkę Boską?”. „Wierzą – usłyszał. – Wierzyli tysiąc lat przed nami”.

TAGI: