Jak smakuje sakrament?

Marcin Jakimowicz

publikacja 05.02.2019 06:00

– Gdy ksiądz podniósł rękę do przebaczenia, zaczęłam płakać. Przez tyle lat czekałam na takie gesty! – opowiada Milena. Co tracą osoby żyjące w związkach niesakramentalnych?

Jak smakuje sakrament? Henryk Przondziono /Foto Gość

Dlaczego coraz więcej par decyduje się na życie poza sakramentami Kościoła? Nie piszę o tych, które mają prawne „przeszkody”, ale o tych, które nawet nie pomyślały o tym, by ślubować sobie przed ołtarzem.

Winda poszybowała

– Pewnego dnia rozmawiałem z kolegą, który opowiadał mi o kursie Alpha − wspomina Tomek. − „Mogę się zapisać?” – zagadnąłem. „Są ostatnie miejsca”. Decyzja była szybka. Idziemy. Największy przełom przyszedł w czasie modlitwy wstawienniczej na weekendzie Alpha. Moja żona dostała proroctwo – że jest małą dziewczynką, której pouciekały z rąk kolorowe baloniki, a Bóg wkłada je jej z powrotem do rąk, bo chce, żeby miała to, co jest Jego. Później usłyszała: „Wsiądziesz do windy, która szybko pomknie w górę”. Nie mieliśmy pojęcia, jak prawdziwe są te słowa. Wszystko potoczyło się niesamowicie szybko. O tych balonikach przypomnieliśmy sobie w czasie naszego ślubu kościelnego. Nasz syn był ministrantem…

− Tomek nawrócił się pierwszy i początkowo chodził do kościoła sam − opowiada jego żona Milena. − Kiedyś zaproponował: chodźmy na Mszę razem. Nie mogliśmy przystępować do sakramentów, ale pomyślałam: nasz syn jest w przedszkolu, niedługo będzie chodził na religię. Lepiej, żebyśmy zaczęli chodzić, by towarzyszyć mu w poznawaniu Boga. Poszliśmy. I zaczęliśmy przychodzić na Msze. Modliłam się: „Panie, skoro już tu przychodzę, daj mi żywą wiarę. Spraw, bym uwierzyła z serca w to wszystko, w czym uczestniczę”. Bóg wysłuchał tej modlitwy. Byłam rozdarta: przychodziłam na Mszę, ale nie mogłam w niej w pełni uczestniczyć. Miałam coraz większą świadomość tego, co tracę. Żyłam poza sakramentami. Modliłam się: „Panie, pozwól mi przeżyć Eucharystię w pełni”. Wysłuchał również tego wołania… Czasami jako jedyni nie szliśmy do Komunii św. A dzieci jak na złość chciały siedzieć w pierwszych ławkach. (śmiech)

− Próbowaliśmy wówczas przyjmować Komunię duchową − dopowiada Tomek. − Bardzo bolesnym przeżyciem była Pierwsza Komunia Święta naszego syna. Nie mogliśmy razem z nim przyjąć Ciała Jezusa. A byliśmy mocno zaangażowani w to święto, byłem nawet lektorem w czasie Mszy. Do naszej pierwszej wspólnej Komunii poszliśmy w czasie ślubu kościelnego – śmieją się małżonkowie.

− Byłam w spowiedzi u katowickich oblatów. Przede mną kolejka starszych kobiet, które wychodziły z konfesjonału po kilkudziesięciu sekundach. Uklękłam i spędziłam w konfesjonale kilkanaście minut. Wyszłam zapłakana. I wolna. Wreszcie mogłam doświadczyć tego, za czym tęskniłam przez tyle lat! Nie chodziłam przez lata do spowiedzi. Po co mam opowiadać o grzechach, skoro i tak nie otrzymam rozgrzeszenia? Tomek tego potrzebował: wyrzucił z siebie brud i czekał na słowa kapłana i jego błogosławieństwo, ale ja nie widziałam w tym sensu. Nie potrafiłam znieść tego, że nie słyszę słów rozgrzeszenia. A teraz? Byłam tuż przed świętami w spowiedzi i w chwili, gdy ksiądz podniósł rękę do przebaczenia, zaczęłam płakać. Przez tyle lat czekałam na takie gesty! − Milenie łamie się ze wzruszenia głos. − Jaka jest różnica między związkiem niesakramentalnym a sakramentalnym małżeństwem? Ogromna. Zmieniło się niemal wszystko – opowiada Milena.

− Jasne, zdarzają się konflikty. To normalne w każdej rodzinie − podsumowuje Tomek. − Ale widzę, że Kościół daje nam narzędzia do ich rozwiązywania. Kiedyś bywały ciche dni, kiedy ze sobą nie rozmawialiśmy. Dni pełne nieprzebaczenia. Teraz jest nam łatwiej się pojednać. Dzięki przebaczeniu, którego uczy nas Jezus. Co się zmieniło od dnia ślubu? Bóg dał nam łaskę wiary. Przykład? Jesteśmy na wakacjach. Znajoma Włoszka zaczyna nam opowiadać o tym, że ma złe wyniki badań i czuje się fatalnie… „Możemy się pomodlić?” − zapytaliśmy? „Oczywiście” – odpowiedziała, a potem zdumiona popatrzyła na nas: „Chcecie się modlić teraz?”. (śmiech) Pomodliliśmy się o zdrowie dla niej. Okazało się, że wyniki badań wyszły lepsze.

− Kluczem jest wiara – dodaje Milena. − Ślub niewiele zmienia, jeśli nie ma osobistej relacji, spotkania z żywym Bogiem. To On wszystko zmienia. Trzeba się otworzyć na Jego działanie i podporządkować Mu się w wielu kwestiach, a bez wiary i miłości do Niego to trudne. Wiesz, co mi pomaga? Myśl, że to sam Pan Bóg wybrał dla mnie Tomka. Gdy mój mąż zaczyna mnie wkurzać, myślę: „To Ty wybrałeś go dla mnie. Ty wiesz lepiej ode mnie”.

− Problem jest taki, że ja nawróciłem się wcześniej i modliłem się o dobrą żonę, a Milena nie modliła się o dobrego męża. Więc ma za swoje − wybucha śmiechem Tomek.

Każda historia jest inna

– Przychodzi do księdza para, która żyje na kocią łapę. Nie ma prawnej przeszkody, by stanąć przed ołtarzem. Jak ich ksiądz przekona do tego wyboru? – pytam ks. Jarosława Ogrodniczaka, wieloletniego duszpasterza rodzin.

– Dostatecznie długo pracuję z małżeństwami i parami żyjącymi w związkach niesakramentalnych, by wiedzieć, że każda historia jest inna. Do każdej pary trzeba podejść indywidualnie. Nie ma uniwersalnej odpowiedzi – odpowiada ks. Jarek. – Rozmawiam, nie stosuję żadnej formy nacisku. Cieszę się, jeśli takie pary wpuszczają kolędę, szukają, pytają. Trudno oceniać to, że nie zawarły przy ołtarzu związku małżeńskiego. Nie znam historii ich życia, ich zranień, doświadczeń. Nie mam prawa ich oceniać. Mogę zaproponować rozmowę.

Przy spotkaniach z niesakramentalnymi nie da się nie zauważyć wielu dramatów, rozdarć, pęknięć, trudnych sytuacji. Po grzechu w każdym momencie możemy pójść do spowiedzi i otrzymujemy rozgrzeszenie. Osoby żyjące w związkach niesakramentalnych opowiadały: „Pozostawał nam żal za grzechy, nie mogliśmy otrzymać sakramentalnego przebaczenia”. Pozostawała tęsknota.

Wybór sakramentu to wybór życia w łasce i z łaski; życia, w którym jest obecny Pan Bóg. Młodzi odkładają ślub, bo twierdzą, że nie mają pieniędzy? To najprawdopodobniej temat zastępczy. Zdumiewa mnie i boli praktyka życia bez ślubu u osób, które były blisko Kościoła. Byli ministrantami, chodzili na oazę. Wygląda to tak, jakby Pan Bóg przegrywał z zasadami, jakie dyktuje ten świat.

Czasem czuję się „niedzisiejszy”, widząc, jak bardzo świat odstaje od tego, co głosi Chrystus. Wiem, że w takich sytuacjach cytuje się zazwyczaj badania pokazujące, że spośród małżeństw, które zawarte zostały w kościele, 30 proc. się rozpada. Wśród tych, które razem co niedzielę chodzą do kościoła na Mszę św., odsetek rozwodów wynosi 2 proc., a wśród tych, które codziennie razem się modlą, jedynie 0,07 proc., ale jest tak wiele czynników, które wpływają na trwałość związku, że naprawdę trudno powiedzieć, dlaczego te małżeństwa przetrwały. Najważniejszy argument? Wiara. Jeśli to młodych nie interesuje, sakrament nie zadziała jak magiczna różdżka.

Dasz wiarę?

Socjologowie podkreślają, że wiara „dziedziczona tradycyjnie z mlekiem matki” zastępowana jest coraz częściej wiarą z wyboru. Ubywa „letnich”, a powiększa się grono zdeklarowanych przeciwników Kościoła i osób czynnie zaangażowanych w jego życie. Ta polaryzacja sprawia, że w coraz mniejszym stopniu o decyzji ślubowania przy ołtarzu decydują czynniki społeczne („bo tak wypada”). Czy decyzja o życiu poza sakramentami Kościoła jest, jak chcą socjologowie, „odrzuceniem norm moralnych, które głosi Kościół”? Im dłużej przyglądałem się temu zagadnieniu i rozmawiałem z osobami, które przez lata żyły poza sakramentami Kościoła, tym mocniej byłem przekonany, że to nie problem „odrzucenia norm”, ale… słabej wiary.

– Tak naprawdę jest to problem wiary; wszystkie argumenty, które przytaczamy, są istotne jedynie dla ludzi, którzy wierzą, chcą żyć w łasce, bo doświadczyli na własnej skórze, czym ona jest – potwierdza tę obserwację ks. Jarosław Ogrodniczak. – Tych, którzy nie wierzą, takie argumenty nie przekonają. Jaki argument może przekonać tych, dla których wiara nie jest istotna i którzy mówią: „Nam nie jest to potrzebne”?

Od par, które po latach życia poza sakramentami Kościoła zdecydowały się stanąć przed ołtarzem, słyszałem: „To dla nas większa gwarancja małżeńskiej wierności. Daliśmy słowo. Przed Bogiem. To zobowiązuje o niebo bardziej niż słowa wypowiedziane wobec urzędnika”.

− Okazuje się, że ludzie, którzy przed ślubem zamieszkali „na próbę”, bardzo często nie zawierają jednak małżeństwa – opowiada Jacek Pulikowski, autor licznych publikacji o tematyce rodzinnej. – Albo trwają przez długie lata w takim wolnym związku, albo się rozchodzą. Wbrew pozorom wspólne mieszkanie wcale nie przygotowuje do małżeństwa. Co zastanawiające, związki ludzi, którzy zamieszkali razem przed ślubem, są mniej trwałe niż małżeństwa osób, które w ten sposób się nie „próbowały”. Trzeba też podkreślić, że wolny związek jest też z założenia wolny od dzieci. A jeśli się już pocznie nowe życie, to często mężczyzna nie chce go przyjąć, dając dziewczynie wybór: albo dziecko, albo ja. Zgadzając się na wolny związek, dziewczyna powinna mieć więc świadomość, że z dużym prawdopodobieństwem może stanąć przed takim wyborem.

Wierność wypowiedzianemu przed ołtarzem słowu przysięgi jest kluczem trwałości związków. W Psalmie 85 czytamy: „Łaskawość i wierność spotkają się ze sobą. Wierność wyrośnie z ziemi, a sprawiedliwość wychyli się z nieba”. Gdy niebo zobaczy w nas wierność, odpowie łaską.

– Znam pary, które są mocno zakorzenione w Kościele. Żyją na co dzień z Bogiem – podsumowuje ks. Ogrodniczak. – Obserwuję je i widzę, że łatwiej przechodzą przez różne zawirowania, kłopoty, kryzysy. Życie im ich nie szczędzi, ale naprawdę dzięki wierze przechodzą przez to łatwiej. Przemieniona Boża codzienność jest w tych rodzinach naturalna jak powietrze, którym oddychają.

TAGI: