Łaska Stanisławy

Agata Puścikowska

publikacja 19.01.2019 06:00

Z lęku – radość. Z troski – nadzieja. Annę Stanisławę na świat przyjęła wyjątkowa położna …

Magdalena, mała Anna Stanisława i portret Stanisławy Leszczyńskiej, położnej z Auschwitz. Henryk Przondziono /foto gość Magdalena, mała Anna Stanisława i portret Stanisławy Leszczyńskiej, położnej z Auschwitz.

W grudniu Anna Stanisława skończyła rok. Pogodna, radosna, ufna. Urodziła się zdrowa wbrew rokowaniom, wbrew lekarzom, wbrew ludzkiemu gadaniu. A nad naturalnym porodem, trochę nadnaturalnie, czuwała doświadczona w ekstremalnych warunkach położna. Mama Anny Stanisławy, pani Magdalena, ma wobec niej piękny dług do spłacenia. Zaczyna spłacać.

List do św. Mikołaja

Był Adwent 2015 roku. Tadek, drugi syn Magdaleny i Łukasza, pisze list do św. Mikołaja. Prosi o brata albo siostrę. A najlepiej o bliźniaki. Rodzice uśmiechają się i nie komentują. Mają dwóch synów i córkę, nie są zamknięci na kolejne dziecko, ale i specjalnie się nie starają. Po trzech tygodniach test ciążowy nie pozostawia złudzeń. Święty Mikołaj przyjął zamówienie. – Bardzo się cieszyłam! Dziękowałam Bogu, byłam w euforii. Czułam, że to mój ostatni dzwonek na kolejne dziecko, miałam 38 lat – opowiada pani Magdalena.

Radość skończyła się nagle i brutalnie. Mały syneczek, Pawełek, odszedł niemal tak szybko, jak się pojawił. Koszmar izby przyjęć, ból rodziców i starszego rodzeństwa. Dobrze, że Pawełka udało się pochować.

Kilka miesięcy później Magdalena znów zachodzi w ciążę. I znów ma nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Jednak radość kończy się jeszcze szybciej: dzień przed rocznicą ślubu po raz kolejny roni. Dzieciątko przestało się rozwijać w szóstym tygodniu. – Gdyby nie wiara, nie dałabym rady. Straszny ból, pytanie o sens. Pomyślałam wtedy, że to już koniec marzeń o kolejnym dziecku. Widocznie tylko nasza trójka na ziemi nam pisana. Widać inny jest plan Pana Boga. Kolega oddał mi akurat rzeczy dla dzieci, które wcześniej mu pożyczyłam. Spakowałam wszystko i wywiozłam do Caritas. Nie chciałam patrzeć na śpioszki, pieluszki i kocyki…

Wtedy też przyplątały się choroby: Magda zaczęła mieć poważne problemy z tarczycą i nadciśnieniem. Lekarka pani Magdaleny kategorycznie stwierdziła: trzeba zadbać o siebie, to nie jest czas na dziecko. Rozsądne.

Ciąża ze Stanisławą

Jakieś dwa lata temu, przypadkiem, pani Magdalena przeczytała tekst o Stanisławie Leszczyńskiej. Położnej z Oświęcimia, która przyjmowała porody w Auschwitz-Birkenau. W nieludzkich warunkach po ludzku. Trzy tysiące porodów i żadna matka nie umarła. Dzieci rodziły się też żywe i zdrowe. Leszczyńska nie pozwalała ich zabijać natychmiast po porodzie. Większość odchodziła potem, godnie, w ramionach kochających matek. Około setki dzieci przeżyło obóz. – Rzucił mi się ten artykuł w oczy. I w zasadzie… zero wrażenia. Ot, dobra kobieta – wspomina pani Magdalena. Niedługo jednak przypomni sobie o Stanisławie. Albo... Stanisława przypomni o sobie.

Sobota przed Wielkim Tygodniem. Coś jest nie tak. Pani Magda robi test ciążowy. Dwie kreski. – Wiedziałam jedno: trzeci raz straty nie przejdę. Nie dam rady! A przecież inaczej się ta ciąża skończyć nie może. Byłam przerażona i wściekła. Dlaczego Pan Bóg znów pozwala na coś takiego? Dlaczego zmienia zdanie? Plamiłam cały czas, więc byłam pewna, że ciąża szybciej się skończy, niż zaczęła. Po prostu, całkowicie zrezygnowana, czekałam na najgorsze...

Do ginekologa poszła w Wielki Czwartek. Chciała prosić o leki na tarczycę. Bo zajść w ciążę przy chorej tarczycy to jedno, ale donosić… – Modliłam się tak: „Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz. Dobra, wezmę leki, ale nie bardzo wiem, co dalej”. Poszłam po te leki i dostałam… po głowie od lekarki.

Ginekolog była bardzo nieprzyjemna. Ostrym tonem mówiła o konsekwencjach, odpowiedzialności. Tarczyca, wiek i skaczące wysokie ciśnienie plus dwa poronienia w wywiadzie to zła prognoza na przyszłość. Ze „zgonem przy porodzie” w pakiecie. – W końcu usłyszałam: „Ja pewnymi rzeczami się nie zajmuję. Ale gdyby pani chciała kontakt…”. Byłam w szoku, z gabinetu wyszłam sztywna. I przerażona.

Magda wiedziała jedno. Musi się czegoś chwycić. Kogoś chwycić. – Wtedy, nagle, przypomniała mi się postać Stanisławy Leszczyńskiej. I poczułam, że to jest ta osoba, która pomoże i którą będę prosić. Co ciekawe, nie pomyślałam wtedy o Janie Pawle II, który był przyjacielem moich rodziców, błogosławił ich w czasie ślubu i którego znałam osobiście. On jest też niejako patronem naszej rodziny. Tymczasem tu przyszła mi do głowy właśnie Stanisława. Może to od Jana Pawła? Może on chce, by Stanisława była czczona? Muszą się w niebie dobrze znać…

Magda zaczyna się modlić o cud przez wstawiennictwo sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej. Ciągnie ją za rękę. Przyzywa i prosi: „Uratuj moje dziecko. Przecież tam, w beznadziejnych warunkach, wszystkie dzieci ratowałaś”…

A łatwo nie jest. Magda bierze tony leków, boi się, że jeśli w ogóle urodzi, to dziecko będzie chore. Wciąż towarzyszy jej duży stres. Gdy starszy syn trafia do szpitala, jest przy nim cały czas: w szpitalnych bakteriach, znosząc niewygody, nie przesypiając nocy. – Czy to się po ludzku mogło dobrze skończyć? Mimo to w dziewiątym tygodniu ciąży na USG zobaczyłam bijące serduszko.

Zmrożona z przerażenia nadal jednak nic nie czuła.

Przykaz, żeby mówić

– Nie chciałam czuć nadziei, a potem znów się zawieść. Nawet dzieciom nie mówiliśmy w obawie, że później znów będą cierpieć. Jednak w pewnym momencie bardzo mocno zrozumiałam też, że to moje maleństwo. Siedzi sobie tam gdzieś, we mnie. I czeka, żeby ktoś je pokochał…

Trzynasty tydzień ciąży. Test Pappa i wynik bardzo mocno niepokojący. Zwiększone ryzyko zespołu Downa. – Ale na USG zobaczyłam też nóżki, rączki, taniec malucha. Rozbroiło mnie to. Pomyślałam, że kolejny szaleniec rośnie. I... coś się we mnie odblokowało. Znów bombardowałam Stanisławę: „Proszę, rób coś. Może się uda”. Przecież z jednej strony są tylko jakieś statystyki, bezduszne dane, a z drugiej – wszechmogący Bóg, dla którego nie ma nic niemożliwego.

Na USG połówkowe Magda pojechała do znanego specjalisty, do Łodzi. – Uspokoiłam się po badaniu, bo wszystko było dobrze. Powiedzieli mi, że to dziewczynka. Od razu przez głowę przeszło: Anna Stanisława. Anna – łaska. A Stanisława po patronce. Łaska Stanisławy! Od razu pojechałam do jej grobu, który przecież znajduje się w Łodzi, w jednym z kościołów. Najpierw uczestniczyłam we Mszy św., a potem zaczęłam szukać grobowca…

Po dłuższej chwili, kluczeniu i szukaniu udało się. – To była kaplica, ale mocno zaniedbana, grób zakurzony, zwiędnięte kwiatki – rozkłada ręce pani Magda. – Mocno byłam zdziwiona, bo przecież to powinno być miejsce życia! Powinny wisieć zdjęcia dzieci, które dzięki niej się urodziły. Poza tym to wielka historyczna postać, bohaterka. Nie wolno o niej zapomnieć. I jest sługą Bożą!

Pani Magda rozmawia ze Stanisławą, tam przy jej grobie: „Jak się Anna Stanisława zdrowo urodzi, to przywiozę jej zdjęcie do ciebie. I będę o tobie mówić”. Wraca do domu spokojna.

Jednak to nie koniec trudności. Anna Stanisława w 31. tygodniu ciąży odwraca się główką do góry. Lekarze mówią, że konieczna będzie cesarka, bo silne leki matki, ciśnienie, cukrzyca to zbyt duże obciążenie, by urodzić naturalnie, pośladkowo.

– Wtedy dowiedziałam się o możliwości obrotu dziecka tuż przed porodem. Lekarze byli podzieleni w tej sprawie, każdy mówił co innego, ja miałam mętlik w głowie. W końcu miałam trzy opcje: cesarka, poród pośladkowy i próba obrotu. Szłam na konsultacje z dużym niepokojem, a w komórce miałam zdjęcie Stanisławy i mówiłam jej: „Stanisławo, wybierz, co będzie najlepsze”. Po przemodleniu sprawy zdecydowałam się na próbę obrócenia małej tuż przed porodem. Wiedziałam, że to bardzo rzadko się udaje, ale miałam świadomość, że obok jest sala do cięć cesarskich, więc jesteśmy pod opieką medyczną. No i opieką Leszczyńskiej.

Magda z Anną Stanisławą w brzuchu wchodzi do sali. Trzech lekarzy. Trzy położne. Pełna medyczna powaga, spore napięcie. Magda myśli: „Boże, niby u mnie w brzuchu, a taki odrębny człowiek. Uparła się pływać, to pływa”…

1 grudnia 2017. USG. Magda leży na wznak i się modli: „Stanisławo, zrób coś, proszę...”. Lekarz przykłada do brzucha ręce. Cztery ruchy. Mała Anna Stanisława spokojnie i posłusznie ląduje głową w dół. Magda w duchu: „Dzięki, Stanisławo!”. Lekarze mocno zdziwieni. Położna obecna przy zabiegu kręci głową: nie pamięta udanej próby. I to tak sprawnie...

Stanisława przyjmuje poród

2 grudnia, pierwsza sobota miesiąca, dobry dzień na spotkanie. – Czułam spokój, wiedziałam, że nawet jeśli mąż nie dojedzie, Stanisława będzie ze mną. Mąż jednak dojechał, a do mnie przyszła też szpitalna położna i powiedziała, że będzie ze mną podczas porodu.

Poród był długi. Bolesny jak nigdy wcześniej. Magda – nieco zdziwiona – pytała: „Kurczę, Stanisławo, gdzie jesteś?”. Wcześniejsze porody były dużo szybsze i prostsze…

– Położna, która przyjmowała poród, była niesamowicie profesjonalna, fachowa, niegadatliwa. Mimo cukrzycy i innych moich schorzeń przeprowadziła poród możliwie najbardziej naturalnie, obyło się bez oksytocyny. Stanowcza w działaniu, jednocześnie empatyczna. Idealna. Urodziłam Annę Stanisławę pięć minut przed Godziną Miłosierdzia. Zdrowiutką, 10 punktów w skali Apgar. I uświadomiłam sobie: przecież w tej mojej ziemskiej położnej była ona: Stanisława Leszczyńska….

Magda szybko po porodzie doszła do siebie. A malutka – spokojna i zdrowa – stała się oczkiem w głowie całej rodziny. – Ona jest dzięki Stanisławie Leszczyńskiej, nie mam wątpliwości. Przeczytałam też wszelkie możliwe teksty o słudze Bożej i uderzyło mnie, że to była świetna matka i żona, a cała jej rodzina była muzykująca. Przecież ja i mój tata jesteśmy wiolonczelistami… Chyba faktycznie w naszym „poznaniu się” ze Stanisławą maczał palce przyjaciel ojca – Jan Paweł II...

Magda mówi, że mała Anna Stanisława zabrała jej cały lęk, niepokój, strach. A nauczyła ufać. Obie Stanisławy tego ją nauczyły. Duża i mała. I nauczyły jeszcze, tak namacalnie, nie tylko w teorii, że każde życie trzeba ratować. Nawet jeśli mówią: „i tak umrze”, „i tak to nie ma sensu”, „będzie chore” czy „będziesz potem chora”.

– To patronka na obecne czasy, naznaczone kryzysem wartości, walką dobra ze złem. Czy ona nie słyszała podszeptów od Złego: „Przecież te wszystkie dzieci, które ratujesz w Auschwitz, i tak umrą z głodu. Skazujesz je na dodatkowe męczarnie. Po co je ratujesz i jeszcze sama ryzykujesz?”. Myślę, że mogła takie podszepty słyszeć… I pokazała konkretnie swoim życiem: o każde poczęte dziecko trzeba walczyć. Ona, jeśli się ją prosi, pomoże.

Magda obiecała Stanisławie, że będzie o niej mówić. I mówi. A zdjęcie małej Anny Stanisławy wkrótce pojedzie do Łodzi, do jej grobu. Może i Ania Stanisława kiedyś swoją patronkę odwiedzi?

TAGI: