Ludzie kardynała

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 17.01.2019 04:44

Poszliby za nim w największą ciemność, bo najlepiej ją znają. A kardynał im mówi, że istnieje jasność.

Kardynał Krajewski pod metrem Termini osobiście nalewa zupę potrzebującym. JÓZEF WOLNY /foto gość Kardynał Krajewski pod metrem Termini osobiście nalewa zupę potrzebującym.

Pod Stazione Termini w Rzymie w każdy wtorek o dwudziestej przyjeżdża busem kard. Konrad Krajewski, jałmużnik papieski, z wolontariuszami. W ciemnościach już czeka tłum ustawiony w wielokrotnie pozawijanej kolejce. Kardynał sam ustawia agregat na dachu samochodu. Od zamontowanej żarówki robi się jaśniej, a przede wszystkim jest czym zasilać ustawione na rozkładanym stole ekspresy, w których parzy się kawa. Antonio, szef gotujących dziś zupę, wypisał na kartce ilość zabranych z kuchni przy bazylice NMP Niepokalanej na Eskwilinie jednorazowych talerzy, kubków, sztućców. Przywieźli ich po 400 sztuk. – Nigdy się nie zdarzyło, żeby zabrakło nam zupy czy gotowanego latem risotto – mówi kardynał. Nigdy też nie zabrakło wolontariuszy, którzy w każdy wtorek – żeby jechać z nim na Termini, a w czwartek na Tiburtinę – przechodzą przez bramę św. Anny na teren Watykanu.

Dziś są z nami zakonnice Dorota i Józefa, ks. Ryszard, oblat, Daniel, fotograf watykański, i dwóch chłopaków pracujących w watykańskiej żandarmerii.

Zupa dla Jezusa

– W Światowy Dzień Ubogich, przed przyjściem 1500 biednych na obiad w Auli Pawła VI, papież poprosił, żeby stoły nakryto najlepszymi obrusami, jakie są na Watykanie, przystrojono je świeżymi kwiatami, a posiłek podano na zastawie z porcelany – opowiada kard. Krajewski. – Dlaczego? Bo pod postacią ubogich ugościł głodnego, chorego, samotnego Jezusa. Kiedy przychodzi do nas ubogi, zwykle dajemy mu kanapkę, prosząc: „Zjedz na schodach”. Ale gdyby odwiedził nas papież, przyjęlibyśmy go na salonach. Zapominamy, że Eucharystia powstała przy stole podczas posiłku. Papież jada w Domu św. Marty razem z 60 księżmi i świeckimi. W któryś wtorek zapytał, czy smakuje mi podane tam risotto. Odpowiedziałem, że tak sobie. „Dlaczego?” – zainteresował się. – Bo my z wolontariuszami gotujemy dzisiaj zupę dla ubogich, czyli dla Jezusa, a to jest zupełnie inna zupa. W kuchni papieskiej przygotowują dania tylko dla papieża, nie dla Jezusa. Trzeba stale pamiętać o intencji, że robimy coś dla Jezusa. O kościół tytularny na Eskwilinie, gdzie mamy kuchnię, sam poprosiłem Ojca Świętego, choć normalnie tego się nie robi. Obawiałem się jednak, że przyjdzie tam jakiś proboszcz i każe zlikwidować naszą kuchnię, nie chcąc, żeby w prezbiterium pachniało mu zupą. Dziś zwykle tworzy się struktury, a potem działa. Ale przecież najpierw się zakochujemy, a potem zakładamy rodzinę. Nie jest tak, że jakiś mężczyzna wymyśli sobie, że będzie miał pięcioro dzieci, a potem dopasowuje do tego żonę. Nasze gotowanie zaczęło się od kupna zwykłej kuchenki gazowej do pomieszczeń bez windy, z których kotły z zupą trzeba znosić po wąskich schodach.

– Dla wielu to spora trudność – dawać biednym to, czego potrzebują, a nie to, co chcemy im dać – wtrącam.

– Temu, kto nie ma zębów i nie ugryzie jabłka, muszę kupić banana. Komuś z chorymi nogami nie podaruję używanych butów, które zdążyły już przyjąć kształt mojej stopy. On potrzebuje wyjątkowych butów, bo ma chore nogi, a każdy paznokieć rośnie mu w inną stronę. Prawdziwą jałmużnę daję dopiero wtedy, kiedy wczuwam się w potrzeby drugiego. Matka nigdy nie da dziecku tego, czego ono nie lubi. Zawsze tak podzieli kurczaka, że domownicy dostają lepsze kawałki niż ona. My z jałmużną robimy odwrotnie – dajemy to, co nam zbywa. Nie muszę być katolikiem, żeby przestrzegać zasad sprawiedliwości społecznej, dzieląc się tym, co mi zostaje, i dobrze, żeby się nie zmarnowało. Niestety, na co dzień zachowujemy się wobec ubogich wyłącznie sprawiedliwie. A wychowanie w sprawiedliwości, ale bez czułości, to dom dziecka. Cierpiący na chorobę sierocą człowiek kiwa się potem przez całe życie. Proszę zobaczyć, z jaką czułością zwraca się do nas Jezus: „Przyjdźcie do mnie wszyscy – rozwiedzeni, uzależnieni, którzy utrudzeni jesteście, a ja was pokrzepię”.

***

Kiedy stoisz wobec takiego zagniewanego po cichu tłumu, możesz nawet zacząć się bać. Rozdaję banany i od niektórych podchodzących po nie słyszę, że są zbyt miękkie. Protestują, domagając się takich bez plam. Ale kiedy odkładam je na stolik, w jednej chwili znikają. Oczekujący przesuwają się w nieskończonej kolejce przede mną i innymi rozdzielającymi mleko, soki, konserwy, jogurty i gorącą zupę. Dziesiątki twarzy – białych, czarnych, Mulatów, burzliwych, niebezpiecznych, grzecznych, uśmiechniętych, wdzięcznych, ale i kamiennych, nieprzeniknionych, nieszukających kontaktu. Z niektórych emanuje jakiś dziwny spokój, zgoda na to, że znaleźli się po drugiej stronie, z której muszą wyciągać rękę po prośbie. Do nas, rozdających, powoli dociera, że ich dłoni nie da się odtrącić ani ominąć. Że w tym geście jest krótki przekaz – widzę, że mnie zauważyłeś, dziękuję, że teraz ze mną jesteś.

Jest tylko dziś

– Pierwszym jałmużnikiem w historii był Judasz – mówi kardynał. – Wszyscy myśleli, że idzie rozdać pieniądze biednym, a sprzedał Jezusa. Moja funkcja jałmużnika papieskiego jest bardzo niebezpieczna, bo diabeł tańczy tam, gdzie są pieniądze.

W Ewangelii wszystko dzieje się w chwili obecnej. Dlatego kiedy ubogi prosi, żebym mu pomógł, natychmiast załatwiam mu paszport dziesięciodniowy, wysyłam go pod prysznic i do fryzjera. Razem z wolontariuszami jesteśmy jak karetka pogotowia – dowozimy chorego do szpitala, żeby go ratować. Dopiero potem, jeśli nie ma zębów, kupujemy mu sztuczną szczękę, okulary. Żeby znaleźć pracę, wyrabiamy mu dokumenty, a to trwa około pół roku. Dopiero potem możemy założyć mu konto. Staramy się teraźniejszością zarabiać na naszą przyszłość. Dlatego interesuje mnie tylko dzień dzisiejszy. To mobilizacja do nieustannego działania. Jeśli mam iść do spowiedzi, to dzisiaj, nie jutro. Jeśli zamierzam się odchudzać, to od dziś. Dzisiaj konto dobroczynności Ojca Świętego, za które jestem odpowiedzialny, ma być puste. Papież jest przekonany, że gdy jest puste, to znaczy, że skutecznie pomagamy. On najpierw otworzył ludziom serca, a po nich otwarły się ich portfele, bo nieustannie otrzymujemy wiele ofiar. Nasze konto stale zasilają opłaty za pergaminy z błogosławieństwem papieskim. To jakiś fenomen, że kiedy robi się puste, natychmiast znów się napełnia. Tu muszę kupować śpiwory na raty, a wczoraj dowiaduję się, że ktoś wysłał do mnie ze Stanów trzy tysiące śpiworów niezbędnych w zimie. Większość z naszych bezdomnych to Włosi. Polaków staramy się jak najszybciej odsyłać do kraju, do siostry Chmielewskiej. W Rzymie nikt nie ma szansy, żeby umrzeć z głodu, bo tylu dobrych ludzi spieszy z pomocą potrzebującym. Prawie każda parafia posiada jadłodajnię. Ale ubodzy chcą czegoś więcej – żeby ich posłuchać, potraktować jak ludzi, nie zwierzęta. Gdyby wasz naczelny witał się z panią z daleka i nie podał nigdy ręki, nie wiedziałaby pani, co to ma znaczyć. A my takich dobrych gestów odmawiamy ubogim. Albo jak rozwiązać jeszcze inny problem: gdzie biedny ma się załatwić? Publiczne toalety są płatne, do restauracji go nie wpuszczą. W domach przy ulicach, gdzie śpią bezdomni, mieszkają kardynałowie, którzy mają w apartamentach po trzy łazienki, a ubodzy muszą sikać na asfalt.

– Czy to oskarżenie kardynałów? – pytam.

– Nie. Pod pani domem też śpią bezdomni, a jak nie, to w pobliżu. Tylko że kapłani czytają codziennie Ewangelię i powinni nią żyć. – Gdyby udostępnili swoje łazienki ubogim, to wszyscy by się do nich wdarli – mówię. – Nieprawda, Pan Jezus zaprosił wszystkich na ucztę, ale wielu się wymawiało, że mają obowiązki. Z korzystaniem z łazienki byłoby podobnie.

***

Pachnąca zupa minestrone i dodane do niej „buona sera” przypomina ubogim, że ten świat się ich nie wyparł. Ale trzeba być głodnym, by naprawdę docenić smak tej potrawy. Przez cztery godziny towarzyszymy gotującym ją wolontariuszom z Rzymu – panom Florindo, Renzo, dwóm o imieniu Mauro i dwóm bezdomnym – Gianluce z Włoch i Javorovi z Bułgarii. Wszyscy zwykle płaczą od jednej cebuli (a co dopiero od trzydziestu), tylko nie Gianluca. Ze stołu stopniowo znikają sterty krojonych perfekcyjnie świeżych pomidorów, porów, cebul, marchwi, ziemniaków, cukinii, pietruszki, bazylii. – Same najlepsze – komentują jakość warzyw wsypujący je do kotła. Z puszek dosypują ciecierzycę i fasolę, żeby zupa była gęstsza. W kuchni coraz mocniej czuć smakowity zapach. Mauro, już emeryt, jest diakonem stałym, ma żonę i trzech dorosłych synów. – Przychodzimy tu z zadowoleniem, nikt nie narzeka na pracę, bo przecież to dla Jezusa kroimy warzywa i gotujemy je – uśmiecha się.

Pod mój dach

– Wczoraj jednego bezdomnego, który się nie przyznał, że był karany, chcieliśmy wysłać do pracy w Londynie – opowiada kardynał. – No i aresztowano go na lotnisku podczas kontroli paszportów.

– Jak sobie Ksiądz radzi z tym, że ubodzy nie mówią prawdy? – pytam.

– Ci, którzy mają wysokie białe kołnierzyki, też jej nie mówią. Ubogi potrafi być szczery do bólu. Jeżeli ktoś rano ukradnie mu buty, to nienawidzi całego świata i to komunikuje. Szczerze przyznaje, na jakie cierpi nałogi. Nieraz słyszałem: „Jestem alkoholikiem, ksiądz widzi, jak mi się trzęsą ręce”. Dlaczego Brat Albert w swojej ogrzewalni dawał podopiecznym dobre śniadanie? Żeby nie pili na czczo.

– Wie Ksiądz, że oni potem piją?

– Kiedy ktoś jest alkoholikiem, musi się napić. Niech pani spróbuje w redakcji powiedzieć nałogowemu palaczowi: „Dzisiaj nie weźmiesz papierosa”. Przecież to niewykonalne. Ważne, żeby ich podprowadzić do momentu, kiedy zdecydują się rzucić nałóg. Można tę sytuację odnieść do tego, co Ojciec Święty radził małżeństwom niesakramentalnym. Nie powiedział, że rozwiedzionym można udzielać Komunii, ale że mają prawo się wyspowiadać, że trzeba im towarzyszyć do chwili, kiedy postanowią żyć ze sobą jak brat z siostrą. Czy gdyby ksiądz, który nakazuje im białe małżeństwo, sam miał się położyć obok kobiety, dałby radę wytrwać? Ale żeby ubogi powiedział mi, że chce się zacząć leczyć, najpierw muszę zdobyć jego zaufanie. Musi być pewien, że nie zaprowadzę go do ambasady, gdzie zakują go w kajdanki, bo na przykład nie płaci alimentów. Nikt z nas nie wie, z jakiego powodu tego nie robi. Widzimy tylko, że znalazł się na ulicy. Niewierzący setnik Zacheusz powiedział Jezusowi: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo”. Tak słowa poganina wdarły się do Mszy św. One uczą wiary wszystkich przyjmujących Komunię. Po łacinie brzmią: „Jeśli wejdziesz pod mój dach”, to wtedy u mnie zaczną dziać się cuda. Poganin Zacheusz po spotkaniu Jezusa rozdał swój majątek. Ubodzy, którzy spotkają przez nas Jezusa, sami muszą zmienić swoje życie. Przywracając im godność, bombardując dobrem, stwarzamy im taką szansę. Ważne, żebyśmy nie oczekiwali wdzięczności, bo Jezus też na nią nie liczył. Uzdrowił dziesięciu, a tylko jeden przyszedł mu podziękować.

***

Rudolf to imię przystojnego bruneta, Słowaka. Przychodzi mi do głowy, że może to jego ksywka wzięta od Rudolfa Valentino. Myślę tak może dlatego, że ostrzega mnie, że nie trzeba ufać opowieściom bezdomnych: – On ci nie powie, jakie jest jego prawdziwe imię, bo każdy coś ukrywa. Może jest poszukiwany, może coś przeskrobał. Każdy coś udaje, ale jeśli będzie głodny, to talerz zupy zasze dostanie. Tu się nie patrzy, jakie kto ma życie, ale mu się daje. Bo cały dzień na bułkach nie można wytrzymać – opowiada Rudolf. A kiedy ktoś stawia zarzut, że to tylko pomoc doraźna, tłumaczy, że bez niej by kradli. Rudolf przyjechał tu do pracy, bo zna się na budowlance, ale przez jakiś czas przyszło mu spać pod gołym niebem. Teraz ma mieszkanie, pracuje przy czyszczeniu pryszniców w założonym przez kardynała punkcie sanitarnym dla bezdomnych pod kolumnadą bazyliki. Pomaga mu przygotowywać obiady dla bezdomnych i mieszkających w dormitorium, które jedzą wspólnie w pokoju na Watykanie, obok biura kardynała. Jako wizytówkę pokazuje mi w telefonie zdjęcia z uroczystości, kiedy abp Krajewski otrzymał tytuł kardynała. – Nominowani przychodzą zwykle z sekretarzami, a kardynał poprosił, żebym to ja mu towarzyszył – mówił. Blisko papieża i kardynała siedział niedawno podczas przyjęcia w Dniu Ubogich.

Trzy minuty

– Skąd Ksiądz ma taką wiarę? – pytam.

– Wiara jest łaską, niech pani posłucha Ewangelii: „Macie oczy, a nie widzicie”. Należymy do grupy obdarowanych. Nigdy, jak św. Paweł, nie spadłem z konia. Religii uczył mnie ksiądz, który jeździł na oazy z ks. Blachnickim. Nigdy nie modliłem się ze swoim ojcem Edmundem. Był nauczycielem w zakładzie poprawczym i czasem mówił, że tam skończę. Z bratem jako kilkuletnie chłopaki rozpoznawaliśmy dźwięk silnika jego syrenki, kiedy po 22 wracał z pracy. Myślał, że śpimy, bo zaglądał do naszego pokoju, a potem klękał. To było coś niesamowitego – podglądać w ciemności, jak surowy i wymagający ojciec przed Kimś klękał. Nie wiem, co wtedy mówił Bogu, ale te trzy minuty jego modlitwy zmieniły moje życie – zostałem księdzem. Zawsze, kiedy zmagam się z jakimś problemem, próbuję znaleźć rozwiązanie, pytając: „Co by zrobił Jezus?”. Ktoś po 50 latach przyszedł do mnie do spowiedzi. Co by zrobił Jezus? Rozgrzeszyłby go, nic nie mówiąc. Łotrowi na krzyżu też nie prawił nauk, bo na tym polega miłosierdzie.

– Ale to może być pokusa, żeby mocno grzeszyć, sprawdzając, jak miłosierny jest Bóg – przerywam.

– Wtedy to byłby grzech przeciw Duchowi Świętemu. Ale tak się nie dzieje, przecież mąż nie zdradza żony, żeby dowiedzieć się, jak go kocha. Powód jest taki, że zafascynowała go sąsiadka. Po tym, jak Piotr się zaparł, Jezus zapytał go krótko: „Czy mnie kochasz bardziej niż inni?”. Bo jeśli kochasz, to zmieniasz świat, a miłość nie zna granic. Z osobą kochaną chcę się napić z jednego kubka, dać mu swoją kartę kredytową. A jak nie kocham, to mówię: „Nie idźmy do tej restauracji, bo jest za droga”. Nieraz nowożeńcy deklarują, że się kochają, a przygotowują podział majątku. Kiedy miłość jest wyliczona farmaceutycznie, ile jej przypada na każdy gram ciała, wszystko się sypie. Bo żeby kochać i wierzyć, trzeba być stukniętym. Przed zmartwychwstaniem apostołowie zimno kalkulowali, kto zajmie pierwsze miejsce, co będą mieli za swoje zasługi. Po zmartwychwstaniu Jezus pokazał się małej grupce i ona dla Niego oszalała. Wystarczyła jedna siostra Faustyna, żeby Boże Miłosierdzie ogarnęło cały świat. Jeśli będziecie mieć w „Gościu” jednego stukniętego redaktora, to wasze pismo będzie ocalone.

– Jaki powinien być?

– Niech czyta Ewangelię, przez którą działa słowo mające wielką moc. Brak nam jednak wiary w siłę słowa. Kiedy ktoś powie: „Kocham panią”, to powinien pójść z panią do ołtarza, być przy pani obecny, a nie żyć po staremu.

– To naturalne, że jak pani jest zakochana, to ciągle myśli o ukochanym i wysyła mu tysiąc esemesów. Dziecko bawiące się w pokoju przy kuchni dziesiątki razy pyta: „Mamo, jesteś?”, a matki to nie męczy. Papież Franciszek nauczył mnie, żebym nie był pracownikiem socjalnym, ale kochał tych, którym pomagam. Nieraz radzi: „Prześpij noc z biednymi, a będziesz wiedział, czym żyją”.

– Stale Ksiądz czuje obecność Boga? – dopytuję.

– To trudna miłość – mówię. – Czasem myślę, że choć piszę o ubogich, trudno byłoby mi oddać im swój komputer.

– Kiedy dziecko kogoś polubi, daje mu swoją najlepszą zabawkę, zachęcając: „Pobaw się nią”. Może jeszcze do tego nie dorośliśmy? 

TAGI: