Pan niebiosów zasypia… pod gwiazdami

ks. Adam Pawlaszczyk

GN 51-52/2018 |

publikacja 20.12.2018 00:00

Tysiące lat wcześniej ustalono regułę, że w Jego oblicze nie można spoglądać bezkarnie. Od narodzenia Chrystusa Boga można było uderzyć w twarz. Boże Narodzenie to czas, w którym Bóg i człowiek spoglądają sobie głęboko w oczy.

Pan niebiosów zasypia… pod gwiazdami Abraham Hondius, „adoracja”, 1663 r.

Kiedy runie coś potężnego, zawsze towarzyszy temu olbrzymi hałas. Trudno jest wyobrazić sobie, że coś runęło i nikt tego nie usłyszał. Tak jest zawsze. I kiedy runie deszcz, i kiedy runie władza. Kiedy spadają samoloty i kiedy rujnują się międzyludzkie relacje. Musi być głośno. A jednak… Był taki moment w historii, kiedy głęboka cisza zaległa wszystko. Noc w swoim biegu dosięgała połowy. Wszechmocne Słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry runęło (por. Mdr 18,14-15). Autor Księgi Mądrości nie mógł tego napisać lepiej. To najlepsza z możliwych zapowiedź tego, co stało się w noc Bożego narodzenia. I chociaż Słowo, które runęło i było jak miecz ostry, przyoblekło się w ciało małego człowieka, noworodka, zarówno cisza, jak i hałas tamtej nocy brzmią do dzisiaj. Już z górą dwa tysiące lat.

Skąd ta cisza? Z pokory Najwyższego, który stał się najniższym. Dopatrywanie się majestatu w noworodku położonym w żłobie, nawet jeśli naprawdę otoczyli go ludzie i zwierzęta, zdaje się nie mieć sensu. A może jednak ma? Tak – Najwyższy i Najpotężniejszy stał się bezsilny. Wyartykułuje to niedługo potem święty Paweł w swoim Liście do Filipian: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,6-8). A skąd ten hałas? Z ostrego jak miecz przesłania. Z ognia, który przyszedł rzucić na ziemię. A był to ogień nauki, która wypełniając Prawo, jednocześnie przewracała je do góry nogami, przynajmniej w tym, jak rozumieli je ludzie w to Prawo wierzący. Nakaże bowiem: miłujcie. Ale doda: nieprzyjaciół swoich. Tych, którzy wam źle czynią. Miłujcie.

Pan nieba śpi pod gwiazdami

Tomasz Merton zapisał kiedyś refleksję o bezdomnym Bogu – Wędrowcy. „Cienie przemijają. Pojawiają się gwiazdy. Ptak zasypia. Noc swym milczeniem obejmuje ziemię. Wędrowiec, ubogi pielgrzym o zakurzonych stopach, znajduje drogę ku nowym szlakom. Bezdomny Bóg, zagubiony w nocy, bez dokumentów, bez tożsamości, nawet bez numeru, wyczerpany i jakby złamany wygnaniec, kładzie się na pustkowiu pod słodkimi gwiazdami świata i powierza się snowi”. Kiedy dzieci izraelskie obchodzą Paschę, zadają dorosłym, niezmiennie od tysięcy lat, pytanie: co takiego szczególnego jest w tej nocy? Kiedy pytamy o to samo, ale w noc betlejemską, warto zdać sobie sprawę, że naprawdę zdarzyło się coś szczególnego. Od tej nocy Pan niebios zaczął sypiać pod gwiazdami.

Bóg stał się człowiekiem. Przyjmując naturalny bieg spraw, ustalony wpierw przez siebie samego, rozpoczął od zapytania Matki, czy jest otwarta na przyjęcie Jego życia. Następnie zaryzykował trudne warunki porodu, brak sterylnych prześcieradeł i zastępu położnych. Pozwolił sobie na ucieczkę w nieznany kraj, by przełożyć moment swej śmierci na inny dzień, znacznie odleglejszy. Czy to był przełom w historii relacji pomiędzy człowiekiem i Bogiem? Zdecydowanie tak. Bo od tej chwili człowiek może już nie tylko Boga zlekceważyć, odwracając się od Niego. Od tej chwili człowiek może dać Bogu w twarz. Stało się to zresztą niedługo po tym, jak przyszedł na ten świat. Boże narodzenie. Tajemnica Boga, który otrzymał ludzką twarz. Tysiące lat wcześniej ustalono regułę, że w Jego oblicze nie można spoglądać bezkarnie. Tym razem w twarz Boga można było uderzyć. Spoliczkować, jak sługa arcykapłana w noc przed śmiercią.

Patrząc głęboko w oczy

To „wystawienie się” Boga na cierpienie zadawane przez człowieka stało się największym skandalem w historii i jednocześnie najbardziej wymownym pouczeniem o tym, co najważniejsze. Mówi się, że Boże Narodzenie to czas szczególnego okazywania sobie miłości. To jest, rzecz jasna, piękne. Ograniczone jednak do gestów życzliwości w atmosferze ciepła – niewystarczające, by przemienić cokolwiek według Bożego zamysłu. Pozostać na tych czułych i słodkich jak pierniki gestach to skazać się ostatecznie na porażkę. Współcześnie ma ona postać uciekania przed Bożym Narodzeniem. Podobno już 25 procent Polaków robi to albo ma zamiar zrobić. Potraktować te dni jak wszystkie inne. Wyjechać z domu. Uniknąć konieczności wybierania prezentów i przymusowych rodzinnych posiedzeń. Zapomnieć o tym, że jest się samotnym w nieudanym związku albo samotnym bez prognoz na miłość. Tak, to jest porażka. Bo dopiero uświadomienie sobie, że tylko tam, gdzie Bóg i człowiek patrzą sobie głęboko w oczy, miłość zaczyna owocować, pozwala realnie stanąć wobec wyzwania trudnej tajemnicy połączenia Boga z człowiekiem.

Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek

O tym, co naprawdę wydarzyło się w noc narodzenia Pańskiego, od czasów wczesnego chrześcijaństwa napisano wiele. W V wieku wyartykułowano to w Chalcedonie: „Wyznajemy wszyscy jednozgodnie, że jeden i ten sam jest Jezus Chrystus, pełen i doskonały również w człowieczeństwie. Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek – z ciałem i duszą rozumną. Współistotny z Ojcem według Bóstwa i współistotny z nami, ludźmi, według człowieczeństwa (...). Przed wiekami zrodzony z Ojca według natury Bożej, w ostatnich zaś czasach zrodzony jako człowiek dla naszego zbawienia przez Maryję Dziewicę, Bożą Rodzicielkę”. Bóg i człowiek spotkali się ze sobą – tak wierzy Kościół. Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek urodził się w nocy, nazwanej przez Romana Brandstaettera „granicą czasu, którą określił Bóg dojrzewaniem owocu w niewieścim ciele”. Jeszcze wcześniej Ojciec i Matka przez krótką chwilę spojrzeli na siebie nawzajem. On – kiedy pytał ustami anioła, Ona – kiedy odpowiadała. Ile potem było tych spojrzeń, nie wie nikt. Jedno jest pewne. Nie chodzi o emocje. Chodzi o coś najważniejszego. O życie.

Przyjść tam, gdzie Cię nie chcą

Boże Narodzenie. Liturgicznie mniej spektakularne niż Wielkanoc. Niepoprzedzone Triduum, bez dramaturgii upadających na twarz kapłanów i obmywanych nóg biedaków. Jakby cichsze, trochę ckliwe, a w przestrzeni profanum nawet kiczowate za sprawą kolorowych choinek, miliardów światełek i zapachu goździków. O wyższości jednych nad drugimi dyskutować nie warto. Dla wierzącego obie te uroczystości są przecież okazją nie tylko do świętowania, lecz również do przemyślenia całego życia, czyli po prostu do nawrócenia. U początków obchodzenia w Kościele narodzin Jezusa patriarcha Jerozolimy szedł w procesji 8 kilometrów do Betlejem i tam, w Grocie Narodzenia Pańskiego, odprawiał w nocy Mszę Świętą. Po niej powracano do miasta i tam odprawiano drugą Mszę Świętą w godzinach porannych w kościele Zmartwychwstania Pańskiego. Trzecią odprawiano w kościele katedralnym. Kościół Narodzenia, kościół Zmartwychwstania i katedra – te trzy razem zbierały w całość podstawy chrześcijańskiej wiary. Bóg, który stał się człowiekiem dla naszego zbawienia, dla nas również dał się ukrzyżować i zmartwychwstał, a Kościół, nazwany sakramentem zbawienia, tę prawdę głosi, nauczając, że pełnia czasu dotyczy wszystkich. Święty Leon Wielki wyartykułuje to w swoim kazaniu: „Dzisiaj narodził nam się Zbawiciel, radujmy się, umiłowani! Nie ma miejsca na smutek, kiedy rodzi się życie; pierzchnął lęk przed zagładą śmierci, nastaje radość z obietnicy niekończącego się życia. Nikogo ona nie omija, wszyscy mają ten sam powód do tego wesela, bo nasz Pan niweczy grzech i śmierć, a chociaż nikogo nie znajduje wolnego od winy, to przecież wszystkich przychodzi wyzwolić. Niech się weseli święty, bo bliski jest palmy zwycięstwa; niech się raduje grzeszny, bo dane mu jest przebaczenie; niech powróci do życia poganin, bo do niego jest powołany. Oto nadeszła pełnia czasu, przewidziana w niezgłębionych wyrokach Bożych, i Syn Boga przyjmuje na siebie naturę ludzką, by ją pojednać z jej Stwórcą i przez nią pokonać szatana, jej zwycięzcę i sprawcę śmierci”.

Pojednanie natury ludzkiej z jej Stwórcą i pokonanie sprawcy śmierci. Rzeczy największe i brzmiące jakby bardziej trąbami ostatecznego sądu niż cichą kolędą. Paradoks narodzenia Bożego polega właśnie na połączeniach sprzeczności. Pan niebios zaczął sypiać pod gwiazdami. Bóg stał się człowiekiem. Od tej chwili człowiek może już nie tylko Boga zlekceważyć, odwracając się od Niego. Od tej chwili człowiek może dać Bogu w twarz. Ale to właśnie jest w Nim największe, co wydaje się najsłabsze. Bo łatwiej jest się odwrócić i odejść. Niż przyjść tam, gdzie Cię nie chcą. •

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.