Nie jestem stąd

GN 50/2018

publikacja 13.01.2019 06:00

O tęsknocie, Jezusie, który żyje i ma się dobrze, oraz pustynnej Szwecji opowiada Łukasz Nauman.

Nie jestem stąd paweł ogrodzki

Marcin Jakimowicz: Zacznijmy od prehistorii. Stoisz po indeks na wydziale dziennikarstwa. Za Tobą w kolejności alfabetycznej ustawia się Michał Nikodem. Zaczynacie gadkę i…

Łukasz Nauman: …po kwadransie sympatycznej rozmowy nowy kolega zaczyna opowiadać o tym, jak się nawrócił i jak pojechał na Przystanek Jezus. Zaczynam się pocić. Wokół cywilizowani ludzie, świecka uczelnia, a Michał chwali się na głos Jezusem! A tak się fajnie zapowiadał... Czułem dyskomfort i zażenowanie. Ale zaprzyjaźniliśmy się. Nie dość, że mieliśmy sąsiednie numery indeksu, to byliśmy do siebie wyjątkowo podobni. Uwierz lub nie: obaj blondasy. A dziś zgodnie łysi... Obserwowałem go uważnie. Czy to prawda, czy tylko ściema. Zapraszał do wspólnoty. Trzy miesiące grzecznie odmawiałem. W końcu przyszedł Adwent. Postanowiłem sprawić mu przyjemność, głupio było ciągle odrzucać zaproszenie. Poszedłem na kurs Filip. Otworzyłem się, odważyłem i... wsiąkłem.

Warto głosić w porę i nie w porę...

Każdy z nas, czy tego chce, czy nie, każdego dnia zasiewa jakieś ziarna. Oby wiary, nadziei i miłości. Jestem bardzo wdzięczny Michałowi, że podzielił się ze mną najlepszą informacją: że Jezus żyje i ma się dobrze. Wtedy potrzebowałem jakiegoś stałego punktu, bezpiecznej przystani w rozchwianym, świeżo rozpoczętym studenckim życiu. Przed maturą modliłem się do „bliskiego-dalekiego” Boga, prosząc o to, by dostać się na studia, a w zamian obiecując, że się ogarnę duchowo. Ale gdy dostałem się na dwa kierunki, odszedł egzaminacyjny stres, szybko zapomniałem o obietnicy: „Panie Boże, chyba nie wziąłeś tego na poważnie? Człowiek w stresie różne głupoty obiecuje”. (śmiech)

Czym zachwyciło Cię wówczas chrześcijaństwo?

Potrzebowałem, jak każdy, miłości, akceptacji, poczucia, że Bóg się mną interesuje, że mogę mieć z Nim bliską relację. Doświadczenie Boga osobiście było mi potrzebne. Idealny świat zachwiał się, gdy moja babcia umierała na raka. Bliskość kochającego Jezusa była ważnym balsamem dla mojej duszy. No i to poczucie, że Słowo jest żywe, Duch Święty działa i dotyka.

Coś zmieniło się po latach?

Coraz bardziej doceniam wierność. Bogu, żonie, rodzinie. Wolność i odpowiedzialność. Wiem, że choć jestem słaby, Pan Bóg traktuje mnie z miłością. Uczę się od Niego, by tak traktować dzieci. Przy każdym porodzie byłem przy żonie i płakałem jak bóbr, bo Bóg zaufał takiemu kolesiowi jak ja. I wierzy, że uda mi się pokazać dzieciom, co znaczy ojciec. Rodzicielstwo to codzienne okazje do zrozumienia, na czym polega miłość Boga do nas. Jestem w szoku, że Stwórca tak nam ufa.

Bywały chwile, gdy bezradnie rozkładałeś ręce: „kapituluję”? Wołałeś do nieba i miałeś wrażenie, że rzucasz grochem o ścianę?

Pewnie. Kiedy kilka miesięcy temu odchodził mój tata. Pół Polski modliło się o jego uzdrowienie i nic. Ale to nie jest beznadziejne. Bo jest niebo. My jesteśmy tu na chwilkę, osiem dyszek przy dobrych wiatrach. Więc tata zwinął namiot i odszedł. Pojednał się z Bogiem po swojemu, na ile potrafił. Byliśmy przy nim do końca: mama, siostra i ja. W naszych ramionach zgasł. Nie masz stosownych wyjaśnień. Milczysz. W tej ciszy przychodzi Bóg i przytula. Mnie otulił pocieszającym słowem z Ewangelii. Tata zmarł w oktawie wielkanocnej. Gdy przeczytałem: „Wstępuję do Boga mojego i Boga waszego”, to dostałem od Pana najpiękniejsze: nadzieję, której nic nie potrafi zgasić. Były łzy smutku, ale i olejek pocieszenia.

Od lat mieszkasz w Szwecji, gdzie kościoły nie pękają w szwach. Jak utrzymać żywą wiarę w jałowym duchowo środowisku?

Robić swoje. Czyli modlić się oraz kochać Boga i rodzinę. I dzielić się wiarą – u mnie dzieje się to przez bloga, a z żoną przez muzykę. Tu jest trochę jak na pustyni. Dlatego, żeby przeżyć, konieczna jest dyscyplina. Żeby wymagać od siebie, choćby inni nie wymagali. Żeby regularnie dzielić się swoimi refleksjami na blogu. Żeby nie poddawać się w pracy nad płytą, chociaż jest ciężko. Dużo z naszych przeżyć i refleksji zawartych jest w napisanych przez Izę tekstach. Kiedy słyszę „Rut” („Nadal będę z Tobą, na gorsze i lepsze zostanę”), to widzę moją mamę, która myje mojego tatę, bo jest już tak chory, że nie ma na to sił. Gdy myślę o trudnym życiu taty, to słyszę Izę, która śpiewa: „Choć to życie poplątane, dobrze skończy się”. Ta płyta to nasz głos na szwedzkiej pustyni. Oby został usłyszany!

„Wszystko będzie dobrze, lepsze dni nadejdą” – śpiewacie z żoną. Skąd masz taką pewność?

Z tej grubej Książki. Tam jest napisane, że na końcu wygramy. Choć życie jest trudne i potrafi mocno dać w kość. Ale liczy się meta. To dlatego biegniemy – razem z Nim! W tym maratonie dostajesz wskazówki, napoje, wsparcie duchowe. Ale to ty zasuwasz. I nikt tej pracy za nas nie wykona. Trzeba się napocić, ale jaka satysfakcja! Bóg potrafi nawet z największej ciemności w moim życiu wyciągnąć jakieś dobro. On jest Dobrodziejem, bo dzięki Niemu ostatecznie dobrze się dzieje.

Masz doświadczenie, że jest po Twojej stronie?

Zdecydowanie. „Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8,31). Co nas odłączy od Jego miłości? (por. Rz 8,35). Jego ojcowska obecność dodaje mi skrzydeł. Jeśli ja, taka trąba, potrafię kochać moje dzieci, to o ileż bardziej Pan Bóg kocha mnie! Bardzo Go potrzebuję. Mam świadomość swojej słabości i niedoskonałości, a jednocześnie zachwyca mnie i rozbraja, że On we mnie tak mocno wierzy.

Cytat z Twojego bloga: „Ładuję naczynia do zmywarki. Dawid wychodzi z łazienki: »Tato, jestem z ciebie dumny, że to robisz«. Wzruszony nie mogę wydobyć z siebie głosu. »Bo robisz to z serca«. Scena jak z filmu chrześcijańskiego. Tyle że to nie film. On to serio gada. Dostałem syna prosto z nieba”. Czym jeszcze zadziwiły Cię dzieciaki?

Taka sytuacja: Dawid pyta kilkakrotnie, czy może pograć na telefonie. Grzecznie odpowiadamy, że już wystarczy. A on dalej, więc po kilku odpowiedziach: „Chłopie, ile razy trzeba ci powtarzać? »Nie« znaczy »nie«!”. „No co! Sami mi ciągle powtarzacie, że mam się nigdy nie poddawać”. Innym razem mówię mu, że ma jeszcze trochę czasu, więc niech odrobi lekcje: „Niestety, nie mogę, bo nie mam ołówka”. „Niemożliwe!” „Tata, wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Sam mi to mówiłeś”. (śmiech) Kocham patrzeć na to, jak moje dzieci okazują sobie miłość, i nie znoszę, gdy się kłócą. Myślę, że Pan Bóg ma tak samo wobec swoich dzieci. Gdy Dawid przyjął Pierwszą Komunię, jego młodsza siostra pochyliła się i szepnęła zaintrygowana: „I jak, Dawid, smakuje?”. Innym razem podczas Eucharystii nasza najmłodsza wskazała palcem na malowidło Bogurodzicy i kiwając głową, stwierdziła z powagą: „Tata, to jest Marysia”. Skąd ona to wzięła? Nigdy tak nie mówiliśmy o Maryi.

W Bullerbyn nie słychać już śmiechu dzieciaków. W co drugim szwedzkim domu mieszka… zaledwie jeden lokator, a kraj staje się wyspą samotnych ludzi. Szwedzi nie patrzą na Waszą piątkę jak na zjawisko patologiczne?

Znam osoby, które mają wielodzietne rodziny, troje i więcej dzieci. Tu ludzie cenią sobie komfort, odpoczynek i spokój. Świadomie decydują się na wielodzietną rodzinę lub jej brak. Nie ma matki Szwedki, jak u nas jest matka Polka, która poświęca wszystko dla rodziny. Państwo prowadzi prorodzinną politykę. Pracodawcy biorą pod uwagę priorytety rodzinne, rodzic ma prawo wziąć płatne zwolnienie na chore dziecko. Pracodawca nie może odmówić urlopu rodzicielskiego. Szwedzi bardzo pilnują swoich granic w kontaktach. To inna kultura, zimniejsza. Ludzie otwierają się powoli. W Polsce ludzie często przekraczają czyjeś oraz swoje granice. Poświęcają się ponad możliwości. Szwedzi cenią sobie bezstresowość i pilnują, by się nie przepracować.

Karmelita Wilfrid Stinissen opowiadał: „Szwedzkiego środowiska nie nazwałbym pustynią, ale raczej szansą. Temu, kto doświadcza wewnętrznej pustki, często łatwiej otworzyć się na głębszą relację z Bogiem niż komuś, kto jest pełen różnych religijnych przyzwyczajeń”. Zgadzasz się z nim?

I tak, i nie. Pustynia jednych zabija, innych wzmacnia. Trzeba być silnym, żeby wytrzymać bez wspólnoty. I jeszcze coś z siebie dać rodzinie i ludziom. Nas ta pustynia wzmocniła. W Szwecji wytrysnęły moje źródła (blog, książka, zespół Oliva). To „naród kroczący w ciemnościach”. Ważny jest dalszy ciąg tej adwentowej obietnicy: „ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” (Iz 9,1). Ulf Ekman opowiadał mi, że Jan Paweł II codziennie modlił się za Szwecję. Dziś, gdy pracuję jako pielęgniarz domowy i odwiedzam starsze osoby, wiele z nich mówi mi, że wiernie modli się za swój kraj. 97-letnia pani przy każdym spotkaniu wyciąga Biblię i czyta na głos. Inna na moje pytanie, co by poradziła młodszemu o 50 lat facetowi, odpowiada: „Tylko jedno. Uwierz w Jezusa Chrystusa”.

Co czujesz, wołając: „Marana tha” czy „Przyjdź królestwo Twoje”?

Uczę się tęsknić. Im bardziej poznaję Boga, tym lepiej rozumiem, że nie jestem stąd, że jestem tu przejazdem, że ojczyzna jest w niebie. Tu, w Szwecji, jestem „inny”: zdradza mnie akcent, mentalność, zachowanie. Jako chrześcijanie na ziemi nie jesteśmy stąd. Mamy królewskie DNA, choć działamy jako słudzy. Choć czasem biedni, to bogaci Chrystusem. Bywa, że przygnębieni, a jednak radośni nieprzemijającą nadzieją. Służymy po królewsku i królujemy jako słudzy. Niczego stąd nie zabierzemy. Tylko inne dusze. Dobrze, że jest Adwent. Można się zatrzymać i na nowo zatęsknić. Dwadzieścia lat temu na koncercie 2 Tm 2,3 darłem gardło, wołając: „Marana tha”. Dziś przy wielu dziecięcych decybelach w domu nie potrzebuję heavymetalowych dźwięków, tylko ciszy. A z tego milczenia rodzi się szept: „Przyjdź, Panie Jezu”.

Łukasz Nauman - szczęśliwy mąż jednej żony i ojciec trojga dzieci. Z wykształcenia dziennikarz. Autor bloga i książki „Co wypełnia Lukę?”. Współtworzył Wspólnotę Abba. wydał z żoną płytę „Puzzle” w ramach zespołu Oliva. Mieszka w Uppsali.

TAGI: