Premier Chin w habicie

Edward Kabiesz

publikacja 09.01.2019 06:00

Lu Zhengxiang, dyplomata, a później zakonnik i kapłan, jako pierwszy starał się doprowadzić do nawiązania stosunków dyplomatycznych Republiki Chin z Watykanem.

Premier Chin w habicie NAC

Lu Zhengxianga bez wahania można nazwać najbardziej wpływowym chińskim katolikiem w czasach istnienia tam republiki w latach 1911–1949. W późnym okresie cesarskich rządów, a następnie republiki, Chiny przeżywały burzliwy okres naznaczony powstaniami, agresją zewnętrzną i walkami o władzę. Był to również czas poważnych zmian społecznych.

Doskonale wykształcony fachowiec

Przyszły dyplomata, dwukrotny premier i zakonnik urodził się w 1871 roku w protestanckiej rodzinie. Ojciec Lu był świeckim katechetą protestanckiej misji w Szanghaju. Lu, obdarzony wybitnymi zdolnościami językowymi, nie podjął nauki w konfucjańskiej akademii, jak nakazywała tradycja. Studiował w Szkole Języków Obcych i szkole dla tłumaczy przy cesarskim ministerstwie spraw zagranicznych. Specjalizował się we francuskim, który w tych latach był językiem dyplomacji. Został tłumaczem ambasady w Petersburgu, gdzie biegle opanował rosyjski. W stolicy Rosji poznał katoliczkę Bertę Bovy, pochodzącą z wojskowej rodziny. Berta uczyła w Petersburgu francuskiego. W 1899 roku Berta i Lu wzięli ślub.

Wkrótce Lu został dyplomatą. Był negocjatorem uprzejmym i skłonnym do kompromisu, ale w razie potrzeby potrafił reagować zdecydowanie. Wykazał to w czasie trudnych rozmów z Holendrami, od których domagał się zgody na ustanowienie konsulatu w ich koloniach zamorskich. Konsulat miał zajmować się sprawami przebywających tam Chińczyków. Sukces rozmów sprawił, że jego kariera nabrała przyspieszenia. Powierzono mu stanowisko ambasadora w Rosji. Był to już jednak schyłek rządów cesarskiej dynastii Qing. Z chwilą upadku cesarstwa i powstania republiki objął tekę ministra spraw zagranicznych, wprowadzając nowoczesne standardy funkcjonowania ministerstwa. Doskonała znajomość francuskiego ułatwiała mu kontakty z dyplomatami innych krajów. John Foster Dulles, doradca delegacji amerykańskiej na paryską konferencję pokojową, określał go jako „doskonale wykształconego fachowca”. Pomagały mu również znajomości żony wśród belgijskiej elity, włącznie z rodziną królewską.

Później, co prawda na krótko, dwukrotnie powierzono mu urząd premiera Chin. Po odwołaniu z urzędu znowu został szefem chińskiego MSZ, tym razem w niesłychanie trudnej dla kraju sytuacji. W 1914 roku Japończycy zdobyli miasto Qingdao znajdujące się w południowej części półwyspu Szantung. Miasto zostało wcześniej wydzierżawione Niemcom, stając się ich bazą morską na Dalekim Wschodzie. Chińczycy spodziewali się, że traktat wersalski przywróci im suwerenną władzę nad prowincją. Tym bardziej że rząd Chin stał po stronie aliantów i wypowiedział wojnę Cesarstwu Niemieckiemu. W kraju wybuchło oburzenie, kiedy okazało się, że wszystkie koncesje oddano Japonii. Delegacji chińskiej przewodził właśnie Lu Zhengxiang, który ostatecznie traktatu nie podpisał. W tej sytuacji Chiny, jako jedyne państwo, formalnie znajdowało się w stanie wojny z Niemcami aż do 1921 roku, kiedy zawarto traktat przywracający stan pokoju. Udział w paryskiej konferencji pokojowej był ostatnim ważnym wydarzeniem w jego karierze dyplomatycznej, chociaż na początku lat 20. XX w. został posłem Chin przy Lidze Narodów w Genewie. To był już koniec jego dyplomatycznej kariery.

Zniknęła ostatnia granica

Chociaż był politykiem, miał do tej profesji ambiwalentny stosunek. Uważał, że świat polityki jest niebezpieczny i niestabilny. Była dla niego dżunglą, której należy unikać na rzecz bardziej spokojnych zajęć. Długo się jednak nie wycofywał, bo nie chciał, by przepadły zapoczątkowane przez niego zmiany w państwie. Fakt, że poślubił Bertę Bovy, cudzoziemkę, i dążył do wprowadzenia reform w europejskim stylu, nie przysparzał mu sympatii wśród innych chińskich dyplomatów. Do porzucenia polityki przyczyniła się również ciężka choroba żony.

W 1912 roku dyplomata, zainspirowany głęboką wiarą swojej żony, podjął przełomowe postanowienie. Został katolikiem. Nie była to nagła decyzja, bo z tym zamiarem nosił się już od dawna. „Obiecałem, że nasze dzieci zostaną katolikami. A skoro nie mamy dzieci, co byś powiedziała na to, że ja sam zostanę katolikiem?” – zwierzył się żonie już rok wcześniej. „Zniknęła ostatnia granica pomiędzy nami” – napisał w swoim pamiętniku przy okazji zmiany wyznania. Pierwszą Komunię Świętą przyjął z rąk katolickiego arcybiskupa Petersburga.

Lu Zhengxiang, pełniąc funkcję ministra spraw zagranicznych, starał się doprowadzić do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Watykanem. W 1918 roku ustalono nawet datę wysłania nuncjusza apostolskiego do Pekinu oraz chińskiego posła do Rzymu, ale umów nie sfinalizowano.

W 1922 roku Lu wraz z chorą już wówczas żoną wyjechał do Locarno w Szwajcarii. Lu opiekował się nią z oddaniem, miał nadzieję, że odzyska zdrowie. W tej intencji poszedł na pielgrzymkę do Rzymu, gdzie na prywatnej audiencji przyjął go papież Pius XI. Berta zmarła w kwietniu 1926 roku. Po śmierci żony Lu postanowił zrealizować zamiar, z którym nosił się już od długiego czasu. Za radą spowiednika swojej żony początkowo chciał zostać oblatem benedyktyńskim. Pojechał do benedyktyńskiego opactwa Saint-André Abbaye w Brugii, gdzie opat poradził mu, by został jednak mnichem. W październiku 1927 roku Lu włożył habit i przyjął imię Pierre-Célestin, w 1932 złożył śluby wieczyste, a w 1935 przyjął święcenia kapłańskie. Ta decyzja zaszokowała wielu jego znajomych w Chinach, którzy nie mogli zrozumieć, dlaczego „zagrzebał się” w jakimś klasztorze tak daleko od swojej ojczyzny. Później niektórzy doszli do przekonania, że wypełnił w ten sposób swój życiowy cel, jakim było dążenie do duchowego wzmocnienia Chin.

Dyplomacja nie wystarczy

W swoich wspomnieniach napisał, że w religii katolickiej skoncentrowanej na poświęceniu Syna i celebrowanej z całą wspaniałością benedyktyńskiej liturgii znalazł spokój i szczęście. W niej właśnie odkrywał tajemnicę relacji pomiędzy Bogiem i człowiekiem. Uważał, że obrzędy niosące w sobie tak głębokie znaczenie odgrywają najważniejszą rolę w otwarciu na Boga i człowieczeństwo. Snuł refleksje nad swoją wiarą i upokorzeniami, jakich doznały Chiny i on sam. „Medytowałem nad Pismem Świętym w relacji do siebie i mojego kraju” – wyjaśniał. W klasztorze doszedł do wniosku, że dyplomacja i międzynarodowe organizacje nie są wystarczającym czynnikiem, by zapewnić pokój i sprawiedliwość między narodami. Podkreślał potrzebę wzajemnego szacunku i zrozumienia między ludźmi. Dał temu wyraz w opublikowanej już po śmierci książce, gdzie wzywał do międzycywilizacyjnego dialogu opartego na Ewangelii. Dowodził, że cierpienia Wschodu w znacznej mierze wynikały z tego, że większość żyjących tam ludzi nie poznała Mesjasza. Natomiast cierpienia Zachodu wynikały z odrzucenia przez wielu nauk Jezusa. „Trudności relacji w stosunkach międzynarodowych nie mają charakteru politycznego. U ich podstawy leży rozdźwięk czy różnice cywilizacyjne, jakie tworzą podziały między ludźmi” – dowodził w książce. Dlatego też wzywał do intensywnych działań pozwalających bliżej poznać kulturę chrześcijańską i chińską.

Niezwykła osobowość byłego chińskiego dyplomaty, jego działania na rzecz zbliżenia Wschodu i Zachodu, głęboka wiara i wreszcie powołanie kapłańskie sprawiły, że 19 maja 1946 roku papież Pius XII przyznał mu tytuł honorowego opata. Cały czas miał też nadzieję, że wróci do Chin jako misjonarz. Na przeszkodzie stanęły wojna i kłopoty ze zdrowiem. Pod koniec 1948 roku brat Pierre-Célestin ciężko zachorował. Zmarł 15 stycznia 1949 roku niedługo przed objęciem władzy przez komunistów z Mao Zedongiem na czele. Na łożu śmierci powiedział „tylko jeszcze kilka godzin… zobaczę naszego Pana!... Co za szczęście!”.