Zróbcie dla Niego miejsce w szafie swojego życia

Joanna Król; Gość zielonogórsko-gorzowski 49/2018

publikacja 24.12.2018 06:00

„Anioł nie człowiek” – to określenie do niej jak najbardziej pasuje. Ale tak naprawdę to kobieta, który dostrzega w innym człowieka. I jak to „anioła”, ciągnie ją do nieba.

Pani Magda ze statuetką, która symbolizuje otwarte serce i człowieka anioła. Joanna Król /FOTO GOŚĆ Pani Magda ze statuetką, która symbolizuje otwarte serce i człowieka anioła.

Wchodzę po schodach domu pani Magdy. Idę na drugie piętro. W progu wita mnie uśmiechnięta kobieta i zaraz prowadzi do pokoju. Od razu widać, że poruszanie się sprawia jej ogromną trudność i zapewne ból. Siadamy przy stole. Pytam: „Jak to jest być aniołem?” Pani Magda uśmiecha się tylko.

– Za bardzo nie wiem, za co dostałam tę nagrodę. Ze względu na moją chorobę przestałam się udzielać społecznie. Jedyne, co jeszcze robię, to zajmuję się pochówkiem dzieci zmarłych przed urodzeniem – opowiada Magdalena Napierała z Terenowego Komitetu Ochrony Praw Dziecka w Zielonej Górze. Właśnie została Społecznikiem Roku i otrzymała od wojewody lubuskiego statuetkę Anioła za wsparcie osób i rodzin w sytuacjach kryzysowych. A kilka dobrych lat wcześniej odebrała statuetkę „Człowiek Człowiekowi”. To z kolei nagroda biskupa diecezjalnego przyznawana ludziom szczególnie zasłużonym na polu działalności dobroczynnej, inspirowanej ewangelicznym duchem miłości bliźniego.

Zawsze! Nawet w nocy!

Pani Magda 24 godziny na dobę dostępna jest pod telefonem. Dzwonią do niej rodzice, których dzieci zmarły przed urodzeniem. Kto, jak kto, ale ona najlepiej rozumie kobiety, które poroniły. Sama straciła piąte dziecko w zaawansowanej ciąży. – Nie bardzo umiałam sobie to wytłumaczyć. Miałam żal do siebie, że nie umiałam ochronić swojego dziecka, ale też miałam żal do Pana Boga i wyrzucałam Mu, że tak nie wolno robić. Dopiero po latach zrozumiałam, że pewnie coś takiego musiało się zdarzyć, aby nastąpiło to, co robię teraz – opowiada pani Magda, która była pionierką pochówków dzieci zmarłych przed urodzeniem w Zielonej Górze i w naszej diecezji.

– Wtedy pochówki dzieci po poronieniu były dla ludzi dziwactwem. Z personelem szpitali rozmowy były trudne, kilka razy wyszłam, trzaskając drzwiami. Na szczęście była ze mną śp. Gosia Witkowska, która bardzo mi pomagała, i dzięki której ta umowa została w końcu spisana. I pomagam grzebać dzieci do dziś – dodaje.

Zielona Góra była pierwszym miastem, w którym można było organizować pochówki dzieci nienarodzonych, a potem doszły kolejne: Nowa Sól, Świebodzin, Sulechów i Gorzów Wlkp. – Chcielibyśmy, aby były one w miejscowościach, w których są szpitale. To ważne, bo tam, gdzie nie praktykuje się takich pochówków, przedwcześnie zmarłe dzieci wyrzuca się do kosza z odpadkami medycznymi. A dziś w zielonogórskim szpitalu pięknie się dzieje. Pracują tam niesamowite pielęgniarki! – opowiada.

Pomoc rodzicom po stracie w przypadku pani Magdy nie kończy się na organizacji pogrzebu. – Pochówek nie jest już dziś problemem, wszystko załatwiam w ciągu godziny z domu. Matki po poronieniu mogą natomiast liczyć na rozmowę, dostają też do wyboru ubranko dla dzieciątka. Niedawno jedna z mam mówiła mi o swoim dziecku, które poroniła w ósmym tygodniu: „Proszę pani, ono miało już rączki, nóżki i oczka” – opowiada zielonogórzanka.

Nagle dzwoni telefon. – Musimy przerwać rozmowę, bo może dzwoni mama, a ona jest ważniejsza – mówi pani Magda. Fałszywy alarm, rozmówca dzwonił w innej sprawie. Pani Magda wraca do przerwanej opowieści. – Matki dzwonią do mnie, a ja opowiadam im, jak będzie wyglądał pochówek. Oczywiście to nie są łatwe rozmowy. Mamy płaczą, a ja mówię: „Niech pani płacze, niech tato dziecka płacze. Macie to wypłakać i przejść tę żałobę”. Nie wolno dać sobie wmówić, że nic się nie stało, że to tylko zarodek czy skrzep. Bo przecież stało się – zmarło dziecko! Mówię tym kobietom, że jestem matką pięciorga dzieci – czworo mam tu na ziemi, a jedno w niebie. I mówię im, że też tak mają mówić, bo mają dzieciątko w niebie. Zazwyczaj na koniec mama pyta, czy będzie mogła do mnie zadzwonić. A ja mówię: „Zawsze! Nawet w nocy!”. I telefonują. Rozmawiamy, płaczemy. Razem…

Mam najlepszego męża na świecie

Pani Magda przez 25 lat była wolontariuszką w hospicjum domowym, zanim powstało jeszcze stacjonarne przy szpitalu. – Robiłam wszystko. Myłam chorych, czyściłam odleżyny – opowiada zielonogórzanka. – Często to przybierało formę ewangelizacji. Pamiętam, w jednym domu za szybą stało popiersie Lenina. Zwykle rano chodziłam na Mszę św., a potem szłam do chorego, który raz zapytał mnie: „Co pani tak rano?”. Odpowiedziałam: „Byłam na Mszy i pomodliłam się za pana”. A on ściszył głos, żeby domownicy nie słyszeli, i powiedział: „Ja też za panią się modliłem”. I takich podobnych sytuacji było wiele.

Korzystałam z pomocy ks. Leszka Kazimierczaka, ks. Jana Pawlaka, o. Błażeja Sekuli, którzy przychodzili na rozmowy z chorymi, z sakramentami. Piękne rzeczy się działy – dodaje.

Pani Magda jest twórcą oddziału dla chorych na AIDS, który od 1994 roku działa w zielonogórskim szpitalu. Wszystko zaczęło się od spotkania z koleżanką pielęgniarką, która jej powiedziała: „Mamy takiego chorego na AIDS. Jest w domu, umiera i nie ma dla niego żadnego miejsca na oddziale”. – Zapytałam: „Jak to nie ma miejsca?!”. Pobiegłam do tego domu. Otworzyła mi starsza pani. Powiedziała tylko: „Proszę pani, tam są rękawiczki, a tam leży Jurek” i zaraz potem położyła się, bo ileś nocy nie spała – wspomina pani Magda.

O pacjencie opowiedziała dr. Smykale. – Chwilę pomyślał i powiedział, że w szpitalu jest nieużywany oddział, który kiedyś służył do leczenia chorób tropikalnych. To już było coś. Zaczęłam szukać pieniędzy. Trzy lata trwał remont, ale wspaniali ludzie nam pomagali. Oczywiście, wtedy bałam się mężowi powiedzieć, na co chorował Jurek. Ale jak umarł, to pojechałam go ubrać, umyć i wróciłam o pierwszej w nocy. Czekał na mnie Andrzej, który powiedział: „On był chory na AIDS”? . A ja: „A skąd ty wiesz?”. „Myślisz, że nie czytałem twoich broszur?” – odpowiedział. Mam najlepszego męża na świecie. Jestem młodą mężatką, 50 lat będzie w kwietniu – dodaje z uśmiechem.

40 dzieci na sumieniu

Pani Magda o przez lata dyżurowała w telefonie zaufania w Domu Samotnej Matki. – To telefon interwencji kryzysowej. Dzwoniły na przykład osoby, które chciały popełnić samobójstwo. Jednego razu pewna kobieta powiedziała, że wzięła już tabletki i chce umrzeć. Przez policję udało się ustalić jej telefon, pogotowie zdążyło dojechać na czas. Później w radiu dostałam podziękowania od niej – opowiada zielonogórzanka.

To jednak niejedyna jej aktywność związana z tym miejscem. – Utworzyłam szkołę rodzenia dla naszych mam. Szpital chciał nam ją zafundować za darmo, ale do takiej szkoły chodzą szczęśliwe żony z mężami, a nasze podopieczne były w innej sytuacji, z reguły doświadczyły w swoim życiu przemocy. Przygotowywałam kobiety do porodu, a potem byłam przy nich jako osoba towarzysząca. „Mam na sumieniu” ok. 40 dzieci, bo byłam przy tylu porodach. Najstarsze mają już 15–17 lat. Do dziś mamy kontakt – uśmiecha się.

Pani Magda mówi, że teraz wreszcie może odpocząć. Ma RZS, czyli reumatoidalne zapalenie stawów. Od pięciu lat porusza się już tylko na wózku inwalidzkim, ale wciąż pomaga. – Pan Bóg daje talenty, a ty albo bierzesz albo nie. Nie wiem, czy wszystkie odkopałam. Jak dał mi wózek, to chyba koniec i mogę odpocząć. I jest mi dobrze z tym. Do kościoła chodzę już tylko w niedzielę, ale codziennie rano za pomocą internetu uczestniczę we Mszy św. na Jasnej Górze. Ofiarowałam Bogu to cierpienie i chcę iść prosto do nieba. Nie wiem, co Pan Bóg na to, ale myślę, że nie ma wyboru – uśmiech rozpromienia twarz pani Magdy.

Pytam raz jeszcze: „Czuje się pani aniołem?”. Znowu uśmiech! – Cieszę się z tej nagrody. Jeślibym zaprzeczyła, tobym skłamała. To miłe, że ktoś sobie o mnie przypomniał. Tak naprawdę każdy wolontariusz czymś się wyróżnia, ale nie możemy być kimś jedynym na świecie, powinniśmy chcieć być jednymi spośród wielu. Bo to wtedy ma sens – tłumaczy pani Magda. – Pędzimy za karierą, spełnieniem i samorozwojem, a trzeba pomyśleć, że to życie, które zaczyna się tu, na ziemi, ma swoją kontynuację w niebie. Teraz robimy już porządki przed świętami. Miałabym taki apel, żeby zrobić miejsce w szafie swojego życia na pieluszki dla Pana Jezusa. Żeby ten Adwent był czasem zatrzymania przy drugim człowieku.