Nie jesteśmy tu dla siebie

ks. Rafał Starkowicz; Gość gdański 48/2018

publikacja 18.12.2018 05:00

– Albo będziemy kapłanami na wzór Chrystusa, albo będziemy próbowali realizować jakieś inne kapłaństwo. Ale innego kapłaństwa niż Chrystusowe nie ma – podkreśla ks. dr Krzysztof Kinowski, rektor Gdańskiego Seminarium Duchownego.

– Najważniejsza jest formacja duchowa, która wszystko łączy i podtrzymuje. Opiera się nie tylko na osobistej modlitwie, ale także na wspólnocie Kościoła – podkreśla dk. Łukasz Chamier Cieminski. Na zdjęciu: Msza św. w seminaryjnej kaplicy. ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość – Najważniejsza jest formacja duchowa, która wszystko łączy i podtrzymuje. Opiera się nie tylko na osobistej modlitwie, ale także na wspólnocie Kościoła – podkreśla dk. Łukasz Chamier Cieminski. Na zdjęciu: Msza św. w seminaryjnej kaplicy.

Kiedy w 1957 roku kard. Stefan Wyszyński dokonywał poświęcenia utworzonego właśnie Biskupiego Seminarium Duchownego w Gdańsku-Oliwie, patronem uczelni ustanowiono Chrystusa Króla. Od tego czasu w ostatnią niedzielę roku kościelnego wspólnota seminaryjna przeżywa swoje święto. Dla wiernych archidiecezji jest to szczególna okazja do modlitwy za formujących się w seminarium kleryków. Dla alumnów stanowi natomiast czas pogłębionej refleksji nad darami, jakie otrzymali od Pana, własnym powołaniem, i tym, do czego ono zobowiązuje.

Pod okiem Najwyższego

– Wezwanie, pod którym funkcjonuje nasze seminarium, określa to, kto jest prawdziwym gospodarzem tego miejsca. Patroni dla wiernych są swoistymi wzorami. Chcemy się w nich wpatrywać, naśladować ich cnoty, uczyć się od nich dawania świadectwa. Trzeba jasno powiedzieć, że nie ma lepszego wzoru do naśladowania dla kleryków niż sam Chrystus. Wokół niego gromadzi się cała nasza seminaryjna wspólnota – wyjaśnia ks. Kinowski. Rektor podkreśla także, że trwająca zwykle sześć lat formacja to czas nieustannego zderzania ideałów z prozą życia. I choć seminarium stanowi konkretną strukturę, w której w formowaniu alumnów najważniejszą rolę pełnią biskup miejsca oraz moderatorzy i profesorowie, to jednak zadaniem ich wszystkich jest wskazywanie na Chrystusa, który jest zarówno Królem Wszechświata, jak i Dobrym Pasterzem.

– Chrystus Król swoim życiem pokazuje nam, czym jest jego królowanie. Nie ma tu miejsca na sprawowanie jakiejś ziemskiej władzy. On króluje poprzez służbę, uniża się, staje się sługą, daje życie za owce. Tronem Chrystusa jest krzyż, koronę tworzą ciernie, Jego szatą królewską jest płaszcz, w który został ubrany dla wyszydzenia. Mamy go naśladować. Przychodząc do seminarium, każdy z kleryków ma już jakąś wizję kapłaństwa. Tę wizję muszą oni skonfrontować z wizją kapłaństwa, jaką ukazuje nam Pan Jezus. To niekiedy prowadzi do twardego zderzenia z rzeczywistością. Musimy jednak pamiętać, że albo będziemy kapłanami na wzór Chrystusa, albo będziemy próbowali realizować jakieś inne kapłaństwo. Ale innego kapłaństwa niż Chrystusowe nie ma – stwierdza ksiądz rektor.

Na wzór Mistrza

Jak najpełniej upodobnić się do Jezusa Chrystusa? Formacja w seminarium odbywa się na wielu płaszczyznach. – Po pierwsze, musi być oparta na osobistej refleksji nad słowem Bożym i nauczaniem Jezusa. Po drugie, to niewątpliwie świadectwo kapłanów – i tych, którzy kształtują młodych w seminarium, i tych pracujących w parafiach. To często piękne wzorce, pokazujące kandydatom, jakimi kapłanami mogą się stać. A nieraz jakimi stać się powinni – mówi ks. Kinowski. Zaznacza, że to właśnie daje podwaliny do walki o to, by nie sprowadzać swojej posługi i działania jedynie do kategorii ludzkich i prób realizowania podjętego posłannictwa za pomocą władzy czy środków materialnych. – Rzeczywistość duchowa przekracza nasze ludzkie uwarunkowania, a nawet oczekiwania – dodaje rektor. I choć sytuacja chrześcijaństwa w Europie i Polsce naznaczona jest różnymi negatywnymi tendencjami, to jednak w przyszłość możemy patrzeć z nadzieją. Bo świadczyć o Chrystusie mamy w takich warunkach, w jakich przychodzi nam żyć.

– Najlepszym antidotum na sekularyzację jest promowanie pozytywnego obrazu kapłana. Dzisiaj ten obraz jest niezwykle oszpecony i często sprowadza się do piętnowania przewinień. Trzeba pokazywać prawdę – że kapłaństwo – mimo że ze swej natury jest drogą służby Kościołowi i konkretnym wiernym – to jednak dla poszczególnych powołanych stanowi drogę do szczęścia. Pan Bóg chce, żebyśmy byli w życiu szczęśliwi. Jeżeli tak właśnie jest, to i samo świadectwo o Nim staje się autentyczne – mówi ks. Kinowski. – Więcej nawet. Można pokusić się o stwierdzenie, że kapłani na wzór Chrystusa przywracają sens światu. Bo przecież człowiek, który traci wiarę, traci właściwą perspektywę swojego życia. Nie nasycą go ani środki materialne, ani doświadczenie przyjemności, ani sprawowanie władzy nad innymi. Zawsze będzie chciał więcej. I nigdy nie będzie syty. Kapłan według Chrystusowego Serca już samą swoją obecnością wskazuje sens życia. Ma nieustannie wskazywać na Mistrza. Jeżeli nie będzie tego robił, ludzie nie odnajdą właściwego punktu odniesienia – dodaje.

Porażeni łaską

Łukasz Chamier Cieminski jest dzisiaj diakonem. Jak sam stwierdza, do wakacji poprzedzających klasę maturalną nie myślał o kapłaństwie. Do tego momentu nie był ministrantem, nie należał do parafialnych wspólnot. – Pierwsza myśl o kapłaństwie przyszła mi podczas mojej wizyty przy grobie św. o. Pio w San Giovanni Rotondo. Pojechałem tam z rodzicami, zanim poszedłem do ostatniej klasy liceum. Ale wówczas miałem poczucie, że po ludzku jestem zupełnie niegotowy, by pójść do seminarium – dzieli się Łukasz. – To, co mnie przekonało i dodało odwagi, to słowa, które usłyszałem: że seminarium ma człowieka przemienić i przygotować do kapłaństwa. Przez pięć lat widzę właśnie, że tak się dzieje. Moją największą obawą był lęk przez publicznymi wystąpieniami, bycie w centrum uwagi. To wszystko odeszło... – opowiada diakon.

Arkadiusz Kosznik najpierw skończył politechnikę. Jest inżynierem automatyki i robotyki. Studiuje na IV roku. – Myślę, że gdybym po uzyskaniu dyplomu rozpoczął pracę, miałbym już dzisiaj niezłą pozycję – mówi z uśmiechem. Dlaczego więc wybrał służbę Bogu? – Jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – to że Go spotkałem i to On zrobił coś konkretnego w moim życiu.

– W swojej historii przeszedłem przez czas zaprzyjaźnienia się z różnymi grzechami, które spowodowały ciemność i niosły doświadczenie bezsensu. Wtedy jeden z kolegów zaprosił mnie na wyjazd zagraniczny na Bałkany. Dopiero w drodze zorientowałem się, że jedziemy na Festiwal Młodzieży. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z tym, że na adoracji było w jednym momencie 30–40 tys. młodych ludzi modlących się przed Najświętszym Sakramentem. Kiedy klęknąłem na adoracji, po raz pierwszy świadomie uwierzyłem, że tam jest prawdziwy Pan Jezus. Wcześniej to wiedziałem, byłem tego nauczony, ale nigdy Jego obecności nie przeżyłem tak mocno. Uwierzyłem, że On jest kimś, kto może coś zrobić w moim życiu. Dałem mu możliwość działania. Zacząłem się też modlić. I wtedy rozpoczął się proces odkrywania sensu życia i Bożego w nim działania. To było zaskakujące – opowiada Arkadiusz.

Mateusz Jankowski wychował się w bardzo religijnej rodzinie. Jednak to piłka nożna była dla niego prawie całym światem. – Grałem w piłkę. Kopałem po podwórkach i boiskach. Uciekałem przed Bogiem bardzo skutecznie. Ale w którymś momencie On dobił się do mnie swoim słowem. Dzisiaj czuję, że zanim poszedłem do seminarium, żyłem w jakimś półmroku. Chodziłem do spowiedzi, przystępowałem do Komunii, ale nie bardzo chciałem się zmieniać – dzieli się Mateusz. – Pamiętam dokładnie. Była to Środa Popielcowa, 18 lutego. W czasie wieczornej Mszy św., podczas przeistoczenia stało się coś niezwykłego. Pan Bóg wówczas zupełnie mnie rozwalił. Powiedziałem: „Jeżeli to jest od Ciebie, to zrób coś i mnie zmień”. I tak się stało. Czułem namacalnie to, o czym mówi Pismo Święte. Że Pan Bóg zabrał mi serce kamienne, a dał mi serce z ciała. To, że jestem w seminarium, nie jest moim pomysłem. Doświadczyłem ogromnej miłości i chcę na nią odpowiedzieć – stwierdza.

Chryste, Kim Jesteś?

Jak młodzi mężczyźni przeżywają patronalne święto swojej uczelni? Czy szlachetne wezwanie, pod którym funkcjonuje formująca ich uczelnia, ma dla nich jakieś szczególne znaczenie? – To, że Chrystus Król jest patronem naszego seminarium stanowi ogromne wyzwanie. Mój Król, który zwycięża na krzyżu i z niego króluje, jest dla mnie przykładem. Nie jestem tu dla siebie. Będąc tu, nie dążę do ludzkiej chwały. Nie chcę, żeby mnie ludzie uwielbiali. Chcę się do niego upodobnić. To ogromne pragnienie. Mam jednak świadomość tego, co we mnie ludzkie. Tego, co sprawia, że nie jest to zadanie łatwe. Dla mnie zawsze ważna była autonomia. Tutaj uczę się tego, że nie zawsze musi być tak, jak sam chcę. Powracają do mnie słowa Jezusa skierowane do św. Piotra: „Inny cię przepasze i zaprowadzi tam, dokąd ty nie chcesz...”. W seminarium uczymy się właśnie tego. Choć rezygnowanie z siebie nie jest łatwe – wyznaje Arkadiusz.

– Nasze zdolności są całkowicie niewystarczające, żeby skutecznie działać. W progi seminarium przychodzimy z całym swoim dziedzictwem. Także z problemami. Nie jesteśmy lepsi czy zdolniejsi od innych ludzi. Bardzo mocno odczuwam to, że pierwszym naszym formatorem jest właśnie Chrystus, który chce nas prowadzić zgodnie ze swoim Duchem. To ważne, bo to On ma przez nas działać – mówi dk. Łukasz. – Kiedy w kaplicy na Wersalu [potoczna nazwa jednego z budynków seminarium – przyp. aut.] patrzę na witraż, na którym jest Chrystus Król, zawsze doznaję poruszenia. Widzę to Jego serce na wierzchu, i to jest właśnie dla mnie kwintesencja Jego królowania. On daje swoje serce jak na dłoni i mówi: „bierz”. Wszystkie moje plany na życie, moje lęki – to wszystko staje się nieistotne. Kiedy zastanawiam się, jak to się stało, że poszedłem do seminarium, nawet ja sam odczytuję to jako wielką tajemnicę – puentuje Mateusz.