Po aborcji

Jarosław Dudała; GN 45/2018

GN 45/2018 |

publikacja 12.12.2018 06:00

Wydawało mi się, że nie mogę nic zrobić. A przecież mogłam! Mogłam krzyczeć: „Nie, nie chcę!”. Skąd to zaciśnięte gardło?

Po aborcji roman koszowski /foto gość

Byłam wychowana w rodzinie bez Boga. Po kryjomu zostałam ochrzczona przez babcię. Być może brała w tym udział moja mama.

W domu panował materializm, kult dobrej zabawy, swoboda w sprawach relacji damsko-męskich. Mój ojciec był despotyczny. Nie dostałam od niego miłości. Nie akceptował mojej płci, wykształcenia, moich wad, wyborów. Nie cieszył się z tego co ja. Nie uczył mnie szacunku dla mojej kobiecości. W czasie studiów prowadziłam jednak tak lekki tryb życia, że nawet jemu by się to nie podobało. Powtarzał, że jak zajdę w ciążę, to wyrzuci mnie z domu.

Ja tymczasem rzucałam się w ramiona każdemu chłopakowi, byle zyskać trochę poczucia własnej wartości. To było mnóstwo przypadkowych związków. Na początku były niewinne, były poszukiwaniem czułości, ale czasem kończyły się groźnie. Bo oczekiwania chłopaka z każdym kolejnym krokiem rosły.

Nie kochałam go

Budziło się we mnie poczucie winy, ale i krzywdy. Budziły się złość, chęć zemsty, tj. zdradzenia poprzedniego chłopaka z następnym. Zniewolenie, autoagresja. Zamknięte koło.

Kiedy zaszłam w ciążę? Kiedy najlepiej się bawiłam. Nie brałam pod uwagę konsekwencji. To zabrzmi niewiarygodnie, ale w wieku 20 lat nie znałam zasad rządzących cyklem kobiety. Nie interesowałam się tym. Tego mężczyzny rónież nie traktowałam poważnie. Nie kochałam go. On mnie też nie. Stwarzał atmosferę bliskości, a ja chciałam przytulenia, dlatego godziłam się na poniżenia, instrumentalne traktowanie. Zadowolenia z seksu nie było, ale też nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.

Jego pierwsza reakcja? – Usuń.

Nie byłam przekonana, że to najlepsze rozwiązanie. Ale w głowie cały czas słyszałam ojcowskie: „Wyrzucę cię z domu”. Dlatego wydawało mi się, że to jedyne wyjście.

Powiedziałam o tym jednej osobie – przyjaciółce. W trakcie tej rozmowy decyzja o aborcji została „przyklepana” przez osobę trzecią. Nie obwiniam jej. Też była niedoświadczona. Ale szkoda, że nie usłyszałam od niej: „Przecież to jest dziecko. Nie rób tego. Pomogę ci”. Tyle by wystarczyło.

Potem ojciec dziecka powiedział nawet coś takiego: „A może byś urodziła, a ja to dziecko wychowam?”. Ale wtedy wszystko było już zorganizowane. Wiedziałam, że nie mogę na niego liczyć i obawiałam się, że jak urodzę, to znów stanę się ofiarą.

Straszna była pierwsza wizyta

Gabinet ginekologa mieścił się w budynku, w którym było przedszkole. Widziałam dzieci wybiegające wprost w ramiona rodziców. Chciałam uciec. Ale to miało być tylko potwierdzenie, że jestem w ciąży. Budził się we mnie instynkt macierzyński. Zabiłam go poczuciem, że jestem nieważna, niekochana, niechciana. Że nie mam gdzie pójść. Że ani ten mężczyzna mnie nie kocha, ani ja jego.

W dodatku przyszło kolejne potwierdzenie, że jestem nieważna. Wróciłam do domu. To były moje urodziny. Nikt o nich nie pamiętał. Wszyscy zapomnieli. Uciekłam na stancję, żeby nie płakać w domu.

– Coś ty taka smutna, w ciąży jesteś czy co? – rzuciła koleżanka. – Co to za problem? – spytała. Może wtedy miałam jeszcze jakąś szansę. Ale nie odpowiedziałam jej. Z tego, co mówiła, zapamiętałam, że ciąża to problem. A problemy trzeba rozwiązywać...

Połowę pieniędzy dostałam od tego mężczyzny, drugą połowę od matki kolegi. Powiedziałam jej, że była impreza w akademiku, że były jakieś szkody i potrzebuję pieniędzy, żeby za nie zapłacić. Widziałam w jej oczach, że ona wie... Dlaczego udawała?

Dlaczego kobiety udają, że to dobre rozwiązanie?!

Przyjechałam do gabinetu w domu prywatnym. Wiedziałam, po co tam jadę. Czułam lęk. To był moment, gdy mogłam jeszcze coś zrobić. Ale czułam obezwładniające poddanie się. Poddanie przemocy. Samo przypinanie do fotela to była przemoc. Wydawało mi się, że nie mogłam nic zrobić. A przecież mogłam! Mogłam krzyczeć: „Nie, nie chcę!”. Skąd to zaciśnięte gardło?

Lekarz nie mógł mnie wybudzić z narkozy. Położył mnie na łóżku w swojej sypialni. Pewnie się bał, co ze mną będzie, bał się konsekwencji. Gdy się ocknęłam, wsadził mnie do taksówki. Wróciłam do akademika. Byłam obolała, senna, miałam silne dolegliwości bólowe, bardzo krwawiłam. Nikt się nie zainteresował dlaczego.

Następnego dnia wróciłam do domu. Mama też widziała, że jest źle, ale jakby bała się zapytać. Ojciec zobaczył sińce na przedramieniu i powiedział do niej: „Widzisz, wiedziałem, że jest narkomanką”. Ale nic nie zrobił. Ja też im nie powiedziałam. Nie dałam im szansy.

Kolejne kilka miesięcy to był koszmar. Szukałam sposobu, żeby samą siebie poniżyć. Chciałam zginąć w jakimś wypadku, bo nie miałam tyle odwagi, żeby popełnić samobójstwo. Myśli o tym, żeby nie żyć, towarzyszyły mi przez wiele miesięcy. Nie myślałam o dziecku, żeby nie dodawać sobie bólu. Kiedyś wsiadłam do taksówki. Powiedziałam, że jestem bardzo samotna i smutna. Spytałam kierowcę, czy mogę z nim tak po prostu jeździć całą noc.

W tym okresie stało się coś jeszcze.

Zostałam zgwałcona

To odebrało mi resztki poczucia godności, kobiecości. Wszelkie relacje wydawały się niebezpieczne. Zaczęłam pić, żeby to zagłuszyć.

Rok po aborcji związałam się z człowiekiem, z którym wreszcie czułam się bezpiecznie, czułam się kochana. Nie miałam wątpliwości, że to właśnie ten jedyny i najlepszy. Wyszłam za niego za mąż. Mąż był pierwszą osobą, której powiedziałam o tym, co zrobiłam. Nasz ślub był dla mnie szansą na powrót do Boga. Spowiedź, sakrament małżeństwa to było dla mnie ożywienie. Dotknięcie łaski Bożej. Znów byłam w stanie wierzyć w Dekalog.

Drugą osobą, której powiedziałam o aborcji, była koleżanka. Też planowała taki krok. Poprosiła, żebym jej w tym pomogła. Powiedziałam jej, co zrobiłam. Powiedziałam o pustce, o której nie da się zapomnieć. Powiedziałam: „Proszę cię, nie rób tego”. Obie płakałyśmy. Ona urodziła, a kilkanaście lat później podziękowała mi za życie swojej córki. To było moje zadośćuczynienie za pozbawienie życia mojego dziecka.

Egzorcysta

Byłam już żoną i matką trójki dzieci, gdy przyszło załamanie. Poczucie braku sensu życia. Bez przyczyny. Przeciwnie: spełniły się wszystkie moje marzenia. A mimo to wpadłam w depresję, poczucie pustki, bezsens i bezradność.

Poznałam pewnego księdza. Okazał się egzorcystą. Zaczęliśmy rozmawiać.

– Co ksiądz robi jako egzorcysta?
– Właściwie to jestem psychologiem. Ludzi naprawdę opętanych jest niewielu. Najczęściej mają problemy psychiczne.
– Jakie na przykład?
– Na przykład matka trójki dzieci nie może sobie poradzić z ich wychowaniem. I nie poradzi sobie z nimi, dopóki nie poradzi sobie ze sobą. Ma 40 lat i poczucie pustki, bezsensu. Niby wszystko jest OK, a jednak wszystko jest źle. Jeśli nie pojedna się z Bogiem, nie da sobie rady – powiedział ksiądz, niechcący odmalowując dokładnie moją sytuację.
– Kto jeszcze do księdza przychodzi? – spytałam.
– Dużo kobiet po aborcji – odparł, a ja prawie zjechałam pod kanapę. – Tu nie wystarczy się wyspowiadać i już. Potrzeba terapii. Bo czasem nie da się z tym żyć – dodał. To było jak olśnienie. Nigdy tak do tego nie podchodziłam. Uważałam, że mnie to nie dotyczy.

Miałam sen

Śniło mi się, że byłam w ciąży. Towarzyszył mi mój kochany mąż. Gdzieś nieopodal był szpital. I mój rozsierdzony tata. Był tam też jego brat, który powiedział do niego: „Daj spokój, przecież to twój wnuk!”. A ojciec machnął ręką i stwierdził: „Masz rację”.

To był dla mnie moment przebudzenia. Dotarło do mnie, co zrobiłam. Zrozumiałam, że to była moja decyzja. Że to nie była wina taty, którego nawet nie spytałam, co robić. Że to nie była wina nikogo innego. Że przez 20 lat usprawiedliwiałam się sama przed sobą. Uważałam, że gdybym jeszcze raz była w takiej sytuacji, to zrobiłabym to samo. Broniłam swojej decyzji i w ten sposób trwałam w grzechu. Dotarło do mnie, że nie mogę tak żyć. Wiedziałam, że bez Boga sobie nie poradzę. To było gruntowne nawrócenie.

Od tego wszystko się zaczęło. Rekolekcje Winnica Racheli, służące uzdrowieniu ran po aborcji. Oczyszczająca spowiedź generalna. Psychoterapia. Towarzyszenie kapłana. Odbudowywanie relacji małżeńskiej – i to w piorunującym tempie. Ta podróż trwa od siedmiu lat.

To, co się stało, było złe. Ale musiałam przez to przejść, żeby dojść do Boga. Są ludzie, którzy muszą doświadczyć dna. Dopiero wtedy się nawracają. Tak było ze mną.

Pan Jezus uzdolnił moje serce do kochania. Odtąd nie tyle chcę szukać miłości, ale chcę nią obdarzać. Nie tyle chcę szukać zrozumienia, co rozumieć. Nie tyle szukać szczęścia, co je dawać.

Zakazana żałoba

Winnica Racheli to rekolekcje weekendowe – propozycja skierowana zarówno do kobiet, jak i mężczyzn, którzy uczestniczyli bezpośrednio lub pośrednio w aborcji i z tego powodu odczuwają konsekwencje psychiczne, emocjonalne i duchowe. Winnica obecna jest w ponad 80 krajach świata. W Polsce takie rekolekcje odbywają się cyklicznie od 2014 r. w okolicach Warszawy, Poznania, Nowego Targu i Koszalina, a wkrótce będą także zorganizowane w okolicach Szczecina. Otoczone są niezbędną dyskrecją, jednak w internecie bez problemu znaleźć można kontakt z osobami, które je organizują.

Program powstał w latach 80. w USA. Jego autorka dr Theresa Karminski-Burke zawarła swoje terapeutyczne doświadczenia w książce pt. „Forbidden Grief” (Zakazana żałoba).

Najbliższe terminy rekolekcji Winnica Racheli:

Poznań – 13–15 marca 2019 r., organizatorka: Agnieszka, tel. 737 90 30 99, e-mail: WinnicaRacheli.Poznan@outlook.com
Koszalin – 16–18 listopada 2018 r. i 10–12 maja 2019 r., organizatorka: Jola, tel. 517 042 230, e-mail: rachel.koszalin1@wp.pl
Piwniczna – 1–3 marca 2019 r. oraz 17–19 maja 2019 r., organizatorka: s. Małgorzata, tel. 730 278 555, e-mail: rachel.piwniczna@gmail.com

Dostępne jest 6% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.