Islandia nosi habit

ks. Adam Pawlaszczyk; GN 44/2018

publikacja 05.12.2018 06:00

Podobno starożytny podróżnik dotarł na Islandię jeszcze przed narodzinami Chrystusa, w drodze na skraj świata. Kiedy więc polskie karmelitanki z Hafnarfjörður śpiewają: „żyję tym życiem, co jest hen, w dali”, słowa o skraju nabierają szczególnego sensu i znaczenia.

Islandzkie pejzaże jesienią przypominają karmelitański habit. ROMAN KOSZOWSKI Islandzkie pejzaże jesienią przypominają karmelitański habit.

Jesienią Islandia przypomina karmelitankę. Porośnięte zielonym mchem wzgórza przechodzą w dojrzały brąz, czarna lawa i biały śnieg dopełniają obraz. Habit, po prostu habit…

Jest punktualnie ósma rano. Dźwięk dzwonka i szelest rozsuwanej zasłony oddzielającej zakonny chór od reszty kaplicy rozlegają się niemal jednocześnie. Rozpoczyna się Msza św. Ksiądz, nieliczni wierni i dwanaście mniszek rozdzieleni są kratą, w którą wbudowane jest tabernakulum. Ołtarz, ambona i tabernakulum – to jedyne trzy punkty, na które zgromadzeni patrzą jednocześnie. Wszystko więc jest na właściwym miejscu we właściwym czasie. Ktoś, kto przeżywa to po raz pierwszy, może się zdziwić. Od pierwszych dźwięków fletu, skrzypiec, bębenka i śpiewu zakonnic nie można oprzeć się wrażeniu, że w klasztorze sióstr karmelitanek na Islandii głównym mieszkańcem jest… pokój. Chce się go czerpać całymi garściami. Chce się nim oddychać.

W trakcie codziennej liturgii brzmią własne kompozycje sióstr – muzyka, której nie chce się przestać słuchać.   ROMAN KOSZOWSKI W trakcie codziennej liturgii brzmią własne kompozycje sióstr – muzyka, której nie chce się przestać słuchać.

Cieśla skuteczny

Wszystko zaczęło się 19 marca 1984 r., czyli w uroczystość św. Józefa. W kościołach całego świata odczytywano wówczas słowa Ewangelii o tym, jak Józef zamierzał potajemnie oddalić Maryję, która okazała się brzemienną wpierw, nim „zamieszkali razem”. W starym opuszczonym klasztorze na Islandii zamieszkała razem grupa przybyłych z Polski karmelitanek. Wierzą, że Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny zadbał o to, by w jego uroczystość opuszczony klasztor znów zaczął tętnić modlitewnym życiem. Czy do dzisiaj miejsce to jest – jak chciała św. Teresa od Jezusa – rajem dla osób, które całe swe zadowolenie mają w tym, by podobać się Jezusowi?

Spotykamy się w rozmównicy. Rozdziela nas krata, ale rozmowa jest tak bezpośrednia, że właściwie żadne kraty nie byłyby w stanie dzielić skutecznie. Może to oczywiście przypominać więzienie, ale po kilku chwilach dochodzi się do wniosku, że to siostry są po właściwej stronie – tych… niepozbawionych wolności.

Zza kraty spoglądają Matka Boża Częstochowska i przeorysza, która wraz z innymi opowiada historię klasztoru, sióstr i własną. Burzliwą, bo po 44 latach od założenia klasztoru siostry karmelitanki z Holandii zmuszone były go opuścić. Kryzys powołań w Holandii i trudne warunki życia na Islandii prawdopodobnie przyczyniły się do tego najbardziej. Wielką rolę w sprowadzeniu nowych karmelitanek odegrały siostry józefitki. Jedna z nich zakopała w karmelitańskim ogrodzie medalik św. Józefa i modliła się, by przyprowadził on do opuszczonego klasztoru nowe zakonnice. Święty Cieśla z Nazaretu potraktował sprawę z precyzją. W uroczystość św. Józefa, 19 marca 1984 r., w środku nocy 16-osobowa grupa polskich mniszek stanęła na islandzkiej ziemi. Jak wspomina s. Agnieszka, która przybyła na Islandię wraz z pierwszą grupą karmelitanek z Polski, Józef się „podpisywał” pod wszystkim: paszporty przyniósł nam pan Józef, pytanie o fundację zadał nam również Józef. Glemp – dodaje po chwili. – To on zwrócił się do nas z propozycją. Tak rozpoczął się nowy etap w historii Karmelu – zarówno polskiego, jak i islandzkiego. W krainie „lodu i ognia”, ekstremów, które przypominają duchowość karmelitańską – żaru miłości i ciemnej nocy zarazem.

Święta Matka Teresa pragnęła, by siostry były dla siebie przyjaciółkami.   Roman Koszowski Święta Matka Teresa pragnęła, by siostry były dla siebie przyjaciółkami.

Czy surowy islandzki klimat nadaje się jedynie dla rosłych wikingów, zahartowanych kobiet i ich potomków? Czy delikatne, jak by się wydawało, kobiety w habitach przybyłe z różnych stron Polski były i są w stanie sprostać wymaganiom wyspy lodu i ognia? Siostry, zamiast „chwalcie łąki umajone”, śpiewają „chwalcie lodowce zmrożone”. Dodając „wulkany wciąż rozognione”. Pełna adaptacja do miejscowych warunków, w których majowe kwilenie ptaków i ciesząca oko zieleń nie mają możliwości się pojawić.

„Nasi” grają

Kiedy przybyły na Islandię, zostały powitane niezmiernie ciepło. Podobno było nawet kakao. A nie musiało być. Bo przecież od kiedy w przeszłości katolicyzm z Islandii wyrugowano, katolicy są w mniejszości. Więcej nawet: w jednym z komentarzy Radia Watykańskiego biskup Dawid został nazwany biskupem „na misjach w Islandii”. Ale czy o „świętej Matce” karmelitanek nie mówiono, że na wzburzonym morzu wewnętrznej walki i cierpienia jedna rzecz pozostawała dla niej niezmienna i że była to modlitwa? Wraz z siostrami kilka razy w miesiącu modli się kilkunastoosobowa grupa osób zgłębiających duchowość Karmelu. Uczestniczą w Eucharystii, czytają mistyków, spotykają się z mniszkami. Nie tylko oni są bardzo przychylni karmelitankom. Nawet ci, którzy z chrześcijaństwem mają niewiele wspólnego, przychodzą porozmawiać, czasem pomóc albo zakupić rzeczy wyrabiane przez siostry. A te mówią o nich: – Ci ludzie są dumni, że jesteśmy z nimi. Kiedy w trakcie mistrzostw piłkarskich „nasi” grali, kibicowałyśmy. Zapytane o to, czy Islandczycy są „nasi”, odpowiadają, że tak, oczywiście.

Ora et labora

– Ten budynek był bardzo zaniedbany – opowiada s. Agnieszka. Nie było właściwie nic. Podłogę, zaraz po przybyciu, szorowałyśmy… szkłem – mówi. Dzisiaj jest o wiele łatwiej, ale i tak wszystko, co mogą, robią same. Kładą płytki, kostkę brukową… Siostra Miriam „robi elektrykę”, nauczyła się tego od taty. – Praca robotników jest bardzo droga, więc musimy sobie radzić same – dodaje przeorysza. Siostra Miriam (ta od elektryczności) pisze również ikony.

Siostra Beata komponuje natomiast muzykę. I to taką, że aż ciarki przechodzą i nie chce się przestać jej słuchać. – Dużo inspiracji otrzymuję od wspólnoty – zapewnia. Niektóre kompozycje są autorstwa s. Oli. – Współpraca kwitnie – śmieją się obie. To faktycznie daje się usłyszeć w każdym dźwięku. – Próby nie odbywają się codziennie, brakuje czasu. Przydałoby się więcej. Czasu i prób – wzdycha s. Ola.

Polskiemu klasztorowi na islandzkiej ziemi patronuje Czarna Madonna.   ROMAN KOSZOWSKI Polskiemu klasztorowi na islandzkiej ziemi patronuje Czarna Madonna.

Zakonne „papiery” prowadzi podprzeorysza, czyli s. Agnieszka. Wiele sióstr maluje świece: Miriam, Melkorka, Ania. Przeorysza kaligrafuje. – Wyciskam z siebie siódme poty – śmieje się. Generalnie „nie mają czasu”. Zapytane, dlaczego i co wobec tego robią, odpowiadają ze śmiechem: „pracujemy i modlimy się”.

Słowo Boże i kasza ze skwarkami

Siostry napisały o swojej drugiej ojczyźnie, że ta naga, jakby bezbronna przestrzeń lawy i skał otwiera się cała ku niebu, a doświadczenie pustyni polega na tym, że człowiek dotknął swojej tęsknoty. Wychodzimy z klasztoru. Dumny z siebie mały pies o skomplikowanej (raczej) osobowości plącze się między nami. Podobno „z drugiej ręki”, po przejściach, więc i charakter ma trudny. Uśmiechnięte mniszki wchodzą na symboliczną, miniaturową górę Karmel, którą własnoręcznie usypały. Ogród starannie prowadzony, idealnie położony bruk i małe zabudowania pustelni oprócz podziwu budzą ciekawość o źródło siły tych, które to wszystko stworzyły. Jaką część dnia zajmuje im modlitwa? Dwie godziny modlitwy myślnej dziennie – odpowiadają. Po jednej rano i wieczorem. Msza św. i brewiarz.

Rekolekcje przeżywają indywidualnie. Pozostają na terenie klauzury, ale w ciągu dnia udają się do położonej w klasztornym ogrodzie jednej z trzech pustelni. Wchodzimy tam. Mały drewniany domek składa się tylko z jednego pomieszczenia, w którym nie ma praktycznie nic poza obrazem Miłosierdzia Bożego, świecą i Pismem Świętym. Im mniej, tym więcej, czyli prostota na sto procent. Matka przeorysza nazywa ten prosty styl „byciem tylko i wyłącznie” dla Pana. – Zaczynamy dzień od karmienia się słowem Bożym, które potem przez cały dzień ma w nas pracować. To życie pozwala doświadczyć pedagogiki Jezusa, który ma pomysł nie tylko na całą naszą wspólnotę, lecz przede wszystkim na każdą z nas z osobna – tłumaczy. Siostra Miriam zapytana o to, czy mniszki muszą się jeszcze „dodatkowo” umartwiać, odpowiada, że samo życie niesie konieczność podejmowania krzyża. – Podążanie za Jego wolą jest najlepszą drogą – dodaje.

– Otwarcie się na wolę Bożą rzeczywiście nas krzyżuje – mówi przeorysza. – Jeżeli z najdrobniejszych przeciwieństw wyciągamy mądrość, to widzimy prawdę o sobie, swoich motywacjach, często niskich i egoistycznych. Kiedy człowiek wstępuje w mury Karmelu, wydaje mu się, że odtąd będzie się już stawał tylko lepszy. A zaczyna odkrywać coraz bardziej, jak jest grzeszny.

– Tylko w ten sposób można otworzyć się na miłosierdzie i stać się naprawdę wolnym – dodaje s. Miriam. A s. Agnieszka wspomina: – Bardzo często tłumaczymy sobie nawzajem: „A pamiętasz, jak to było z Abrahamem, kiedy musiał całkowicie zaufać Bogu?” albo: „A pamiętasz, jak to było z Mojżeszem? Albo z Judytą?”. To nas umacnia. Pismo Święte jest jak… jak dobra kasza ze skwarkami. Tam są sami swoi. Tam jesteśmy my. Z naszym niedowiarstwem, z buntami, z trądem, z którego Pan nas musi potem oczyszczać… Po prostu my tacy jesteśmy. To jest historia nas.

TAGI: