Klimatyczny węzeł

Tomasz Rożek

GN 47/2018 |

publikacja 22.11.2018 00:00

W Katowicach 2 grudnia zaczyna się jedno z najważniejszych na świecie spotkań dotyczących przyszłości gospodarki. Na Światowy Kongres Klimatyczny COP24 przyjedzie kilkadziesiąt tysięcy osób. Jaki my – Polacy – mamy plan?

Klimatyczny węzeł henryk przondziono /foto gość

Nasza gospodarka stoi na węglu. Coraz mniej na węglu naszym, coraz bardziej na tym zza wschodniej granicy. Absolutnie nie możemy sobie pozwolić na to, by z węgla zrezygnować. Mamy największy w Unii wzrost gospodarczy, a wzrost wymaga paliwa. Energii. Tymczasem np. energię elektryczną produkujemy w ponad 80 proc. z węgla. Przecież nie wyłączymy elektrowni. Jaki jest zatem pomysł polskiej delegacji na zbliżający się kongres?

Zielony wilk

Nie chcę, by zabrzmiało to górnolotnie, ale spotkanie w Katowicach będzie jednym z najważniejszych, jakie obecnie odbywają się na świecie. To nie jest jeden z tych kongresów, na które zjeżdża śmietanka z całego świata, spotyka się, wypija wino i wraca do domów. Jak poukładać się ze światem, w którym z nieukrywaną niechęcią patrzy się na węgiel? Czytając rządowe dokumenty można odnieść wrażenie, że nasi negocjatorzy mają za zadanie przeciąganie i rozwadnianie konkretnych ustaleń, tak aby transformację energetyki z węglowej na niewęglową rozciągnąć jak najbardziej w czasie. W zielone niewielu wierzy, stąd w naszym stanowisku jest mowa o tym, że część energii chcemy produkować w reaktorach atomowych. Nie chcemy się zgodzić na „drastyczne” odejście od węgla i chcemy się pochwalić, ile dotychczas zrobiliśmy. Rzeczywiście, jeżeli spojrzymy na redukcję emisji CO2 od roku 1990 do dzisiaj, zobaczymy, że jesteśmy liderami w Europie. Tyle mówi statystyka. Każdy, kto się jej uczył, wie jednak, że korzystając z niej, trzeba bardzo uważać. Nasze osiągnięcia w redukcji nie są wynikiem zwiększania efektywności – ciężkiej pracy, inwestycji czy oszczędności. Nasze osiągnięcia wynikają z tego, że w czasie transformacji ustrojowej spora część energochłonnych zakładów przemysłowych po prostu upadła. Myśmy ich nie przebudowali. Myśmy się ich pozbyli. Czy można to poczytywać za zasługę?

W czasie COP24 polska strona ma opublikować dokument „Polityka energetyczna Polski”. To w nim mają się znaleźć informacje na temat tzw. miksu energetycznego, czyli tego, jak sobie wyobrażamy przyszłość naszej energetyki. Jakie źródła będą brane pod uwagę i w jakich proporcjach. Węgiel będzie odchodził, jego miejsce będą zajmowały źródła zielone i przede wszystkim gaz oraz atom. Tyle tylko, że na razie węgiel przyjeżdża do Polski coraz dłuższymi pociągami, budowa elektrowni atomowej stoi w miejscu, a obecny rząd na zielone źródła patrzy jak na wilka. W takich warunkach mówienie o planie i strategii odejścia od węgla jest raczej smutnym żartem.

Miksy i ustępstwa

Nie chodzi przy tym o to, czy w czasie kongresu zamydlimy komuś oczy, czy nie. Chodzi o to, że trzeba wynegocjować wspólne stanowisko, a potem tego stanowiska się trzymać. Jest jasne jak słońce, że żaden kraj w pojedynkę do niczego się nie zobowiąże. I wcale nie chodzi o ochronę środowiska, tylko o pieniądze. Wiadomo, że taki kraj jak Polska, nawet gdyby stanął na głowie, nie zmieni – w skali globalnej – składu ziemskiej atmosfery. Szczerze mówiąc, nie leży to w możliwościach nawet całej Europy. Stary Kontynent nie jest dzisiaj głównym źródłem zanieczyszczeń planety. Są nim Chiny i Indie. Także Kanada, Stany Zjednoczone i Rosja. Te kraje nie zgodzą się jednak na to, by jednostronnie przyjmować na siebie jakiekolwiek obciążenia. Choć byłoby to logiczne z punktu widzenia skuteczności działań, sprowadziłoby na gospodarki tych krajów kłopoty. Tak się składa, że prawie wszędzie najtańszym źródłem pozyskiwania energii jest spalanie kopalin. Najtańszym źródłem transportu jest transport oparty na spalaniu ropy. Jeżeli tylko niektóre kraje zostaną zobowiązane do transformacji, ich gospodarki staną się mniej konkurencyjne wobec innych, bo energia elektryczna zdrożeje. W ostatnim komunikacie Ministerstwa Energii znajduje się cytat, który idealnie opisuje tę sytuację: „Nałożenie rygorystycznych wymagań klimatycznych przekłada się wprost na konkurencyjność gospodarki, w tym także na przenoszenie miejsc pracy w inne rejony świata. Takie z kolei zdarzenia gospodarcze są niekorzystne dla rynku pracy, zasobności obywateli czy rozwoju przemysłu państw UE”.

Ten problem dotyczy szczególnie tych krajów, które nie są w posiadaniu wysokich technologii i musiałyby je kupić. W czasie COP24 w Katowicach nie chodzi więc o to, by „uratować planetę”, tylko o to, by chcąc poprawić stan jej środowiska, obciążyć wszystkich po równo. Swoją drogą, to dla negocjatorów (także polskich) bardzo wygodne podejście. Zawsze bowiem można powiedzieć: ja chciałem, ale oni nie byli zdolni do ustępstw. I tak, szczerze mówiąc, działa to od lat. Przytoczmy jeszcze jeden fragment z komunikatu polskiego Ministerstwa Energii: „Walka ze zmianami klimatu powinna mieć charakter globalnego i solidarnego wysiłku, który ma na uwadze konieczność zachowania konkurencyjności gospodarek krajowych i ich suwerenności w zakresie kształtowania miksów energetycznych”.

Coraz większe uzależnienie

Globalne podejście, solidarność i proporcjonalne obciążenia – to brzmi bardzo dobrze. Tyle tylko, że są to bardziej wytrychy do nicnierobienia niż wyraźna droga, po której wszyscy powinni kroczyć. Bo czym innym jest solidarność i proporcjonalność obciążeń dla krajów Europy Środkowej, czym innym dla Europy Zachodniej, a czym innym dla krajów azjatyckich. Na zmiany klimatu, które dzisiaj obserwujemy, pracowaliśmy od dziesięcioleci. Najbardziej zapracowały na nie kraje wysoko rozwinięte. Dzisiaj to te właśnie kraje ubrały się w zielone szaty i oczekują od biedniejszych, że będą zachowywać się tak jak państwa bogate. Tyle tylko, że te bogate są bogate właśnie dlatego, że rozwijały się w świecie, w którym nikt nie zwracał uwagi na normy emisji czy źródła energii.

My z jednej strony pokazujemy, jak wiele zrobiliśmy w kwestii obniżenia emisji, z drugiej – apelujemy o solidarność i o to, by zmiany zachodziły powoli. Czy to jest sensowna strategia? Byłaby sensowna, gdyby nie to, że jest mydleniem oczu. Jeżeli ten czy poprzednie rządy chciałyby rzeczywiście transformować energetykę, nie byłyby tak wrogo nastawione do zielonych źródeł energii. Kolejne polskie rządy nie udawałyby też, że budują reaktory atomowe. Podejmowałyby konkretne działania. Tymczasem w ostatnim czasie widać tylko program termomodernizacji, który dopiero co został zapowiedziany przez premiera Mateusza Morawieckiego. To ważny sygnał i bardzo słuszne działanie, tylko dlaczego dopiero teraz?

Europa jest – wbrew pozorom – coraz bardziej uzależniona od importowanych paliw kopalnych. Polska też. Mimo że mamy ogromne pokłady węgla. Jak w tym kontekście powinny wyglądać zobowiązania i kompromisy? Polska jest w bardzo niekomfortowej sytuacji. Jest gospodarzem, który jest postrzegany jako jedno z głównych źródeł problemu. Tymczasem to nieprawda. Wiele poprzednich rządów ma na swoim koncie zaniedbania, ale Polska w przeliczeniu na mieszkańca emituje znacznie mniej CO2 niż np. Niemcy. To Niemcy budują też nowe kopalnie, bo okazuje się, że zielone źródła nie wystarczają. Nasi zachodni sąsiedzi potrzebują też rosyjskiego gazu (który po dnie Bałtyku ma prowadzić kolejny gazociąg). Takie są fakty. I choć nie powinno się nimi zasłaniać lenistwa i braków inicjatywy kolejnych ekip, nie można o nich zapominać. Pomijając więc ochronę środowiska i pieniądze, może się okazać, że jedna z największych batalii katowickiego kongresu będzie się odbywała na poziomie medialnym i PR-owym. Co zrobić, by nie wyjechać z Katowic z łatką globalnego truciciela? 

Dostępne jest 5% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.