Nie umierać byle jak

Katarzyna Matejek; Gość koszalińsko-kołobrzeski 44/2018

publikacja 19.11.2018 06:00

O rozstaniach, tych ostatecznych, i o przyszłości eschatologicznej, która jest dla żywych zagadką, opowiadał w Słupsku ks. prof. Jan Perszon.

Nie umierać byle jak Katarzyna Matejek /foto gość − Co nas, Kaszubów, ocaliło dla Polski? Kościół. Nie Piłsudski, Dmowski, Sienkiewicz – mówił ksiądz profesor, prezentując kantyczkę z 1885 roku, która zawiera polskie pieśni i modlitwy.

Śmierć nowoczesna to głównie śmierć szpitalna. Od lat 70. umiera się przeważnie w szpitalu lub hospicjum, a każdy aktor tego dramatu – lekarz, pielęgniarka, rodzina konającego – porusza się w wąskiej przestrzeni obwarowanej procedurami medycznymi. Brak tam znanych domowych dźwięków, zapachów. Brak obrazu Matki Bożej na ścianie. Brak zaglądających co rusz bliskich. Wszystko jest inaczej. Śmierć szpitalna ma zmedykalizowany rytm.

– Ten automatyzm spowodowany jest myślą, by ratować życie, dopóki się da. A czasem, by – niestety – odsunąć z domu… kłopot. Szpital to dobrodziejstwo, wielu ludzi taki obrót sprawy ratuje, ale taka sytuacja ma swoją cenę. Bo konający, mimo najlepszej opieki ze strony rodziny, często umiera samotnie, odcięty od klimatu wiary – mówił ks. prof. Jan Franciszek Perszon, kierownik Katedry Teologii Fundamentalnej i Dogmatycznej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, podczas Spotkania Czwartków Literackich, które odbyło się 18 października na Zamku Książąt Pomorskich w Słupsku.

Dotyczyło ono nie tylko zwyczajów, obrzędów oraz wierzeń pogrzebowych i zaduszkowych na Kaszubach − jak głosi podtytuł prezentowanej przez ks. prof. Perszona wznowionej po blisko 20 latach książki „Na brzegu życia i śmierci” − ale w ogóle tematu umierania i towarzyszenia zmarłym w ich ostatniej drodze. Okazuje się bowiem, że tak jak inne dziedziny życia sposób przeżywania śmierci zmienia się błyskawicznie.

– Moi informatorzy są już po tamtej stronie – powiedział ksiądz profesor (z urodzenia Kaszuba i popularyzator kultury kaszubskiej) o badanych przez dziewięć lat mieszkańcach Kaszub – i zabrali ze sobą świat, który nie wróci. Mamy zaś do czynienia ze światem, który pędzi, już mało kto wie dokąd. Jest, owszem, wygodniej, ale czy to znaczy, że piękniej, głębiej, bardziej duchowo?

Lastriko prawdę ci powie

Lęk przed śmiercią kogoś bliskiego to jedno. Ale jest też lęk przed cierpieniem, definitywnym zniknięciem tej osoby z naszej codzienności, sprawami, które po jej odejściu na nas spadną. I lęk przed towarzyszeniem w tych ostatnich chwilach.

– Jesteśmy zdolni do tego, żeby człowieka oddać medycynie. Mamy bzika na punkcie zdrowia. Jest w nas dążenie, by żyć jak najdłużej, tak jakby to był cel sam w sobie. To mentalność, która nie pyta, czy jest życie wieczne, czy czasem warto cierpieć, by mieć odpuszczone grzechy – dzielił się ze słuchaczami zgromadzonymi w Sali Rycerskiej ks. Jan.

– Czego się tak naprawdę boimy? Samotności. I tego, żeby nas za bardzo nie bolało. Ale śmierci my, chrześcijanie – nie. Bo Bóg to nie bajka, Chrystus naprawdę zmartwychwstał.

To, jak wierzymy, widać na cmentarzach. One opowiadają o żywych, nie o zmarłych. Prof. Jacek Kolbuszewski, etnolog z Wrocławia, pisał o bezguściu i bezideowości nagrobków w katolickiej Polsce w latach 1970−1990, czyli od czasu, gdy na cmentarnych kwaterach zakrólowało lastriko, granit. – Zgadzam się z profesorem w stu procentach. Na naszych nagrobkach nie ma nic. Nie mamy nic do powiedzenia o tajemnicy paschalnej, tzn. o tajemnicy przejścia. Czasem na grobie dziecka przeczyta się jeszcze jakiś ckliwy wierszyk lub choćby, jak pisano w XIX wieku, by ukochana żona spoczywała w Bogu – komentował ks. Perszon.

Zachęcił też, by kaligrafować na płytach cmentarnych cytaty z Pisma Świętego, inskrypcję „Jezu, ufam Tobie” czy choćby dawne „Prosi o »Zdrowaś, Maryjo«”. – To konkret: nie wydziwiaj, nie plotkuj nad grobem. Pomódl się. Cała reszta to ozdabianie – mówił profesor teologii i przestrzegł przed odwrotnym kierunkiem: cmentarnym teatrem próżności, hierarchią grobowców ze względu na ich wystawność.

Śmierć oswojona

Śmierć prawdziwie ludzka to śmierć wolna, taka, na którą człowiek się zgadza. Bez wmawiania mu, ile jeszcze będzie żył. – „Mamo, ty teraz umierasz” – takie słowa się konającemu należą. Czy potrwa to tydzień, czy dwa, tego nie wiemy, ale to mu się należy. Żeby mógł wziąć swoją śmierć we własne ręce i stanąć przed Bogiem nie ze strachu, nie przez pomyłkę, wyrywając się – podpowiada kapłan.

Śmierć oswaja się przez jej planowanie. Tej niezwykłej reżyserii uczyła średniowieczna ars moriendi, sztuka umierania. Pielęgnowały ten kunszt poezja i pieśń baroku, klasztory. Stąd, za pośrednictwem szlachty i mieszczan, dotarła do ludu. – Choćby stosowany od XIII wieku obyczaj, że gdy ktoś kona, należy uderzyć w dzwon i zwołać ludzi do jego łoża – to zakonny zwyczaj z V wieku – wyjaśniał badacz kultury.

Choć śmierć bywa cicha, pogrzeb nie powinien przejść bez echa. Do udziału w tej uroczystości ma prawo cała społeczność. Kaszubi rozumieli, że dramat śmieci rozgrywa się na trzech płaszczyznach. Pierwszą jest obszar umierającego, który ma obowiązek nie umierać byle jak, ale naśladować Chrystusa konającego na krzyżu, czyli oddawać swoje życie Ojcu, ofiarowując cierpienie i agonię za grzechy.

Drugi krąg to Kościół domowy: współmałżonek, rodzice, dzieci, rodzina gromadzący się przy konającym nie na płaczu, krzykach, lecz na modlitwie. Taki jest ideał, o którym pisały XIX-wieczne modlitewniki. Do tego kręgu zaliczają się także sąsiedzi. Dołączenie do domowego czuwania przy zmarłym nie było naruszeniem prywatności.

Trzeci krąg to świat duchowy: Bóg, święci, aniołowie, dusze czyśćcowe, ale też duchy nieczyste. – Szatan też jest obecny przy łóżku konającego. Rozgrywa się ostatnia walka. W tej walce można przegrać, nawet będąc pobożnym, pojednanym z Bogiem, ponieważ człowiek wciąż jeszcze może zwątpić w Boże miłosierdzie – przestrzegał profesor teologii. – Pokusa rozpaczy grozi każdemu. Dlatego przy zmarłym należy się modlić, używać wody święconej do odganiania szatana, postawić zmarłemu przed oczy krzyż, obraz z wizerunkiem Chrystusa czy świętego – żeby on tę ostatnią walkę wygrał.

Wizyta u krawca

Kiedy się ciężko umiera? Ból mogą uśmierzyć leki. Gorzej, gdy człowiek rozstaje się z życiem niepogodzony z ludźmi i Bogiem. Kluczowe jest uregulowanie długów, pogodzenie się z nieprzyjaciółmi. Trzeba ich wezwać, by umierający mógł powiedzieć „przebacz mi, bo idę do Boga”. Sztuka umierania to wypełnienie wszystkich detali: pojednanie z Bogiem, spowiedź, wiatyk, sakrament namaszczenia, odpuszczenie winowajcom, błogosławieństwo, którego umierający udziela potomnym. – Spotkałem kilka przypadków, w których prośba konającego ojca do syna pijaka, by rzucił alkohol, została wysłuchana – mówił ks. Perszon o mocy więzi rodzinnych.

Są różne tradycje dotyczące usuwania ciała nieboszczyka. W niektórych kulturach zwłoki sadzano na krzesło, w innych wrzucano do rzeki, zakopywano, palono czy – jak u Aborygenów – rozkładano na krzakach na pożarcie ptactwu i szakalom. Chrześcijanie przygotowują swoich zmarłych w sposób wyrażający wiarę w życie po śmierci. Higiena pośmiertna symbolizuje przygotowanie na najważniejsze spotkanie człowieka: z Bogiem. Stąd odświętny strój, który ma wyrażać godność człowieka. W poprzednich pokoleniach był to ubiór wybierany nawet wcześniej przez człowieka przygotowującego się na śmierć, odłożony na czarną godzinę w szafie. Ks. Perszon, który wysłuchał niezwykłych opowieści wiekowych Kaszubów, przestrzegał przed niby-strojem, który raczej obleka niż odziewa zmarłego. Przeciwnie, radził, by pójść do krawca, jeśli ubranie zmarłego okazuje się za luźne lub zbyt ciasne.

Pusta noc

Śmierć nie musi osłabiać społeczności. Przeciwnie, piękne obrzędy związane z pochówkiem umacniają ją. Przykładem tego jest kaszubska „pusta noc”, czyli wieczór przed pogrzebem zmarłego.

Pustonocna tradycja ukazuje piękno religijności męskiej. To mężczyźni – rodzina, sąsiedzi i okoliczni śpiewacy – zbierali się trzeciej nocy przy zmarłym, by towarzyszyć mu śpiewem. Gdy pozostali, którzy pożegnali się z nim poprzez modlitwę i dotknięcie dłoni, rozchodzili się wieczorem do domów, śpiewacy tworzyli dwa chóry i gromko śpiewali. – Gdy krzyczysz te psalmy, pieśni pokutne o grzechu, odkupieniu, mocy Chrystusowej męki, gdy wchodzisz w ten tekst, to przychodzi pokój. Gdy wyśpiewasz swój ból nie przez jedną pieśń, ale przez sześć godzin, i wiesz, że nie jesteś w tym sam, bo towarzyszy ci kilkadziesiąt innych osób, to przychodzi pociecha, zgoda – mówi ks. Perszon o ludowych sposobach na rozpacz i depresję. Dlatego przestrzegał przed pospiesznym traktowaniem pochówku. – Czy chcemy się pozbyć trupa, czy też uczestniczyć w misterium paschalnym bliskiej nam osoby?

Gdy pierwszy śpiewak odmówił ostatnią pustonocną modlitwę, kropił zwłoki wodą święconą i zamykał trumnę. Wówczas kondukt ruszał do kościoła. Po pogrzebie natomiast wracano do tego samego domu na stypę. Osierocona rodzina nie pozostawała sama. Teraz wspominano zmarłego, biesiadowano. W restauracji, gdzie obecnie najczęściej odbywają się stypy, brakuje takiego rodzinnego klimatu.

Szybko i tanio

Z cywilizacją przyszedł błyskawiczny zanik dawnych obrzędów. Ma być szybko, tanio, praktycznie i w wykonaniu specjalistów. Dlatego z krajobrazu Kaszub znikają pustonocne obrzędy, nielicznych żyjących śpiewaków mało kto woła do konającego. Za dekadę, dwie nowa generacja nie będzie miała pojęcia o wielowiekowej wspólnotowej tradycji. Żeby ją upamiętnić, Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wydało śpiewnik „Pieśni pustej nocy” (po raz pierwszy z nutami oraz płytą) w wykonaniu Scholi Cantorum Akademii Muzycznej w Gdańsku i Chóru Kameralnego Discantus.

Zresztą nie potrzeba książeczek, by zwyczajem dawnych Kaszubów w wieczorny pacierz wplatać prośbę o dobrą śmierć. – Gdybyśmy tak się modlili, to Pan Bóg by nam dał nie wielką trwogę, nie kurczowe trzymanie się resztek życia czy pretensje do lekarzy, że nic nie mogą… Dałby nam piękną ludzką śmierć – podsumował ks. Perszon.