Ewangelia na krańcach świata

ks. Tomasz Lis

publikacja 10.11.2018 06:00

Są ziarnem w dalekich krajach, różnych kulturach, porozumiewając się nie swoim językiem. Dla nich misja to nie przygoda, ale zadanie do wykonania.

Ks. Grzegorz Kasprzycki od kilku lat pracuje w Papui-Nowej Gwinei. Zdjęcia Archiwum misjonarzy Ks. Grzegorz Kasprzycki od kilku lat pracuje w Papui-Nowej Gwinei.

Gdyby na mapie świata zaznaczyć punkty, gdzie pracowali i pracują nadal nasi diecezjalni misjonarze, duchowni i świeccy, byłoby ich naprawdę dużo i w najbardziej ekstremalnych miejscach. Dlaczego? Bo wszędzie tam są ludzie, którzy czekają na Boże słowo i czyny miłosierdzia. Każdy z misjonarzy, duchowny, zakonny czy świecki wie, że jego zadaniem jest być świadkiem Chrystusa przez głoszone słowo, świadectwo życia i codzienną posługę potrzebującym.

Ziemia pełna konfliktów

Papua-Nowa Gwinea, misjonarz: ks. Grzegorz Kasprzycki. – Misja w Bitokarze, gdzie posługuję od kilku lat, rozkwita. Nie myślę tylko o papuańskich kwiatach, których nie powstydziłaby się w swojej kolekcji żadna polska kwiaciarka. Misjonarza napełnia radością zapach rozkwitającego życia chrześcijańskiego. W ostatnim czasie udało się tchnąć nowego ducha w Stowarzyszenie Kobiet i Mężczyzn Katolickich, powstało kilka rozśpiewanych grup dzieci, które wędrują z figurą Maryi od wioski do wioski, a to tylko niektóre radości – zauważa ks. Grzegorz. Jak opowiada, misyjna posługa wśród Papuasów nie jest usłana różami. Jednym z poważniejszych problemów są wybuchające między wioskami czy plemionami konflikty, które niestety często przynoszą ofiary śmiertelne. – W ostatnim czasie na pograniczu mojej parafii wybuchły lokalne waśnie, których owocem była śmierć jednej osoby, kolejna została postrzelona, a jeszcze inna pocięta maczetą. Wiele osób w obawie przed utratą życia uciekło do sąsiednich wiosek. Spłonęły też domy i walka zaczęła się przenosić do miejsc, gdzie schronili się uchodźcy. Znając papuańską pobożność maryjną i wiarę w słowo Boże, postanowiliśmy wybrać się z maryjną pielgrzymką do zwaśnionych stron – opowiada misjonarz. Pielgrzymka wyruszyła z dwóch parafii, do kapłanów dołączyły siostry Matki Teresy z Kalkuty, duża grupa z Legionu Maryi i wielu parafian. – Gdy byliśmy już blisko, zacząłem się obawiać, co spotkamy na miejscu i jak zostaniemy przywitani. Wszystko złożyliśmy w ręce Maryi. Na miejscu czekali na nas pielgrzymi z sąsiedniej parafii. Mieszkańcy wioski byli bardzo poruszeni naszym przybyciem i wdzięczni za naszą modlitwę. Przeciwnicy przystąpili do negocjacji dotyczących pojednania. Razem z parafianami kontynuujemy naszą modlitwę różańcową o pokój – dodaje ks. Kasprzycki.

Dobra rodzina, zdrowe społeczeństwo

Botswana, misjonarz: ks. Mateusz Kusztyb. – Posługuję na misji w wiosce Selebi-Phikwe we wschodniej części kraju. Katolików jest bardzo mało, ale mimo to kilka osób uczestniczy zazwyczaj w codziennych nabożeństwach. Do moich obowiązków należy właściwie wszystko. Od normalnej posługi kapłańskiej aż do materialnego utrzymania misji. Pracuję wśród plemienia Tswana, które dominuje w całej Botswanie. Jednym z ważnych elementów w kulturze mieszkańców tego plemienia jest śmierć, a właściwie pogrzeb. Rodzina organizuje wtedy co najmniej tygodniowe obchody, które gromadzą okoliczną ludność na niekończącej się uczcie, przemowach oraz wieczornych śpiewach. Jeżeli umiera katolik, elementy pogrzebu kościelnego są wpisane w tradycyjne obrzędy pochówku – opowiada ks. Mateusz. Na jego misji działa także mała szkoła dla dzieci. Posługa obejmuje ludność rozsianą na obszarze ok. 100 km dookoła głównej misji. – Regularnie odwiedzam także mniejsze wioski, gdzie również znajdują się, zwykle bardzo małe, grupki katolików. Dużo czasu poświęcam na odwiedziny chorych. Mieszkańcy wiosek cenią sobie, jeśli misjonarzowi towarzyszą inni ludzie, którzy z okazji wizyty księdza z sakramentami śpiewają pobożne pieśni i tańczą przed domem – opowiada misjonarz. Podkreśla, że głównym problemem Botswany jest rozszerzająca się choroba AIDS. – Niestety prawdopodobnie ponad połowa moich parafian jest nosicielami wirusa HIV, który stanowi główny problem kraju i jest przyczyną wczesnej śmierci bardzo wielu Bostwańczyków. W związku z tym najważniejszym tematem nauki w Kościele jest wartość rodziny i promocja pozostawania w stałych związkach przez mężczyzn i kobiety – podsumowuje ks. Mateusz Kusztyb.

Kształcimy misjonarzy

Ekwador, misjonarz: ks. Wiesław Podgórski. Posługuje na przedgórzu wysokich Andów. Topografia jego parafii przypomina nasze Bieszczady, a parafia jest rozciągnięta na bardzo dużym terytorium. Ekwador nawiedzany jest często przez trzęsienia ziemi. Ostatnio spowodowały one znaczne zniszczenia misyjnej placówki ks. Wiesława. – Po trzęsieniu ziemi dwie kaplice są odbudowywane w całości, a kilka z nich jest nadal remontowanych. Jeśli chodzi o duszpasterskie inicjatywy, to w tym roku nowością jest Ruch Juan XXIII, który organizuje rekolekcje dla młodzieży z całej archidiecezji na terenie naszej parafii. Oczekujemy około 400 osób. Poza tym prowadzimy rekolekcje dla dzieci idących do Pierwszej Komunii św. (ok. 250 dzieci) i bierzmowania (160 osób), szkolenia dla katechetów z całej parafii (ok. 200 osób) oraz misje w poszczególnych wioskach, prowadzone przez katechetów – wymienia misjonarz. Jedną z ważnych inicjatyw w najbliższym czasie będzie wysłanie rodzimych misjonarzy świeckich na tereny Amazonii. – Zamierzamy wysłać grupy naszych misjonarzy-katechetów do Amazonii w styczniu. Już jedna taka misja miała miejsce i przyniosła owoce, zarówno we wspólnotach, które odwiedziliśmy (plemiona Shuar i Saraguro), jak również w osobach z naszej parafii, które uczestniczyły w zorganizowanych misjach. U Indian Shuar w tym roku pierwszy raz kosztowałem du żych, soczystych larw palmowych. Będąc w gościnie, nie można odmówić poczęstunku, aby nie zranić uczuć zapraszającego. Plemię Indian Guarani nie uczestniczyło natomiast w zorganizowanej misji, gdyż właśnie wtedy wypadały im tradycyjne łowy. Wszyscy członkowie plemienia ruszyli w dżunglę, aby przez cały miesiąc polować – dodaje ks. Wiesław. W parafii stara się organizować niecodzienne atrakcje dla młodych. – Oferujemy zajęcia sportowe. Oprócz domowej roboty ścianki wspinaczkowej od tego roku mamy minisiłownię. To przyciąga młodych, którym przy okazji można mówić o wartości dobrego ewangelicznego życia – podkreśla misjonarz.

Obdarowane misjami

Kuba, wolontariuszki misyjne: Małgorzata i Marta Kilarskie. – Należymy do studenckiej grupy misyjnej i co roku staramy się poświęcić kawałek naszych wakacji na rzecz wolontariatu misyjnego. Dwa razy posługiwałyśmy na Ukrainie, gdzie wraz z przyjaciółmi zorganizowałyśmy kolonie dla dzieci z ubogich rodzin. Tego roku, w sierpniu, wyjechałyśmy na miesięczny wolontariat na Kubę. Zaprosiła nas siostra Beata, klaretynka posługująca od siedmiu lat na wschodzie wyspy w Guantanamo. Na miejscu czekało nas wiele różnych zadań. Podczas gdy ks. Wojtek (opiekun naszej grupy) prowadził katechezy w wioskach, my zajmowałyśmy się dziećmi, organizując im czas wypełniony tańcami, grami i zabawą. Pomagałyśmy też w biurze i w stołówkach prowadzonych przez kubańską Caritas – opowiada Małgorzata Kilarska. Jej siostra, opisując wolontariat na Kubie, podkreśla, że najcięższe jest zderzenie z realiami życia tamtejszego społeczeństwa. – Nasze pokolenie nie pamięta kolejek w sklepach czy kupowania na kartki, a tego wszystkiego można doświadczyć na Kubie. Przekonałyśmy się, jak bardzo jest to trudne, a czasem upokarzające. Podziwiałam ludzi, którzy na miesiąc mają 3 kg ryżu, niewiele fasoli i mięsa, a umieją się jeszcze tym podzielić z potrzebującymi. Wiele osób udostępniało nam swoje domy i kuchnie, gdzie gotowane były posiłki dla najbiedniejszych. Przebywanie w tych domach było dla nas pięknym, ubogacającym doświadczeniem, a widok wzruszonych oczu staruszki trzymającej w ręku obrazek Jezusa Miłosiernego i różańca z Polski – widokiem niezapomnianym. Choć na wolontariat jedziemy po to, aby dawać, to w rzeczywistości my zostajemy obdarowane, i to według nas jest piękno misji – dodała Marta Kilarska.