Takiego Kościoła nie chciałam…

Monika Łącka

publikacja 06.11.2018 06:00

21 lat temu życie przed Agnieszką stało otworem, lecz Boga w nim nie było. Dziś, już jako s. Eliana, z pasją opowiada ludziom o Bożym miłosierdziu i przyjaźni ze św. Faustyną.

Takiego Kościoła nie chciałam… Monika Łącka /Foto Gość – Jezus Miłosierny jest najpiękniejszym obrazem Boga, jaki mogłam dostać po nawróceniu – mówi s. Eliana Chmielewska ZMBM

Gdy modliła się po raz pierwszy, czuła, że Bóg usłyszał jej krzyk. Miała więc nadzieję, że uzdrowi jej tatę, skoro prosiła, by dał mu nowe życie. Okazało się jednak, że tym nowym życiem stało się nawrócenie – tata zmarł pojednany z Bogiem. – Wierzę, że jest szczęśliwy na wieki – przekonuje s. Eliana Chmielewska, od 12 lat należąca do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

Cudu nie było

– Wychowałam się w domu, w którym Bóg nie był skreślony, ale też nikt nie nauczył mnie żywej relacji z Nim. Rodzice zdecydowali również, że nie będę chodziła na lekcje religii, gdy katecheza wróciła do szkoły. Efekt był taki, że w szkole średniej z Kościołem ani z wiarą nie miałam nic wspólnego. Uważałam, że Bóg nie jest mi do niczego potrzebny – wspomina s. Eliana.

Wszystko zaczęło się zmieniać po maturze, gdy pochodząca z Kalisza Agnieszka planowała wyjazd na studia – zarządzanie na Politechnice Wrocławskiej. Niespodziewanie zachorował wtedy jej ojciec. Diagnoza była okrutna: rzadki i trudny do wyleczenia rak szpiku kostnego. Lekarze nie dawali mu większych szans. – Pewnego dnia w odwiedziny przyszła do nas koleżanka rodziców, moja nauczycielka. Zaczęła opowiadać o Bogu – o tym, jak jej pomógł i przeprowadził przez trudne doświadczenia. To było jak światełko w ciemnym tunelu – mówi.

Nie od razu poprosiła jednak Boga, by pomógł tacie. – Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo szatan starał się, żebym tego nie zrobiła. Podsuwał myśli, że nie warto, że trzeba walczyć tylko po ludzku – przyznaje zakonnica.

Na szczęście przełamała się i gdy rodzice pojechali do szpitala, zaczęła płakać i wołać o ratunek dla taty. – Intuicja podpowiadała, że muszę całkowicie zaufać Bogu, by zaczął działać. Nagle ogarnęła mnie pewność, że On jest blisko – w jednej chwili zabrał strach, ból i łzy, i napełnił mnie pokojem. Miałam ochotę wybiec na ulicę, by mówić ludziom, jak Bóg jest dobry, choć tak naprawdę jeszcze Go nie znałam – opowiada s. Eliana. – Nieco naiwnie wierzyłam też, że skoro mnie dotknął, to okaże się, że rak taty zniknął i wszystko będzie dobrze. Ale nie było – choroba postępowała, a ja obserwowałam, że tata zaczyna się modlić i zbliżać do Boga. Moja prośba została wysłuchana, ale w nieco inny sposób. Ani przez moment nie miałam pretensji, że cudu nie było, że tata zmarł. Wiedziałam też, że to nie Bóg daje cierpienie, tylko po coś je dopuszcza – dodaje s. Eliana.

Agnieszka była również zaskoczona, że Bóg potrafił wykorzystać dramatyczną sytuację i niepostrzeżenie zapukać do serc tych, które były daleko od Niego. – Ta sama koleżanka rodziców przyniosła nam książkę o Bożym miłosierdziu. Były w niej fragmenty „Dzienniczka” św. s. Faustyny, która nagle stała się moją przyjaciółką, powierniczką i przewodniczką. Ona prowadziła mnie do Boga i uczyła Jego miłosierdzia – opowiada s. Chmielewska.

Powiedziałam: „tak”

Agnieszka była jednak przekonana, że nie ma możliwości, by wróciła do Kościoła. Nasłuchała się zbyt wielu złych rzeczy, a poza tym Kościół kojarzył jej się ze starszymi osobami odmawiającymi Różaniec. Siebie w nim nie widziała. Do czasu. Im dłużej zagłębiała się bowiem w orędzie o Bożym miłosierdziu, tym mocniej czuła, że potrzebuje sakramentów. Kościoła też.

I znów szatan wkroczył do akcji – podsuwał myśli, że nawet jeśli przystąpi do spowiedzi, to po tylu latach życia bez Boga zostanie odrzucona. – Bałam się, ale zaufałam Faustynie, która pisała w „Dzienniczku”, że choćby całe dotychczasowe życie było przeszkodą w powrocie do Kościoła, to w Niedzielę Miłosierdzia przeszkody te nie mają znaczenia. Obiecałam więc Bogu, że wrócę do Niego tego właśnie dnia – wspomina.

Wielkanoc przeżyła już więc świadomie, ale jeszcze nie w pełni. A że spowiedzi bała się coraz bardziej, to o swoich rozterkach opowiedziała kapłanowi z rodzinnej parafii. On wyczuł, że toczy się wielka walka i zaproponował Agnieszce, by dłużej nie zwlekała z sakramentem pokuty. – Następnego dnia wracałam na studia i jadąc z dworca do akademika, zobaczyłam kościół. Do Niedzieli Miłosierdzia było jeszcze pięć dni, ale ja już wtedy wysiadłam i poszłam na Mszę św., by w pełni w niej uczestniczyć. I tak wtorek 6 kwietnia stał się moją Niedzielą Miłosierdzia i początkiem nowego życia – uśmiecha się s. Eliana, która wkrótce potem przyjęła też bierzmowanie.

To, że coś się w niej zmieniło, szybko zauważyli przyjaciele ze studiów. Jeden z kolegów zapytał nawet, co się stało, bo jest jakaś inna. Nie mógł uwierzyć, że Agnieszka stała się praktykującą katoliczką i stwierdził nawet, że może w takim razie zostanie zakonnicą.

– Rozzłościł mnie tym, bo byłam przekonana, że po nawróceniu mam apostołować w świecie przez świeckie życie. Jednocześnie czułam, że te słowa mocno mnie dotknęły i zaczynają pracować w sercu – opowiada. Niepokój wzmocniło świadectwo kleryka, które niebawem usłyszała. – Na modlitwie zapytałam więc, czy to naprawdę moja droga i zrozumiałam, że mam wybór, ale w klasztorze będę szczęśliwa. Powiedziałam Bogu: „tak” – wyznaje s. Chmielewska.

Potrzebowałam czasu

Wkrótce Agnieszka pojechała do mamy, która była w szpitalu. Spojrzała na córkę i zapytała, co się stało. Nie uwierzyła, że „nic”. – Mama popatrzyła uważnie i powiedziała: „Chcesz iść do zakonu”. Nie wiem, jak to wyczuła. Płakała, bo uważała, że Bóg najpierw zabrał jej męża, a teraz zabiera córkę. Nie mogła mi niczego zabronić, ale kazała najpierw skończyć studia. Miała rację, bo potrzebowałam czasu, by moja relacja z Bogiem dojrzała. Dostawałam też konkretne znaki – przyznaje s. Eliana.

Gdy Agnieszka była na piątym roku studiów, postanowiła modlić się w Wielkim Poście psalmami, a żeby ułatwić sobie to zadanie, postanowiła kupić brewiarz dla świeckich. W drodze do księgarni usłyszała jednak w sercu, że dostępny będzie tylko brewiarz dla osób zakonnych. I rzeczywiście tak było. Zrozumiała wtedy, że nie ma już modlić się „po świecku”, ale powinna przygotowywać się do tego, co przed nią. Gdy była już w klasztorze, umiejętność ta okazała się bardzo pomocna. – Przydaje mi się też wiedza ze studiów, a nawet zamiłowanie do gry na skrzypcach. Kiedyś myślałam, że będę grać w zespole albo orkiestrze, a Bóg pozwala mi rozwijać się w zakonie – cieszy się s. Chmielewska.

Co ciekawe, nie od razu wiedziała, do którego zgromadzenia wstąpić – poznawała różne, ale nigdzie nie widziała miejsca dla siebie. W końcu, siedząc w domu, spojrzała na leżący na stole „Dzienniczek”. – Zobaczyłam s. Faustynę i wszystko stało się jasne. Jednocześnie pomyślałam: „Ja mam założyć taki habit?!”. Innego wyjścia nie było… Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Łagiewnik, poczułam, że jestem u siebie. Mieszkam tu już z przerwami 9 lat – mówi s. Eliana, której przyjaźń z s. Faustyną trwa do dziś. – Wciąż mi pomaga i wyjaśnia wiele spraw. Z kolei obraz Jezusa Miłosiernego jest pierwszym wizerunkiem Boga, jaki poznałam po nawróceniu. Skoro doświadczyłam w życiu tyle miłosierdzia, to chcę o nim mówić i otwierać ludzi na jego moc – dodaje.

Swoją historię s. Eliana opowiedziała m.in. podczas spotkania świadków Bożego miłosierdzia, które 5 października odbyło się w Łagiewnikach.