Wielbić jak Dawid

Katarzyna Matejek

publikacja 05.11.2018 06:00

Koronka, modlitwa matki, miłość dziewczyny – czy mają moc? Marcina wyrwały z gangsterki. A praktyki religijne, rekolekcje, ewangelizacje? Popchnęły go ku Ewangelii. Były bandyta liderem uwielbienia? Tak, w Czaplinku.

Wielbić jak Dawid Katarzyna Matejek /Foto Gość Marcin Stefanik wie, że Pan Bóg ma poczucie humoru. Podczas kursu Alfa powierzył mu pod opiekę dwóch klawiszy, pracownika sądu i żołnierza. Zdumieli się, gdy usłyszeli, że formuje ich… były bandzior.

Dziś jest liderem w Katolickim Zespole Uwielbienia Król Dawid. Wraz z innymi prowadzi spotkania modlitewne w parafii pw. Trójcy Świętej w Czaplinku lub większe – w hali sportowej, w amfiteatrze. W kościołach diecezji (ale i w Holandii) opowiada o tym, jak Bóg wyrywał go z nałogów. Narkomanowi, który zaciąga się gazem z zapalniczki w kruchcie kościoła, proponuje pomoc i modlitwę. Alkoholika zawozi na rekolekcje i do ośrodka leczenia uzależnień.

Historia 40-letniego Marcina Stefanika, męża Lidii, ojca Bianki, Gabrysia, Ignasia i Anieli, pokazuje, że na duchowy wzrost pracuje wiele elementów. Każdy z nich ma znaczenie – i czyjaś cicha modlitwa w domowym zaciszu, i spektakularne ewangelizacje, i częste, bo już ukochane, Eucharystia i spowiedź.

Dziś Marcin Stefanik daje pracę innym, buduje, remontuje domy i kościoły, jego firma wykonała znane diecezjanom kamienne korytka przy cudownym źródełku w Skrzatuszu. Zanim jednak zaczął uczciwie zarabiać, szukał łatwej forsy. A wszystko przez… kontuzję. A może raczej dzięki niej?

Brudny szmal

Pochodzi z rodziny, w której katolickie praktyki religijne były przesiąknięte przyzwyczajeniem, a codzienność alkoholem i przemocą. Pierwsze zagubienie przeżył, gdy z 10-latka, który wystrzelił jak burza ku sukcesom w piłce nożnej (w wieku 15 lat został powołany do juniorskiej kadry narodowej, a potem do 1. ligi w ŁKS-ie Łódź), stał się dorosłym, lecz kontuzjowanym zawodnikiem. Drzwi do futbolowej kariery zatrzasnęły się po drugiej kontuzji. To obnażyło prawdę – Marcin Stefanik poza sportem nie miał niczego: przyjaciół, pasji, celów życiowych.

No i pieniędzy. To w pogoni za nimi szybko zsuwał się po równi pochyłej. Na piwo i wieczory w pubie w nowym towarzystwie zarabiał rozbojami, wyłudzeniami. Choć mógłby godzinami opowiadać o kryminalnej przeszłości, czytelnikom „Gościa Niedzielnego” oszczędza szczegółów. Ot, codzienność półświatka: narkotyki, hazard, dziewczyny.

Gdy jako 20-latek trafił do więzienia, nie mógł przewidzieć, że Koronka do Bożego Miłosierdzia przyniesiona mu przez matkę (w tym czasie jego rodzice zaczęli się nawracać i wstąpili do katolickiej wspólnoty), rozpocznie wieloletni proces jego nawrócenia. Odmawiał ją codziennie o 15.00, niebawem wespół z czterema kolegami z celi.

A jednak gdy wyszedł zza krat (niespodziewanie, w godzinie Miłosierdzia) szybko za nie wrócił. I to gorszy – w międzyczasie zmienił towarzyszy bandziorów na recydywistów, przestępstwa na brutalniejsze, pieniądze na brudniejsze.

– Owszem, przychodziły wyrzuty sumienia, że to nie jest życie dla mnie. Nawet zachodziłem do kościoła, spowiadałem się, trzykrotnie poszedłem na pielgrzymkę, ale potem znów wracałem do tego, co wcześniej – wspomina M. Stefanik. – Do dziś nie rozumiem, jak to wszystko się odmieniło, wiem tylko jedno: moja mama modliła się o moje nawrócenie.

Wtedy poznał Lidię. Coś w nim pękło. Za nią przyjechał do Czaplinka. Ślubu się bał, ale odkąd stanął z nią na ślubnym kobiercu, we wszystkim zaczął objawiać się jakiś głębszy sens. To jego żona rozpoczęła poszukiwanie drogi z Panem Bogiem dla nich dwojga. Tak trafili na rekolekcje Dialogu Małżeńskiego. – Przez 3 miesiące byłem innym człowiekiem. Ale ten duchowy akumulator był naładowany na krótko: wróciłem do alkoholu, do kłótni z żoną – wspomina pan Marcin. – Jednak ona nie zniechęciła się. Szukała dalej.

Pola bitew

– Ścięło mnie z nóg – opowiada przebieg modlitwy o uzdrowienie z ks. Antonim Zielińskim. – Od płaczu aż się zaciągałem. Czułem, jak się kompromituję: taki duży facet, a tu coś takiego...

Zdumiewała go moc modlitwy, to, że ktoś skutecznie wstawiał się u Boga za niego. – Mija 9 lat, gdy wstałem rano i nie byłem w stanie tknąć tytoniu. A paliłem już bardzo mocny, zwijałem go w bletkach, bo papierosy mi nie wystarczały – mówi i dodaje, że kiedy dzień wcześniej odbył spowiedź generalną, jego żona poprosiła na modlitwie o dar uwolnienia go od tego nałogu. Parsknął wtedy śmiechem. – Ks. Zieliński powiedział: „Panie Jezu, proszę Cię, aby Marcin nie mógł palić”. I nic więcej. To był pierwszy namacalny cud w moim życiu – mówi.

Papierosy już nie były problemem, ale piwo… Choć co popołudnie był na rauszu, otrzeźwiły go dopiero słowa żony. Nie wypierał się, przyznał: „Masz rację, zróbmy coś z tym”. Pół roku później, podczas tygodniowych rekolekcji z egzorcystą, stoczył duchową walkę. – Całą noc się trząsłem, czułem czyjąś przerażającą obecność. W całym moim życiu przestępczym nie czułem takiego lęku, jak wtedy – przywołuje sceny poprzedzające uwalniającą go z alkoholizmu modlitwę i sakrament pojednania.

Jednak po dwóch tygodniach abstynencji problem wrócił ze zdwojoną siłą. – Moi pracownicy po pracy – piwko, ja – Eucharystia. Nie dawałem już rady – przyznaje. – To było lato, Dźwirzyno, wszędzie widziałem ludzi z piwem.

Znów z pomocą przyszły spowiedź i modlitwa odbyte przy okazji wędrującej przez miasto Ewangelizacji Nadmorskiej. – Nazajutrz byłem wolny: żadnego parcia na alkohol. Znowu cud. Od 8 lat jesteśmy z żoną w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka. Nie pijemy, nie częstujemy.

Kiedy postanowił w podobny sposób rozprawić się z kawą, zrobił to, co wcześniej robili wobec jego słabości inni: zaczął się usilnie modlić. – Nie szło mi, ale z czasem zobaczyłem, że Pan Bóg daje mi nowy dar: coraz więcej słów przychodzi do mojego serca, modlę się dłużej, goręcej. W pewnym momencie kawa przestała mi smakować. Tak ot: zaparzyłem ją i nie mogłem tknąć. Śmierdziała mi. W ten sposób Pan Jezus zabierał kolejne moje zniewolenia, słabości.

W tandemie

Marcin Stefanik wyraźnie widzi, że droga jego przemiany jest ściśle związana z sakramentem małżeństwa. – Każdy mój duchowy krok, każde rekolekcje, modlitwy, decyzje o spowiedzi generalnej, wszystko robiliśmy razem z Lidią. Na nowo ustaliliśmy hierarchię w naszej rodzinie, Panu Bogu dając pierwsze miejsce, a pracę, a nawet zbyt silny związek z rodzicami, przesuwając na dalszy plan.

Zmieniali nie tylko samych siebie, ale i swój dom: wystrój, ubrania, zabawki, by nie wystawiać się na duchowe zagrożenia. A także przyzwyczajenia. – Zanim położę się spać, przechodzę po domu i błogosławię dzieci, żonę – mówi pan Marcin. – Rano pierwszy mój odruch, nawet przed pójściem do toalety, to zanurzenie palców w kropielnicy z wodą święconą i znak krzyża ze słowami: „Jezu, należę do Ciebie”.

Osobisty rozwój duchowy rozwijał także jego małżeństwo. Stefanikowie modlą się razem. Uwielbienie Boga to codzienność nie tylko ich wspólnoty, lecz najpierw rodziny. –

Uwierzyłem, że Pan Bóg poprzez słowo Boże zaprasza mnie, bym modlił się wstawienniczo nad ludźmi. Byłem zszokowany, gdy podejmowałem próby (dzisiaj nadal tak czynię) i widziałem, że On naprawdę działa w sercach tych osób. Myślałem: jak możesz, Panie Boże, działać przeze mnie, takiego zbira? – wyznaje. – Często też modliłem się wstawienniczo z żoną, wtedy prosiliśmy o łaski dla innych za pośrednictwem naszego sakramentu małżeństwa. Czuliśmy jedność, widzieliśmy, że Pan Bóg chce tak przez nas działać.

Jak Dawid

Gdy w Stefanikach rosło pragnienie, by darem uwielbienia dzielić się także we własnej, czaplineckiej parafii, pani Lidia – podczas kolacji ze znajomymi, która przerodziła się w płomienną modlitwę – zrobiła pierwszy krok: poprosiła Boga o talent gry na gitarze. Nie poprzestała jednak na tym. Sprawy wzięła również we własne ręce i to dosłownie: niebawem sięgnęła po instrument i zaczęła uczyć się chwytów. Z czasem zaczęła również pobierać lekcje śpiewu. – To przyciągało ludzi do naszego domu, chcieli z nami się modlić, uwielbiać Boga. Na początku tylko jedna gitara, bez jakiejś doskonałości. Potem dochodzili nowi znajomi, rodzina. Na jednej z takich modlitw zrodziła się nazwa tego zespołu: Król Dawid. Przy zespole powstała wspólnota, której opiekunem jest ks. Mateusz Macinkiewicz SDB.

Od kilku lat zespół inicjuje spotkania modlitewne w regionie i za granicą, ma na koncie wydaną autorską płytę (i drugą w przygotowaniu), ale też troszczy się o potrzebujących, bo uwielbienie nie ogranicza się do spotkań w kościele. Napotkanego bezdomnego alkoholika Marcin Stefanik nie tylko nakarmił, ale i przyprowadził do wspólnoty, potem zabrał na rekolekcje do Skrzatusza, a w końcu do ośrodka leczenia uzależnień. – Wiem, że Pan Jezus chodził do chorych, trędowatych, prostytutek. Do tych z najniższej warstwy. I tam robił robotę. Czujemy powołanie również do takiego działania – zaświadcza.

Członkowie zespołu Król Dawid po duchową siłę przychodzą do Matki Bożej, na Eucharystię i adorację, poszczą o chlebie i wodzie. I nie zapominają o prostocie. Choć wkładają wysiłek, by działać profesjonalnie, nie chcą rezygnować ze spontanicznych natchnień: ot, wsiąść do busa, by na jakimś rynku, pod galerią, wyciągnąć gitary i pośpiewać ludziom o Bogu.

Porządki w duszy

Marcin Stefanik widzi drogę, którą prowadziła go Boża Opatrzność: od dużych spotkań modlitewnych (rekolekcji z o. Jamesem Manjackalem i ks. Johnem Bashoborą, forów charyzmatycznych, kursów ewangelizacyjnych i liderskich, seminariów odnowy w Duchu Świętym) ku formacji indywidualnej wzmocnionej pomocą stałego spowiednika ks. Tomasza Żmicha SDB, rodzinnej, wspólnotowej.

Czy teraz wszystko idzie jak z płatka? Wcale. Ale i biblijny król Dawid miał „pod górkę”. – My mamy być narzędziami w rękach Boga, jak najlepszymi. To po to są nasze umartwienia, posty, przyjmowanie sakramentów, formacja – przekonuje lider uwielbienia. – Pilnuję tej duchowości, bo wiem, że ja nie mogę inaczej. Żyłem, tak jak żyłem i jestem narażony na ataki złego ducha. Bo gdy on drugi raz przychodzi do człowieka, to bierze ze sobą siedem mocniejszych duchów. I sprawdza. Wiem, że muszę trwać cały czas w łasce, przy Panu Jezusie. Uczepiony.