Obfitość

Marcin Jakimowicz

publikacja 06.11.2018 06:00

W czasach wiecznego narzekania na brak powołań i kryzys Duch Święty wzbudza nowe dzieła – męskie zgromadzenia zainspirowane „Dzienniczkiem”. Ruszyłem do Rybna. Siostry „muchomorki” doczekały się braci.

Ojcowie Eliasz, Aaron i Sylwester w sadzie. Henryk Przondziono /Foto GoŚĆ Ojcowie Eliasz, Aaron i Sylwester w sadzie.

Nie od dziś wiadomo, że Duch Święty jest najbardziej kreatywną Osobą we wszechświecie. Nad Wisłą i Odrą powołuje do życia wspólnoty, w których obok Biblii i brewiarza na klęcznikach znajdziemy podniszczony od ciągłego czytania „Dzienniczek”. Przed trzema tygodniami, podczas Diecezjalnego Spotkania Młodych w Skrzatuszu, bp Edward Dajczak uroczyście podpisał dokument inicjujący powstanie w Koszalinie nowej wspólnoty – Braci Miłosiernego Pana. Czterech mężczyzn już od kilku miesięcy stara się żyć radami ewangelicznymi pod dachem klasztoru na poddaszu koszalińskiego Domu Miłosierdzia Bożego. Przygotowanie do życia zakonnego rozpoczęli 2 lutego, w dzień Ofiarowania Pańskiego. Za ich formację odpowiada ks. Radosław Siwiński, prezes stowarzyszenia Dom Miłosierdzia. Niebawem założą habity.

Ja pojechałem do innej wspólnoty – do Rybna, które uważam za jedno z najważniejszych miejsc na duchowej mapie kraju. Nie byłem tu od lat. Tym razem nie ruszyłem do sióstr, ale do… braci.

Ogień nie gaśnie

Na początku był „Dzienniczek”. Po kilkudziesięciu latach znalazły się zakonnice, które jak wariatki uczepiły się kilku zdań z zapisków Faustyny. W środku Polski, na skrzyżowaniu dróg północ–południe, wschód–zachód, wśród pól i wierzb powstało zgromadzenie Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia. O zapierających dech w piersiach świadectwach zaufania raczkującego zgromadzenia pisaliśmy w „Gościu” kilkukrotnie. Faustyna, opisująca proces rozprzestrzeniania się dzieła miłosierdzia, prorokowała, że zaistnieje ono w trzech „odcieniach”. „Lecz to jedno jest” – dodawała. Jednym z odcieni, o których wspominała mistyczka, jest Krąg Miłosierdzia. Początkowo zapisywali się do niego jedynie świeccy (jest ich ponad 6 tys.), dziś jest w nim już 640 kapłanów. Kolejnym odcieniem dzieła opisanego przez Faustynę w listach, słanych z Krakowa do pracującego w Wilnie ks. Sopoćki, było zgromadzenie męskie. Początkowo w Rybnie zamieszkały siostry (dziś jest już ich 14). Od kilku miesięcy mają braci.

Nowa Wspólnota Braci Sług Bożego Miłosierdzia dopiero się rodzi, zaczyna kiełkować. Tworzy ją na razie trzech kapłanów: o. Aaron (do tej pory franciszkanin), o. Eliasz (ksiądz diecezjalny) i o. Sylwester (oblat Maryi Niepokalanej). Pozwolenie na budowanie wspólnoty dostali od swych przełożonych.

Zdrowaśka za pomyłkę

– Jaki Marcin? Już nie Marcin, ale Eliasz! Za każdą pomyłkę zmawiasz jedną zdrowaśkę w jego intencji – śmieje się o. Aaron, przełożony wspólnoty. Oj, muszę się przyzwyczaić, żebym przez te pomyłki nie skończył na pompejance.

Księdza Marcina Modrzyńskiego poznałem, gdy drałował 140 km pieszo do Rybna (przeczytał o nim w „Gościu”), zdany wyłącznie na Bożą Opatrzność. Co więcej (co za bezczelność!), prosząc ludzi o nocleg, nie przyznawał się, że nosi koloratkę. Na każdym kroku doświadczał Bożej opieki. Zwłaszcza wówczas, gdy 20 sekund po tym, jak wstał z trawy, usłyszał pisk hamulców i potężny huk. Cudem ocalał z koszmarnego wypadku. To w Rybnie przekonał się o sile kapłańskiego błogosławieństwa. Przed laty wszedł do Kręgu Miłosierdzia. „Jezus obiecał, że będzie nas okrywał płaszczem swojej krwi” – opowiada dzisiaj. Rozpoczął drogę w nieznane. Zmiana imienia na Eliasz oznacza również nową tożsamość. Rozchwytywany duszpasterz wybrał skok w nieznane. Tylko dlatego, że, jak wierzy, poprosił go o to sam Jezus. – Przed laty doświadczyłem tego, że prymas abp Wojciech Polak jest jak ojciec. W pewnym momencie jako ksiądz archidiecezji gnieźnieńskiej przekonałem się, że mogę opowiedzieć mu o wszystkim – opowiada. – Nie było mu łatwo wypuścić księdza zaangażowanego w tyle duszpasterskich inicjatyw, ale zaufał Bogu i nie chciał przeszkadzać, wierząc, że to Jego plan. Jak tylko został prymasem, odwiedził gnieźnieńskie karmelitanki. Rozmawiał z mniszkami, gdy nagle ktoś zapukał do rozmównicy. Prymas wstał i otworzył drzwi. Jedna z karmelitanek zawołała: „I właśnie po to jest prymas: żeby otwierać drzwi!”. Piękne!

Kogo mam posłać?

– Tęsknota paliła nas od lat – słyszę w domu braci. – Była jak ogień, którego nie potrafiliśmy zdusić. Ostatecznie powiedzieliśmy: „Jeśli to Twoje dzieło, poddajemy się”. Przez czterdzieści dni modliliśmy się z wieloma kapłanami z Kregu Miłosierdzia w intencji nowego zgromadzenia. Przed laty wszyscy zetknęliśmy się z dziełem, które Bóg rozpoczął w Rybnie. Tu przeżyliśmy nasze kapłańskie nawrócenia, spowiedzi generalne. Tu znaleźliśmy odpowiedzi na pytania, które nurtowały nasze serca, a Bóg odpowiadał tu na pragnienia, które w nas zrodził. Nasza wspólnota to odpowiedź na pytanie: „Czego chcesz od nas, Panie?”. Mamy wrażenie, że Jezus, opowiadając Faustynie o swych pragnieniach, zapytał: „Kogo mam posłać?”. Usłyszeliśmy to pełne tęsknoty pytanie i ruszyliśmy za Nim. Nie było domu, statutu, zgromadzenia. Było Jego wezwanie. Dziś mamy statut (powstawał pod okiem władz kościelnych), a plan dnia jest niemal identyczny z tym, który przeżywają siostry. Dlaczego? Bo to jedno zgromadzenie! – przypominają bracia. – Faustyna mówi wyraźnie: „to jedno jest”. Ufamy mądrości Kościoła, który rozeznaje to dzieło. Zrobimy tak, jak postanowi Kościół, w całkowitym posłuszeństwie. Czy poruszający się w mroku wiary ks. Michał Sopoćko był mądrzejszy od Syna Bożego? Nie! A przecież sama Faustyna usłyszała od Jezusa: „Jego wola ponad wolę moją”.

Kościół przygląda się temu dziełu i poddaje je rozeznaniu. Bracia mają pozwolenie na tworzenie wspólnoty. – Biskup łowicki na początku rozenawania postawił trzy warunki: przychylność proboszcza miejsca, dom i statut – opowiadają. – W styczniu tego roku napisał, że zawierza nas Bożej Opatrzności. Zaczęliśmy mieszkać tu 1 lipca, w święto Bożej Opatrzności, a jest to święto ruchome. (śmiech) Jednym z wymogów biskupa było to, że mamy mieć dom i… Jezus dał nam dom. Z potężnym sadem, w którym gałęzie uginają się od soczystych jabłek. Gdy tu zamieszkaliśmy, otrzymaliśmy słowo: „Pan, Bóg twój, da tobie domy pełne wszelkich dóbr, których nie zbierałeś, wykopane studnie, których nie kopałeś, winnice i gaje oliwne, których nie sadziłeś” (Pwt 6, 10-12). Jak widać, potraktował to dosłownie. Zamienił jedynie winnice na sady – śmieją się bracia, nalewając sok wytłoczony z owoców z ich własnego ogrodu. Soczysta czerwień miesza się z zielenią. Nigdy nie widziałem takiego urodzaju. Obfitość.

Gniewam się śmiertelnie!

– Zastanawiałeś się kiedyś, po co Jezus powołał swoich uczniów? – pyta o. Eliasz. – W ciągu trzech lat rozesłał ich jedynie dwa razy. On chciał mieć ich przy sobie! Powołał ich po to, by z Nim byli. Mistycy mówili, że dusza złączona z Jezusem jaśnieje nawet po drugiej stronie kuli ziemskiej, więc mogę tutaj rwać jabłka i zbawiać duszę w Australii. Najważniejszą wartością jest dla nas złączenie z Jezusem.

– Kiedyś, gdy pracowałem w Smoleńsku, stałem z łopatą i odgarniałem śnieg, wiedząc, że za chwilę i tak napada – wspomina o. Aaron. – W Polsce prowadziłem aktywne duszpasterstwo. Mnóstwo penitentów, rozmów duchowych, „szkół wiary”. Robota od świtu do nocy. I nagle Jezus chciał mnie w Rosji. Pustka, odgarnianie śniegu, samotność, kilkoro penitentów na tydzień. W pewnym momencie zacząłem buntować się i użalać nad sobą. Miałem dłuuuugą listę argumentów, dlaczego nie powinienem tu być. Byłem sfrustrowany. Poszedłem w Warszawie do spowiedzi. Wyrzuciłem z siebie tę listę „skarg i zażaleń” i usłyszałem: „Przeczytaj Księgę Jonasza”. Przeczytałem. Ze złością. Oj, jak bardzo dotknęły mnie słowa: „Jonaszu, czy słusznie się gniewasz” i odpowiedź proroka: „Tak! Gniewam się śmiertelnie”. (śmiech) Przejrzałem się w tym jak w lustrze. Wróciłem do Rosji. Znajomi dali mi puchową kurtkę. Na metce był… wieloryb i napis: „Big fish”. (śmiech) Minus dwadzieścia stopni. Odgarniam śnieg i zaczynam wymieniać Jezusowi wszystkie argumenty „przeciw”. „A może zostaniesz tu dla Mnie?” – usłyszałem w sercu. Ależ mnie siekły te słowa! „Zostaniesz dla Mnie?”. Siedziałem nocą w kaplicy wiedząc, że to jedyne mijejsce adoracji w parafii wielkiej jak kilka naszych województw, do najbliższego proboszcza sześć godzin jazdy. Byłem jedyną osobą, która adorowała Jezusa Eucharystycznego na terenie porównywalnym do drogi z Wrocławia do Krakowa. Zobaczyłem, jak bardzo Jezus jest samotny, stęskniony naszej obecności. Jeśli będziesz pytał nas o Rybno, usłyszysz o Nim. To On, wierzymy, wezwał nas do tworzenia dzieła, o którym opowiedział przed II wojną światową Faustynie. On jest ostatecznym argumentem. Chcemy tu żyć w zjednoczeniu z Nim. Aż do bycia hostią, czyli uobecnieniem Jego obecności. Aby był w nas tylko On.

Niebezpieczny

– Papież Franciszek powiedział, że przyjaźń z Jezusem jest niebezpieczna. Doskonale wiem, o czym mówił – uśmiecha się o. Sylwester, dotąd oblat. – O decyzji założenia zgromadzenia nie da się opowiedzieć w dwóch słowach. Rozważałem ją przez lata. Potwierdzałem u spowiedników, kierowników duchowych, na rekolekcjach ignacjańskich (tam Bóg jasno pokazał mi swą wolę. To było jak grom z jasnego nieba). Ostatnim etapem było pozwolenie moich przełożonych.

– W 2015 roku pojechaliśmy z Aaronem do Niepokalanowa – wspomina o. Eliasz. – W muzeum św. Maksymiliana Kolbego zachwyciło nas hasło: „Nie mamy nic, dlatego zaczynamy budować”. Usłyszeliśmy, że zanim powstał klasztor, Maksymilian postawił w tym miejscu figurę. „Chodź, kupimy figurę i postawimy w miejscu, gdzie ma być dom nowego zgromadzenia” – rzuciłem. Po chwili w księgarni diecezjalnej patrzę, a Aaron zniknął. Szukam go i widzę, że stoi przy regale z figurami. „Słuchaj – uspokajam go – ja tylko żartowałem”. „A ja nie”. Zanieśliśmy ją „na intencję” proboszczowi z Rybna. Dziś... stoi w tym domu.

– W „Dzienniczku” jest opis duszy, która zbiera łaski spod krzyża – podsumowuje o. Aaron. – Zbiera je łapczywie, bo ma świadomość, że może wziąć więcej dla innych. Wierzę, że to opowieść o naszej wspólnocie. Widzisz, Marcin, o cokolwiek nas zapytasz, zawsze usłyszysz imię „Jezus”. Bo ostatecznie On za tym wszystkim stoi i chodzi jedynie o Niego.