Drobiazgi

Marcin Jakimowicz

publikacja 01.11.2018 06:00

Nie była łatwym dzieckiem. Gdy czegoś nie dostała, wpadała w furię, padała na ziemię, histerycznie wierzgając i wrzeszcząc wniebogłosy. Po wejściu za klauzurę nie odpuściła. Uparła się, że będzie świętą i… dopięła swego. Małymi kroczkami.

Drobiazgi Roman Koszowski /Foto Gość

Zanim zajmę się mniszką w brązowym habicie, przywołam myśl czarodzieja w szarym płaszczu. „Saruman jest pewny, że jedynie wielka moc może trzymać zło w szachu – powiedział Gandalf. – Ja uważam inaczej. Odkryłem, że to drobiazgów i codziennych uczynków zwykłych ludzi zło nienawidzi najbardziej, najprostszej życzliwości i miłości” (J.R.R. Tolkien, „Władca Pierścieni”). Czy Mithrandir, zwany w Śródziemiu Szarym Pielgrzymem, znał „małą drogę” zaproponowaną przez pewną karmelitankę?

Ser i olbrzym

To największe odkrycie tego roku (zgodnie z tematem artykułu powinienem napisać raczej, że to odkrycie najmniejsze). W opowieści Maćka Wolskiego o sercu Dawida (książka właśnie trafiła na sklepowe półki) bardzo dotknęła mnie pewna historia. O ziarnach i serze.

Bóg wywyższył Dawida na oczach rodziny i całego Betlejem. Zapowiedział: „Będziesz królem Izraela”. Co zrobił ten rudy nastolatek? Wiedząc, że został namaszczony, wrócił… do pasienia owiec. Czekał w spokoju na dalszy ciąg. Nie zaczął, dumnie wypinając pierś, udowadniać wszystkim wokół, jak wysoko został wyniesiony. Czekał, co z tym fantem zrobi Bóg. Wrócił do swych stad. To stamtąd przyszedł na pole walki, by stanąć oko w oko z gigantem. Dlaczego? Bo Jesse poprosił go, by… zaniósł walczącym prowiant. „Weź dla swych braci efę prażonych ziaren, dziesięć chlebów i zanieś prędko braciom do obozu! Zaniesiesz też dziesięć krążków sera dowódcy oddziału” (1 Sm 17,17-18). Dawid nie dyskutował. Był wierny w małym, więc Ten, „który widzi w ukryciu”, dał mu strefę wpływu na cały kraj.

Jeśli ktoś poprosi cię o to, byś zaniósł ser, bądź posłuszny. Nawet jeśli wyda ci się to najbardziej błahą czynnością wszechświata, nie dyskutuj. Idź. Może przy okazji zabijesz giganta?

Małe gesty, drobne dobre uczynki. Może to one decydują o losach świata?

Małe jest piękne

Pociąga nas to, co wielkie, spektakularne, nadające się na pierwsze strony gazet. Bóg, który na miejsce narodzin swego Syna wybrał grotę w niewielkim Betlejem, kocha małe, błahe, niepozorne gesty.

„Postawa dziecka przepełniona jest wiarą w Opatrzność, wyzwalającą z nerwicy działań optymalnych, skutecznych i wielkich” – przypomina trapista o. Michał Zioło. „Bóg bowiem widzi nawet ukryte czyny i zdolny jest w swoim miłosierdziu podnieść rangę nawet czynów ułomnych, gdyż Jego oczy patrzą inaczej na sens ludzkich działań. Postawa dziecka ma mnie nauczyć przede wszystkim kochania – a wtedy nawet małe czyny będą przemieniać oblicze świata”.

– Nie bójmy się małych dzieł. Drożdże w cieście są też małe, a Jezus zapewnił, że taki zaczyn wystarczy, by wyrosło ciasto. Widzę tylko jeden problem: zaczyn musi być prawdziwy. Gdy sól straci smak, nadaje się do wyrzucenia – powiedział mi przed laty Pierre-Marie Delfieux, założyciel Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, człowiek, który nadstawiał swe ucho na to, „co mówi dziś Duch do Kościoła”.

Macie co jeść, maleństwa?

Przed 11 laty prof. Anna Świderkówna zaraziła mnie Chapmanem. Nie, proszę się nie obawiać, to nie nazwa nowej jednostki chorobowej. To nazwisko angielskiego benedyktyna (1865–1933). „Całkiem rozumiem, że pani przywykła mieć »życie nadprzyrodzone« i »życie duchowe«” – pisał do jednej z duchowych owieczek. „Mam nadzieję, że to już całkiem się skończyło! Musimy stać się jak małe dzieci”. W innym liście odpowiadał pewnej zakonnicy: „Cieszę się, że matka ma wrażenie, iż stoi w miejscu w swoim życiu duchowym. Cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdyby matka miała uczucie, że się cofa”. „Bądź pewien, że jeśli ślepo oddasz się woli Bożej, wszystko pójdzie dobrze, chociaż może się wydawać, że wszystko idzie źle” – podsumowywał. „Nie niepokój się, bądź ufny”.

Doskonale wiedziała o tym Teresa z Lisieux, która kiedyś spacerowała sobie po ogrodzie... w intencji znajomego misjonarza. Wiedziała, że drobiny, okruchy są dla Boga bezcenne.

„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś… prostaczkom” – wołał Jezus. Prostaczek to niezbyt szczęśliwe sformułowanie, bo greckie nepios znaczy tyle, co „niemowlęcy, dziecięcy, dziecinny”.

– Gdy Zmartwychwstały zapytał uczniów: „Macie tu coś do jedzenia?”, użył sformułowania παιδια (paidia), co znaczy dosłownie: „dzieciątka, małe dzieci”, a moim zdaniem można też przetłumaczyć „maleństwa” – wyjaśnia filozof Aleksander Bańka z Centrum Duchowości Ruchu Światło–Życie. – Słownik greki biblijnej wyjaśnia, że mówi się tak o bardzo małym dziecku albo o ludziach jako dzieciach Chrystusa lub używa w zwrotach do osób dorosłych jako wyraz zażyłości, życzliwości. Na określenie większego dziecka używane są zazwyczaj inne słowa.

Nic szczególnego

Nie była łatwym dzieckiem. Jej mama (kanonizowana przed trzema laty Zelia Martin) wspominała: „Muszę dać klapsa temu biednemu dziecku, które wpada w przerażające furie, kiedy nie może mieć tego, co chce. W rozpaczy tarza się po ziemi tak, jakby wszystko zostało stracone. To bardzo nerwowe dziecko”.

Za kratami Karmelu spędziła zaledwie 9 lat. Choć dziś jest jedną z najpopularniejszych świętych, za życia nie znało jej dobrze nawet najbliższe otoczenie. Siostra Anna od Najświętszego Serca, która żyła obok jej celi przez 7 lat, bez zbędnego owijania w bawełnę powiedziała: „Nie było o niej nic do powiedzenia, była bardzo miła i ukryta, nie zauważało się jej, nigdy nie domyśliłabym się jej świętości”.

Dziś „Dzieje duszy” Teresy z Lisieux, beatyfikowanej przez Piusa XI już 16 lat po śmierci, są lekturą obowiązkową wszystkich zafascynowanych chrześcijańską mistyką.

„Ach, wiem, dla Ciebie święci porywali się na szaleństwa, będąc orłami dokonywali rzeczy wielkich... Ja, Jezu, jestem zbyt mała, by dokonywać rzeczy wielkich... moim szaleństwem jest mieć nadzieję, że Twoja miłość przyjmie mnie na ofiarę” – wołała. Za Janem od Krzyża lubiła powtarzać, że dusza „tyle od Boga zyskuje, ile się spodziewa”.

Odkryła, że jest zbyt słaba, by o własnych siłach osiągnąć świętość. Jej mama pisała w liście do jej starszej siostry Pauliny: „Chciałabym być świętą, tylko nie wiem, z której strony się do tego zabrać”. Tereska znalazła sposób: małą drogę.

Bida z nędzą

Pierwszym krokiem na tej ścieżce było bolesne odkrycie: Ewangelia mnie przerasta, „sama z siebie nic zdziałać nie mogę”. W jej ustach słowo „nic” nie było pobożną metaforą. „Jedyną moją własnością jest nędza” – czytamy w pismach Tereski. Na dwa miesiące przed śmiercią, spoglądając retrospektywnie na swe życie, pisała: „Odkąd pojęłam, że sama z siebie nic zdziałać nie mogę, przestałam uważać, że powierzone mi zadanie jest trudne, poczułam, że muszę tylko jednoczyć się coraz mocniej z Jezusem, a reszta mi będzie przydana. I rzeczywiście, nigdy się nie zawiodłam; zawsze, kiedy mi przyszło pokrzepić dusze moich sióstr, Dobry Bóg raczył napełnić mą małą dłoń. Gdybym choć trochę oparła się na sobie, to szybko bym się poddała”.

Niemal identyczne doświadczenie miała największa polska mistyczka, s. Faustyna Kowalska. Gdy przewertujemy jej „Dzienniczek”, ze zdumieniem zauważymy, że słowem, które występuje w nim równie często jak „miłosierdzie” jest… „nędza”. Wystarczy kliknąć skrót „­Ctrl+F” i wyszukać. Kiedyś Jezus przekomarzał się z Faustyną, starając się ją przekonać, że nie oddała Mu wszystkiego. „Jest jedna rzecz, która stanowi twoją własność, a którą zachowałaś dla siebie” – podpowiadał. I choć mistyczka zachodziła w głowę i zarzekała się, że oddała absolutnie wszystko („przez śluby oddałam Ci się cała, już nic nie mam, co bym Ci ofiarować mogła”), Ten podsumował: „Córko Moja, nie ofiarowałaś Mi tego, co jest istotnie twoim. Oddaj Mi nędzę twoją, bo ona jest wyłączną twoją własnością”.

Naszą wyłączną własnością jest nędza. Stanięcie w prawdzie przed Najwyższym z pustymi rękami jest pierwszym krokiem na „małej drodze”. Duch Święty najpierw przypomina nam o grzechu i sądzie, by potem leczyć nas balsamem niezmierzonego Bożego miłosierdzia. „Nie mam dość sił, aby postępować według ideałów Ewangelii” – ta brutalna prawda nie podcięła Teresie skrzydeł. „Trzeba być orłem w swoich pragnieniach” – wołała mniszka i mierzyła bardzo wysoko.

– Jak mogę osiągnąć świętość? – pytała karmelitanka i odpowiadała: – Stając się dzieckiem, które otrzymuje prezent. Przywoływała dwa biblijne cytaty: „Jeżeli kto jest maluczki, niech przyjdzie do mnie” (Prz 9,4) i „Jak matka pieści swe dziecię, tak ja was pocieszać będę, przy piersiach was poniosę i będę was kołysać na mych kolanach”. W swym ostatnim liście, na obrazku ukazującym Dzieciątko Jezus w Hostii, zapisała: „Jak mogłabym obawiać się Boga, który dla mnie stał się tak mały!? Kocham Go, bo jest wyłącznie miłością i miłosierdziem!” (List 266).

„Niepodobna mi stać się wielką, powinnam więc znosić się taką, jaka jestem, ze wszystkimi swymi niedoskonałościami” – pisała. „Chcę jednak znaleźć sposób dostania się do nieba, jakąś małą drogę, prostą i bardzo krótką”.

Prosto do góry

Pierwszy dźwig osobowy wynalazł nowojorczyk Elisha Otis. Swą windą pochwalił się na Wystawie Światowej, która ściągnęła do Nowego Jorku w 1853 r. nieprzebrane tłumy. Po czterech latach uruchomiono pierwszą windę osobową, a w 1880 r. Werner von Siemens dołączył do jej konstrukcji elektryczny silnik. Urodzona w 1873 w Alençon w Normandii Tereska widywała ten nowoczesny wynalazek w czasie rodzinnych eskapad.

W trzecim rękopisie, pisanym od lipca 1897 r., notowała: „Chcę szukać sposobu, by dotrzeć do nieba małą drogą, prostą, krótką, małą drogą zupełnie nową. A żyjemy w dobie wynalazków; obecnie, żeby wyjść na piętro, nie trzeba już używać schodów, u ludzi bogatych zastępuje je świetnie winda”. Po czym dodaje: „Windą, która mnie wzniesie aż do nieba, są Twoje ramiona, Jezu!”.

Nie jestem w stanie wspiąć się do Ciebie sama. Podnieś mnie!

Całkowita ufność w Bogu – to kwintesencja „małej drogi”. Teresa, przywołując krew Jezusa, która nas usprawiedliwiła, ze świętą bezczelnością wołała: „Jego zasługi są moimi, ofiaruję Ci je pełna szczęścia” (…) „Nawet gdybym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie, miałabym zawsze tę samą ufność”.

Żyła zaledwie 24 lata. Na dzień przed śmiercią, dusząc się i cierpiąc niewyobrażalne męki, słabiuteńkim głosem zawołała: „Cóż to za łaska mieć wiarę! Gdybym nie miała wiary, bez wahania zadałabym sobie śmierć!”.

Odeszła wieczorem 30 września 1897 r. Mniszki zanotowały jej ostatnie słowa. Zerkając na twarz Jezusa przybitego do krucyfiksu, który trzymała w rękach, szepnęła: „Mój Boże! Kocham Cię!”. Czy trzeba dodawać więcej?