Czas na sobór?

Jacek Dziedzina

publikacja 17.10.2018 06:00

Tylko zwołanie soboru powszechnego może zapobiec kolejnemu rozłamowi w Kościele, przekonują jedni. Nowy sobór raczej pogłębi podziały i doprowadzi do schizmy, oponują drudzy. Czy sobór powszechny to lekarstwo na każdy kryzys?

Sobór Watykański II (1962–1965) – ostatni sobór powszechny w dziejach Kościoła. Sobór Watykański II (1962–1965) – ostatni sobór powszechny w dziejach Kościoła.

Pół wieku po zakończeniu Soboru Watykańskiego II coraz częściej pojawiają się głosy wzywające do zwołania nowego soboru powszechnego. Nie jest to jednak pogląd zbyt popularny i jeśli nawet ktoś odważy się poruszyć temat, to są to głosy dość nieśmiałe. Dlaczego właściwie to, co kiedyś było naturalnym i stosunkowo częstym sposobem roztrząsania sporów w Kościele, dziś traktowane jest jako nadzwyczajna ostateczność?

Gwarancja Ducha

Zwołania nowego soboru obawiają się i kościelni „konserwatyści” – że pójdzie „za daleko”, i „liberałowie” – że „cofnie” Kościół do czasów trydenckich. W środku są jeszcze ci, którzy zauważają, że postanowienia Soboru Watykańskiego II nie zostały dotąd zrealizowane, więc mówienie o nowym soborze mija się z celem. Do tego dochodzi argument „pojemnościowy” – że liczba biskupów na świecie, czyli potencjalnych ojców soborowych, jest obecnie dwukrotnie większa niż pół wieku temu podczas Vaticanum II, więc… bazylika św. Piotra ich nie pomieści.

W dwóch pierwszych sposobach argumentacji można odnieść wrażenie, że brakuje wiary w asystencję Ducha Świętego. I jedni, i drudzy obawiają się składu potencjalnego soboru i tym samym zawartości powstających dokumentów. „Konserwatyści” boją się, że skoro już teraz pojawiają się postulaty zmiany nauczania m.in. o homoseksualizmie, to sobór może tylko „przyklepać” tę tendencję, co nieuchronnie doprowadziłoby do formalnego rozłamu w Kościele. Z kolei „liberałowie” nie kryją obaw, że to „tradycjonaliści” są gotowi zewrzeć szyki i przeprowadzić na soborze swoją „kontrrewolucję”, cofając Kościół do czasów sprzed Vaticanum II. Brzmi to wszystko tak, jak gdyby chodziło o jakieś polityczne gremium, gdzie każdy chce ugrać coś dla siebie. Brakuje przekonania, że w tym ścieraniu się różnych poglądów chodzi o szukanie prawdy i słuchanie, co Duch mówi dzisiaj do Kościoła. Gdyby przyjrzeć się postulatom, z jakimi niektórzy ojcowie przybyli na Sobór Watykański II, i porównać je z końcowymi dokumentami, można by mieć pewność, że Duch Święty towarzyszył burzliwym dyskusjom i kolejny raz prowadził ojców soborowych do właściwego rozeznania znaków czasu. Na soborze były obecne pewne grupy, które myślały, że uda się przeprowadzić różne radykalne pomysły, a tak się nie stało. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Sobór na stadionie?

Argument o niezrealizowanym jeszcze Vaticanum II też nie jest przekonujący. Historycy, z którymi rozmawiam, przypominają, że dawniej nie bano się powtarzać nawet jeszcze nie wdrożonych dokumentów. – W średniowieczu, zwłaszcza w momencie kształtowania się modelu gregoriańskiego, sobory odbywały się bardzo często – mówi o. Tomasz Gałuszka OP. – Reforma gregoriańska, która przyniosła rozkwit życia kościelnego na tak wielu polach, była związana z tym, że w ciągu 200 lat odbyło się aż 6 soborów. Nie bano się weryfikować wcześniejszych pomysłów, a jak trzeba było, powtarzano te same kanony, i to po kilka razy na kolejnych soborach. Chodziło o to, by wspólnota Kościoła żyła i poszukiwała tego, co Duch mówi do wierzących – dodaje o. Gałuszka. Skoro więc w czasach, gdy obieg informacji był o wiele wolniejszy niż dzisiaj, sobory powszechne zwoływano nawet co 20 lat, to dlaczego nie zwoływać ich przynajmniej z równą częstotliwością dzisiaj, gdy świat zmienia się z prędkością niemal równą prędkości łączy internetowych.

Trzeci argument – za dużo biskupów, za mała bazylika – wydaje się najmniej przekonujący. Użył go parę lat temu ­George Weigel: „Pewien żartowniś, kiedy wspomniałem mu o tym problemie, nazwał przyszły sobór »Metroplex I«, jako że ojców soborowych, obserwatorów, doradców, tłumaczy i całą resztę aparatu logistycznego pomieściłaby jedynie metropolia Dallas-Fort Worth. Sobór spotykałby się na Cowboys Stadium, hojnie udostępnionym na tę okazję przez Jerry’ego Jonesa”. Przyznam, że nie bardzo rozumiem, w czym kłopot. Czy z racji tak dużej liczby biskupów idea soboru miałaby odejść do lamusa? Bo bazylika św. Piotra ich nie pomieści? Jaki problem, by pomysł „żarto­wnisia” (jak nazywa go Weigel) wcielić w życie i kolejny sobór zorganizować właśnie na jednej z wielkich światowych aren? Chyba nie chcemy powiedzieć, że Duch Święty nie poradzi sobie z ojcami soborowymi na stadionie czy na innym wielkim obiekcie?

Wymysł cesarza

W Kościele rzymskokatolickim historycy mówią zazwyczaj o 21 soborach powszechnych. Liczba ta nie obejmuje opisanego w Dziejach Apostolskich tzw. soboru jerozolimskiego, czyli zgromadzenia apostolskiego, na którym rozstrzygnięto chyba najgorętszy spór pierwotnego Kościoła: czy poganie, którzy przyjmują wiarę w Chrystusa, powinni najpierw przyjąć całe Prawo (w tym mężczyźni poddać się obrzezaniu), czy też „wystarczy”, że przyjmą chrzest. Nam trudno sobie dziś wyobrazić tamte emocje, ale to była prawdziwa rewolucja, gdy pierwsze tak ważne zgromadzenie apostolskie rozeznało, że nie można nakładać poganom ciężarów, które w Chrystusie straciły swą moc. Historycy za pierwszy sobór powszechny przyjęli uznawać jednak dopiero zgromadzenie Soboru Nicejskiego I z 325 roku.

Jak zatem dochodziło dotąd do zwołania soboru? Odpowiedź zależy od tego, o jakiej epoce mówimy. Klaus Schatz w swojej znakomitej pracy pt. „Sobory powszechne – punkty zwrotne w historii Kościoła” trafnie zauważa, że „dzisiejsze kryteria kościelno-prawne, takie jak: zwołanie, przewodzenie i potwierdzenie przez papieża z jednej strony oraz prawo do udziału i zaproszenie wszystkich biskupów (albo biskupów diecezjalnych) z drugiej strony zawodzą, gdy chce się je zastosować do historii. Odnośnie do soborów pierwszego tysiąclecia nie może być w ogóle mowy ani o »zwołaniu« przez papieża, ani »o przewodzeniu soborowi przez niego«”.

Ks. Jan Kracik, recenzując książkę Schatza, rozwinął ten wątek: „Instytucja soboru była wynalazkiem chrześcijańskiego cesarstwa, którego spoistość opierała się w znacznym stopniu na jedności kultu. Dana zaś Kościołowi przez Konstantyna Wielkiego wolność sprzyjała sporom teologów oraz zyskiwaniu przez nich wielu zwolenników, angażujących się w owe kontrowersje z różnych powodów. Z reguły skłócone strony prosiły cesarza o interwencję, a nie oni sami się z nią narzucali”. I rzeczywiście pierwszych osiem soborów odbyło się pod bokiem cesarza, w stolicy państwa lub w jej pobliżu: w Nicei (325, 787), Konstantynopolu (381, 553, 680, 869), Efezie (431), Chalcedonie (451). Po rozejściu się dróg Kościoła zachodniego i wschodniego ten pierwszy liczy sobory, jakie odbywały się na Lateranie w latach 1123, 1139, 1179 i najważniejszy z nich – IV Laterański w 1215 roku. Miały one ogromny wpływ na kontynuację reform zapoczątkowanych przez papieża Grzegorza VII.

Pytania czasu

Sobory nigdy nie podejmowały tematów według ich ważności dogmatycznej, tylko zajmowały się sprawami, które w danym momencie historii były najważniejsze dla Kościoła i świata. W pierwszych wiekach ta uwaga koncentrowała się na podstawowych prawdach wiary – zgodnie z obietnicą Jezusa, że Duch Święty wszystkiego uczniów nauczy – m.in. odpowiadając na pytania o boską i ludzką naturę Chrystusa. Było to spowodowane powstającymi herezjami, które negowały a to boskość, a to człowieczeństwo Zbawiciela. Z kolei Sobór Trydencki w XVI wieku był odpowiedzią na reformację i musiał się zająć ponownie rozumieniem sakramentów czy nauki o usprawiedliwieniu przez łaskę. Sobór Watykański II także był odpowiedzią na historyczne zawieruchy, choć po raz pierwszy w historii nie postawił sobie za cel potępiania herezji czy uchwalania nowych dogmatów. Narastający kryzys przestarzałych struktur i form w połączeniu z rosnącym od dawna i wzmocnionym powojenną traumą kryzysem wiary wymagał nowego języka i nowej formy przekazu tej samej prawdy Ewangelii.

W czasie gdy sobory odbywały się z większą częstotliwością, kościelne reformy, czyli de facto odnowa i pogłębianie wiary, dostawały silnego impulsu. Największe kryzysy zaczynają się wtedy, gdy sobory stają się coraz rzadsze. Odnowa, jaka miała miejsce po Soborze Trydenckim, była niezwykle ożywcza i oczyszczająca dla Kościoła dotkniętego reformacją, ale – przyznają historycy – była też krótkotrwała. Jedną z przyczyn jest to, że kolejny sobór zwołano dopiero ponad 300 lat później, a do tego Sobór Watykański I nie dokończył obrad, co oznacza, że od reformacji aż do Vaticanum II (a więc przez ponad 400 lat) praktycznie nie było żadnego zgromadzenia soborowego, które podjęłoby wyzwania czasu. A przecież przyspieszenie, jakie następowało w świecie w tym czasie, wymagało nowego głosu Kościoła – i dla świata, i dla wspólnoty wierzących żyjących w tym świecie. Dziś, gdy jeden tweet czy wpis na Facebooku jest w stanie wywołać na lata zmiany na skalę światową, nie mówiąc o rosnącym napięciu w samym Kościele, pytanie o sens zwołania kolejnego soboru wydaje się jak najbardziej na miejscu. Niech zgromadzenie Kościoła zapyta Ducha Świętego, co ma robić w sytuacji, gdy pęknięcie wydaje się coraz silniejsze. Przecież obietnica Jezusa, że Duch Pocieszyciel wszystkiego nas nauczy, nie ma terminu ważności.